niedziela, 30 czerwca 2013

53

53 - tyle lat w dzisiejszym dniu skończyłby. Dzisiaj, gdyby żył i dobrze by się czuł świętowalibyśmy całą rodziną jego urodziny. Zapewne upiekłabym tort i jakieś inne ulubione Jego ciasto. Z siostrą zrobiłybyśmy jakąś sałatkę a M. zapewne przyrządziłaby z mięsa coś pysznego. Cieszyłby się z Nas, że ukończyliśmy dobrze rok na studiach, że siostra na bardzo dobrze obroniłaby licencjat, z dumą i wielką miłością patrzyłby na raczkującego wnuka i tańczyłby z H. przy ich ulubionych dziecinnych piosenkach. Tak wyglądałby dzień. A jak naprawdę wyglądał? Udałyśmy się na mszę a potem na Jego grób. Po powrocie do domu każda z Nas udała się w swoje miejsce by w ciszy powspominać, wylać pare łez, przeżyć jakoś ten szczególny dzień. Nawet nikogo nie było, nigdzie nie pojechałyśmy. Na pare minut zajrzał brat by mama mogła wypełnić formularze, papiery. Nie rozmawialiśmy nawet o Nim, nie wspominaliśmy wspólnie. Bo jeszcze jest za wcześnie, jeszcze za bardzo boli rozłąka z Nim. Po zakończeniu spraw pogrzebowych próbujemy wrócić do normalności ale normalnością nie można tego nazwać. Przechodzimy z kąta w kąt. Omijamy się. Błądzimy. Jesteśmy jak cienie. 

Dla mnie teraz najbardziej przerażająca jest cisza w domu. Straszna cisza i wielka pustka. Brakuje mi Jego głosu, Jego zapachu, Jego oddechu, Jego śmiechu, Jego żartów i Jego niebieskich oczu.

Od dnia śmierci do dnia pogrzebu żyłam na tabletkach uspakajających, bo bez nich nie dałabym rady, zwłaszcza w środę i o godzinie 15, wtedy kiedy na zawsze musiałam się z Nim pożegnać. Miał mnóstwo osób, mnóstwo kwiatów, mnóstwo miłości i życzliwości, morze łez. Nawet niebo w tym szczególnym dniu płakało, przez cały dzień. Uspokoiło się dopiero następnego dnia. I ja po trochu się także uspokoiłam. Przestałam brać tabletki, bo chcę na swój własny sposób przeżyć to wszystko, jakoś wrócić do świata żywych bez pomocy jakikolwiek chemii. Do mnie to jeszcze do końca nie dociera, nie potrafię w to wszystko uwierzyć. Nie potrafię nazwać swoich uczuć. Jedynie wiem, że w sercu panuje wielka pustka. Tak jak wcześniej już pisałam, razem z Nim umarła część mnie i chyba ta najważniejsza część.

Na dzień dzisiejszy wiem, że nie potrafię dalej piec. Nie wiem czy kiedykolwiek się odważę upiec jakieś ciasto, które nie będzie powodowało bólu i braku tchu z nadmiaru emocji i łez. Potrzebuję czasu i to dużego czasu. Najpierw muszę się dostosować i umieć żyć na nowo, tylko że tym razem bez Niego, bez tej najważniejszej osoby, która dała mi życie, wychowywała, kochała i pokazała co jest w życiu najważniejsze - że bez rodziny, bez wsparcia i miłości nie ma wartościowego człowieka; że ważna w życiu jest punktualność, praca, pasja, życzliwość, szacunek do osób starszych i otwartość na innych ludzi a także bezinteresowna chęć niesienia pomocy potrzebującym osobom.

Nie umiem powiedzieć jaka będę za dwa dni, tydzień, miesiąc, za rok. To pokaże czas i sposób w jaki potrafiłam się pogodzić z Jego ostatecznym odejściem. Teraz próbuję wrócić do prowizorycznej normalności i się po prostu nie załamać.

niedziela, 23 czerwca 2013

Dzień Ojca



Dzień jak każdy ale bardzo inny, odbiegający od codzienności, od rutyny.

Nie mogę uwierzyć w to co się stało. Brakuje sił na wszystko - na wstanie, chodzenie, jedzenie, myślenie. Snuje się po domu, z pokoi do pokoju. Jestem jak cień. Mało mówię.

Szok, niemoc, rozpacz, potok łez. Tym bardziej w taki dzień jak dziś, w Dzień Ojca. Co chwilę musiałam zastanawiać się jaki dzisiaj mamy dzień, czy to niedziela, czy poniedziałek. Nie pojmuję rzeczywistości.

Patrzę na jego zdjęcie i nie wierzę, że Nas opuścił.

Oswajanie się z myślą, że Go już nie ma z Nami, że już nie usłyszę jego głosu, nie zobaczę jego niebieskich oczu, nie poczuję jego dotyku.

Teraz pozostały jedynie wspomnienia - milion wspomnień i odtwarzanie ich w głowie.

Razem z Nim umarła cząstka mnie.

Czy ja dam radę?

sobota, 22 czerwca 2013

Obudzić się z koszmarnego snu.

Chciałabym ....

Co właśnie?

Chciałabym jedynie obudzić się z tego koszmarnego Snu.

Chciałabym, żeby ten dzień nigdy się nie zdarzył.

Chciałabym cofnąć czas.

Chciałabym, aby ON żył.
Tak, właśnie żył.
Dzisiaj sprawdził się najgorszy z możliwych scenariuszy, jaki mógłby się zdarzyć. Po ciężkiej i bardzo krótkiej chorobie Kochane, Nasze Serduszko przestało bić.

Nie ogarniam całej sytuacji. Nie mam sił. Nie chcę myśleć.

Myślałam, że wylałam już wszystkie łzy, ale okazało się, że posiadam morze łez, które tylko czekają, aby się ujawnić.

Jeden telefon, dwa słowa, które złamały mnie na pół, które przewróciły mój poukładany świat, które rozerwały moje serce w milion małych strzęp.

Jednego nie mogę sobie zarzucić.
Byłam z tatą. Byłam z Nim. Mówiłam do Niego. I się z Nim pożegnałam.
Dzisiaj przed wyjazdem do Bydgoszczy na ostatni egzamin, który pobyt w tym mieście liczył tylko 30 minut spędziłam praktycznie cały dzień z tatą. Przebywałam w Jego towarzystwie. I to się liczy.

Doszłam do mieszkania, rozpakowałam się i około 17 zadzwonił telefon, który nie był radosny a przeciwnie. Wiadomość ta zawierała w sobie łzy, żal, niemoc, strach. Ponownie się spakowałam i poszłam na pierwszy lepszy autobus, który mógł mnie zawieść do domu. Drogi nie pamiętam, jak mi minęła.

Teraz?
Teraz tylko próbuję jakoś dalej żyć i oswajać w sobie tą całą sytuację. Jest to jednak bardzo trudne. Obawiam się, że nie dam rady...

czwartek, 20 czerwca 2013

Impossible


Nuta na dzisiejszy wieczór.
Bo rozpamiętuje to, co nie powinnam. Rozpamiętuje to, co powinnam już dawno mieć poukładane na półce pozamykanej na klucz w swojej nieskazitelnej bazie pamięci. Rozdrapuje niewyleczone blizny na dnie swojego serca. Myślę o Kimś, o Kim już dawno powinnam zapomnieć. Jedna nuta, która przywołuje wiele niezapomnianych wspomnieć. Tych wspaniałych jak i tych złych. Patrzę w niebo i wiem, że to co było już nie wróci i nie da się cofnąć wypowiedzianych w złości słów. Nie da się cofnąć czasu i zmienić bieg wydarzeń. Może i lepiej jest, jak jest ...

*******************************************************************************

Pojawił się minimalny krok na przód. Jest minimalna poprawa. Zawsze jest to coś, niż nic.

środa, 19 czerwca 2013

Oderwane od codzienności.

Dzisiaj będzie inaczej.
Dzisiaj o czymś innym.
Inna moja strona osobowości.
Bo właśnie ja taka jestem.
Inna.
Odróżniam się od innych dziewczyn. Wybieram swobodę. Wybieram spodnie i płaskie buty. Wybieram kitek niż proste włosy.  Wybieram spacer, książki, muzykę, spokój, ciszę niż codzienną imprezę i alkohol na umór. Jednego dnia jestem spokojna, cicha. Drugiego dnia natomiast jest mnie pełno i nie zamyka mi się buzia. Jednego dnia jestem szczęśliwa. Drugiego nie chce mi się nawet wstać. Jednego dnia wychodzę do ludzi, garnę się do nich. Innego zaś uciekam od nich w świat wyobraźni, świat książek. Jedynie co mnie nie odróżnia to normalny makijaż i bardzo długie rzęsy i duże oczy. Jedynie co u mnie się nie zmienia to jest to, że jestem Sobą, nie udaję nikogo, jestem indywidualnością. Nienawidzę się spóźniać. Jestem bardzo empatyczna. Mam szczodre serce. Stawiam dobro innych ludzi bardziej niż swoje. No i jestem bardzo rodzinna. Dla mnie rodzina jest czymś wyjątkowym, czymś tylko moim. No i moja pasja, czyli pieczenie.

Dlatego dzisiaj będzie tylko o smakach dzieciństwa. Każdy z Nas ma takie potrawy, dania, ciasta, gdzie ich, sam zapach przywołuje bezkonfliktowe czasy swojego dzieciństwa. U mnie jest tak samo. Mam pare takich smaków, które tylko czuję ich zapach, widzę sposób przygotowania to od razu przywołują mi się wczasy, wakacje spędzone u swoich dziadków.

Pierwszym rarytasem, który przywołuje moje dzieciństwo są Sodziak (przez innych nazywany także Racuch). Kiedy tylko czuję ich zapach, podczas pieczenia od razu przywołują mi się Wakacje, które jako mała dziewczynka, jako małe dziecko spędzałam u swoich Dziadków. Praktycznie za każdą, taką wizytą wiązało się to, że razem z siostrą będziemy delektować się tym przysmakiem. Powiem szczerze najlepsze sodziaki wychodziły z rąk mojej Babci. Moje są dobre, ale nie takie jak Babci. I wiem, z całą pewnością, że nigdy Jej nie przebiję, przygotowując Racuchy.

Truskawki z jogurtem. Głupio się przyznać, ale dzisiaj po raz pierwszy w tym roku jadłam truskawki. Jakoś nie było sposobności, chwili ani czasu na truskawki. Uwielbiam ten owoc. Uwielbiam jego smak, zapach, kolor. Zawsze co roku jak z siostrą spędzałyśmy wakacje babcia nam przygotowywała półmisek pokrojonych, swojskich truskawek, posypanych cukrem i śmietanką bądź jogurtem naturalnym. Zdarzało się tak, że zamiast miseczki była szklanka i bez śmietany. Coś wyśmienitego.

Ciasto Stefana. Przez innych nazywany również kaszakiem. Kiedy babcia go przyrządzała, wtedy w całym domu pachniało kakałem i polewą. Fajnie jest w nim, że nie potrzeba piekarnika ani nadzwyczajnych zdolności kulinarnych. Wystarczy palnik, garnek i chęć przyrządzenia. Jeżeli ktoś nie lubi kakao to może być bez niego. Ważne, żeby była dodana kasza manna. Wasze kupki smakowe będą wniebowzięte.


Takich potraw mam bardzo wiele. Podzieliłam się z tymi najważniejszymi, najlepszymi, wybranymi, ukochanymi. Tymi, które są tylko moje, które uwielbiam sama je przyrządzać.

Tak, cała ja. Chaotyczna dziewczyna, o różnych formach osobowości, które jeszcze są nieodkryte, ukryte gdzieś na dnie duszy. Dziewczyna - inna niż wszystkie. Dziewczyna będąca sobą i chodząca swoimi, własnymi ścieżkami - ale o tym już pisałam.

wtorek, 18 czerwca 2013

Cisza i tęknota

Wczoraj była radość i siła. Dzisiaj tylko cisza pośród samotnych, czterech ścianach i tęsknota - za wszystkim i wszystkimi.


"Jednak pod fasadą silnych cech skrzętnie skrywała tęsknotę za miłością"

Przykryta kocem w pozycji embrionalnej czekała, aby ten dzień w końcu się skończył.

poniedziałek, 17 czerwca 2013

"Łagodne oko błękitu"

Wstałam dzisiaj bardzo wcześnie. Już od dawna mój organizm się do tego przyzwyczaił. Wczesne wstawanie mnie już jakoś nie męczy. Daje sobie z tym radę. Umycie i ubranie się a następnie powtórzenie  (a może lepiej napisać douczenie się - nauczenie się) materiału na przedostatni egzamin w tym semestrze. Nie ogarniając ostatniego miesiąca jakoś się nie przejmuję, że wszystkiego nie umiałam. Mój perfekcjonizm w działaniu, w notatkach i w życiu obecnie staje na ostatnim miejscu, przykurzony wielką pajęczyną i zapomniany w ogromnej kolejce moich cech charakteru. Uwielbiałam posiadać kontrolę nad wszystkim co robię, jak robię. Do tej pory uważałam, ze tak musi być, że tak muszę robić - mieć kontrolę nad wszystkim, bo jak nie będę mieć to się rozpadnę, to nie będę wiedzieć kim jestem. Ostatnie wydarzenia w życiu bardzo zmieniły moje spostrzeganie na niektóre sprawy. Przecież nie muszę mieć kontroli, nie muszę być perfekcyjna, nie muszę nic planować. Muszę być tylko tu i teraz. Muszę jakoś żyć, normalnie funkcjonować, normalnie wstawać i przeżyć kolejny dzień. Dlatego nie martwię się wynikami, nie dążę już do tego aby ze wszystkiego mieć same 5, być we wszystkim najlepsza. Teraz ważne jest, żeby pozaliczać, mieć wszystko, jak mawia student "do przodu". Sama sobie dziwie, że mając tylko kilka godzin wolnego, góra jeden dzień na opanowanie materiału ja to potrafię zrobić, bez lamentu, bez płaczu, bez narzekania. Po prostu biorę się w garść, biorę w rękę notatki i się prowizorycznie uczę. Cieszę się z każdej oceny. Jeszcze pół roku temu lamentowałam jak dostałam tylko 3. Obecnie skaczę w górę z każdej oceny, którą dostaję i mam zaliczone kolejne ćwiczenia, kolejny egzamin.

Po dzisiejszym egzaminie mam jakieś mieszane uczucia. Profesor bardzo mnie zaskoczył pytaniami. 22 pytania i 22 minuty. Początek wielka pustka, czarna magia. Po jakiś 5 minutach po przypomnieniu sobie Jego głosu i słów zaczęłam pisać i dobrnęłam do końca. Teraz tylko pozostało czekać na wynik, który zostanie przekazany pod koniec miesiąca.

Po wyjściu z sali udałam się na krótki spacer. Stanęłam na środku parku, nie zważając na innych i skierowałam swoją twarz ku niebu, ku słońcu. Zamknęłam oczy i czułam, byłam. Poczułam promienie słońca na swej twarzy. Poczułam lekki wiaterek okalający moje ciało. Usłyszałam śpiew ptaków, szczekanie psa, głosy ludzi. Poczułam piękny zapach kwiatów, ściętej trawy. Jednym słowem poczułam przyrodę, którą do tej pory beznamiętnie omijałam, nie zwracałam uwagi. Warto choć raz, na jakiś czas przystanąć, zamknąć oczy, przestać myśleć i jedynie czuć i odpocząć, nabrać sił do dalszej walki, do dalszego życia. Po otwarciu powiek pokazało mi się łagodne oko błękitu, bez żadnej białej skazy. Czyste niebieskie niebo, dzięki któremu uwierzyłam, że może być dobrze, że przetrwam i dam radę. Nabrałam po raz kolejny sił.

W tej chwili odpoczywam. Nie uczę się. Robię sobie przerwę od wszystkiego. Chcę nie myśleć, nie analizować, nie martwić się. Jedynie chcę ..... Właśnie czego chcę? Przede wszystkim chcę spokoju. Dlatego pochłonięta jestem czytaniem. Jak mi tego brakowało. Czytanie, to co zawsze uwielbiam. Każdą książkę chłonę na jednym oddechu. Niektóre sama znajduję, inne zostają mi polecone a także przez przypadek wychwytuje w internecie. Kiedy czytam wyłączam się ze świata zewnętrznego. Wtedy nie myślę. Pochłonięta jestem światem wewnętrznym, moim światem wyobrażeń, fantazji i światem książki, która przemawia do mnie swoją prostotą, fabułą, bohaterami. Każda książka ma swoją niepowtarzalną magię. Dlatego buszując po księgarni, internecie nie oceniam żadnej książki po okładce, tak samo jak się nie ocenia ludzi po wyglądzie. Najważniejsze jest otworzenie pierwszej kartki, pierwszego rozdziału i wczytanie się w to, co nam przekazuje. Poznanie jej od początku do samego końca. Po zakończeniu ostatniego rozdziału, po zamknięciu ostatniej stronicy zawsze, ale to zawsze nie potrafię przez dłuższy czas zapomnieć o tym co przeczytałam. Z każdej książki czerpię maksymalną satysfakcję. Próbuję zrozumieć świat - ten z książki i ten co mnie otacza. Tak to jest kolejny mój świat, kolejna stronica mojej duszy, bez której duszę się, nie umiem oddychać, która jest moim kołem ratunkowym przed otaczającymi mnie ludźmi i otaczającym mnie światem.


* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

Tak na marginesie polecam dwie książki rodzimej autorki: Anny Ficner  - Ognowskiej - "Alibi na szczęście" i "Krok do szczęścia". Dwie równie pasjonujące opowieści, które pokazują, że pomimo wielkiej tragedii z przed lat można normalnie funkcjonować, żyć, kochać i być szczęśliwym, tylko trzeba pogodzić się z przeszłością i nauczyć się ją wspominać, nie w czarnych barwach ale w barwach pomarańczy i zachodu słońca i umieć się uśmiechać każdego kolejnego, danego nam dnia.

Zawsze bałam się Naszych książek i Naszych autorów. Od zawsze wolałam wybierać zagraniczne powieści. Nie wiem czemu. Może dlatego, że nie byłam gotowa psychicznie, a może są także inne powody, o których teraz nie potrafię myśleć. Wiem jedno, że do tych dwóch książek będę bardzo często zaglądać i często o nich rozmyślać.


sobota, 15 czerwca 2013

Trochę taktu.

"[...] Ludzka odporność na stres przypomina łodygę bambusa: na pierwszy rzut oka nikt nie dałby wiary, jak bardzo jest elastyczna [...]"

Gdyby głupota ludzka byłaby człowiekiem, to człowiek ten byłby tak wysoki i tak szeroki jak kula ziemska. Niektórzy ludzie nie mają w sobie w ogóle krzty taktu i zrozumienia. Mogliby czasami nic nie mówić i zamknąć swoje wyparzone gęby. Inaczej nie potrafię tak, tego nazwać. Wypowiedziana prawda, z którą trudno się zmierzyć boli, bardzo boli, zwłaszcza powiedziana z ust bliskiej osoby. Jedno zdanie, które potrafi załamać człowieka, przebić na pół. Jednak z większym bólem zmierzamy się z tym, że część osób już postanowiła Go pochować, pogrzebać, zapomnieć, pomimo iż On nadal żyje - ciężko i z większością aparaturą, ale nadal żyje, bije jego Kochane serce. Nie potrafię się z tym pogodzić. Dla niektórych on jest już nieżywy, dla mnie jest całym światem. Jedynym światem, który do tej pory znałam. Jeszcze mam nadzieję. Lekarze robią co mogą. Pomimo iż znaleźli już wiele przyczyn Jego stanu, szukają nadal innych. Podejrzewają, że tych przyczyn może być jeszcze bardzo dużo, nie tylko te, o których już wiemy, tych najważniejszych. Stoimy w miejscu. Nic się nie rusza. Potrzeba czasu. Dużego czasu. Jedynie to Nam pozostało. No i Nadzieja.

piątek, 14 czerwca 2013

"Nie patrzę w dół, na cienkiej linie trzymam się Twoich rąk"



Wiem, za bardzo popowa, za bardzo nowoczesna jak na mój gust. Wole bardziej klimaty bluesa bądź jazzu, ale ten utwór ma w sobie jakąś magię, którą wyczuwam podczas słuchania, kiedy przy okazji mam zamknięte oczy i wsłuchuję się w słowa. Utwór ten dociera do każdego zakamarku mojej duszy. Przeżywa mnie na wskroś. Zbudza we mnie emocje, o których nigdy się nie spodziewałam, że mogę takie mieć. Zamykam oczy i wyobraźnia pracuje a emocje wypływają na wierzch, tego co definiuję jako wrażliwość, empatię i zachowawczość. Nie panuję wtedy nad łzami, nad oczyszczeniem negatywnych emocji. Utwór ten bardzo mnie podbudowuję, daje nadzieję, którą mam już na wyczerpaniu, która jest maleńka, która kurczy się każdego kolejnego dnia. Dzięki temu utworowi w moich myślach odtwarzane są wspaniałe wspomnienia, wspaniałe kadry z życia, który spędziłam z Nim. Tęsknię a zarazem boję się. Nie planuję. Nie patrzę w przyszłość. Nie umiem.

Jestem zawieszona, gdzieś między przeszłością a teraźniejszością.

czwartek, 13 czerwca 2013

Niedotrzymane obietnice.

"Jeżeli będziecie czegoś potrzebować, dajcie znać", "jeżeli będę mógł wam w czymś pomóc, to mówcie","jeżeli potrzebujecie pieniążków, rodzina jest duża, dajcie znać." jak słyszę te, oraz inne wypowiedzi, które wiem, że nigdy się nie spełnią od razu mnie, gdzieś w środku trzęsie. Wiem, że niektórzy są mili i chcą pomóc. Wiem również, że są także tacy ludzie, którzy nie wiedzą co mają powiedzieć, jak się zachować przy mnie, przy moim rodzeństwie a zwłaszcza przy mamie, dlatego tylko wypowiadają takie słowa, które według nich są fajne i przyniosą jakąś nam ulgę. Ale tak naprawdę do Naszego życia nic nie wnoszą, nic nie czynią, dzięki nich nie jesteśmy fajniejszy, bardziej podbudowani. Dzięki takim słowom czuję się jeszcze gorsza, bardziej inna, odosobniona. Jestem typem obserwatora i bardzo szybko wyłapuję ton głosu, sposób zachowania; emocje, które goszczą u innych, które można zobaczyć w ich oczach. Najszybciej jednak, kiedy ktoś pyta się o Jego stan zdrowia, kiedy odpowiadamy na te pytania wyłapuję w ich oczach współczucie, strach, niemoc, lęk. Nienawidzę współczucia, dlatego tak rzadko odpowiadam, tak rzadko mówię, zwłaszcza na uczelni o swoich problemach, o swojej sytuacji. Próbuję chronić siebie, swój świat, swoje problemy, ale najbardziej próbuje chronić innych ludzi. Bo wiem, że to nie ja w danej chwili mam problem, tylko oni, bo nie wiedzą jak mają się zachować, co mówić. Nienawidzę wzroku innych ludzi, skierowanych w naszą, moją stronę, który mówi: "to właśnie ona, to właśnie jej rodzina ma taki a taki problem; co będzie z dziewczynami, kiedy spełni się czarny scenariusz; jak oni sobie poradzą; ale jej współczuję; żal mi jej; dobrze, że takich problemów nie przeżywam."  Szybko także wyłapuje wzrok skierowany w Naszą stronę, ale kiedy patrze na nich, od razu kierują w inną, w ogóle nie patrząc na Nas, w ogóle nic nie mówiąc, idą dalej omijając nas, zachowując się tak, żebyśmy ich w ogóle nie zauważyli. W takich i innych sytuacjach chciałabym te konkretne osoby potrząsnąć, powiedzieć coś do słuchu. Podtrzymuję się jednak, bo wiem, że to nikomu nie pomoże. Nie pomoże zwłaszcza Nam. W tej chwili potrzebujemy ludzi, którzy bez słowa przyjdą, i tak naprawdę pomogą, tak naprawdę będą z Nami, obok Nas, nic nie mówiąc, o nic nie pytając, nie wypowiadając tych paskudnych słów. Potrzebuję osób, które rozumieją Nas, rozumieją mnie, które z jednej strony współczują Nam, ale z drugiej tego tak obscenicznie nie pokazują. Takie osoby cenię i Dziękuję Im, że są, że są moimi, Naszymi Kochanymi Aniołami Stróżami.





środa, 12 czerwca 2013

Nieodgadnione myśli.

15.30 - godzina odjazdu. Godzina, która zawsze była dla mnie szczęśliwa. Godzina, której nie mogłam się doczekać. Obecnie, godzina ta jest jakaś dziwna i na nowo nieodgadniona.

Za dużo myślę, za dużo układam, za dużo oczekuję, za dużo bym chciała na raz.
Staram się panować i pracować na sobą. Staram się uśmiechać. Staram się żyć. Ale nie zawsze mi to wychodzi. Nie zawsze jest tak jakbyśmy chcieli.

Dzisiaj wracam. Jeszcze trochę i będę w swoim życiu, jednak już nie tak bezpiecznym jak kiedyś. Boję się. Obawiam się jak to będzie. Obawiam się, czy za cztery miesiące wrócę do ludzi, tak ważnych dla mnie, do zajęć, tak ulubionych; do studiowania. Ostatni rok studiów na tą chwilę stoi pod wielkim znakiem zapytania. Chciałabym zakończyć to, co zaczęłam, ale nie wiem, czy to mi się uda. Czas pokaże.

Patrząc przez okno autobusu, który tak diametralnie się zmienia, myślę sobie, czy to akurat jest moje życie, czy tak chciałam, czy tak musi być. Jak w tej chwili siebie określić? Powiem jedynie zamyślona, zwykła dziewczyna o niebieskich i bardzo smutnych oczach.

Trzy godziny drogi - dużo czasu na rozmyślenia, na rozpamiętywanie i układanie całego bajzlu, który mam w tej chwili w głowie.

Tak to cała ja. Niepoprawna, chaotyczna dziewczyna o wielkim sercu i duszy dziecka.

wtorek, 11 czerwca 2013

Jutro wstanie nowy dzień.


Pamiętaj, nowy dzień to nowe siły - Jutro znowu będę ze swoimi bliskimi.

Lubię Bydgoszcz (od niedawna a jednak), ale nie ma jak w domu, zwłaszcza teraz. Dzięki nim trwam, żyję, mam siły. Rodzina to podstawa. Fundament wszystkiego. Rodzina, która nigdy Cię nie opuści. Rodzina, do której zawsze możesz wrócić. Rodzina, która się nie odwróci i będzie trwać przy Tobie, razem z Tobą. Rodzina, która pomoże. Rodzina, która zna Cię od podszewki. Rodzina, która mnie wykreowała, wychowała. Rodzina, która pokazała mi to, co się naprawdę liczy w życiu. Rodzina to tradycja. Rodzina to charakter. Rodzina to siła. Rodzina to nauka. Rodzina, która Kocha i którą ja Kocham. Rodzina, w której mam i będę zawsze mieć swoje miejsce. Rodzina to bezpieczeństwo. Rodzina to DOM.

niedziela, 9 czerwca 2013

Beztroski śmiech.

Dzisiaj, po raz pierwszy od miesiąca szczerze się śmiałam. Po raz pierwszy, od miesiąca wyłączyłam się. Wyłączyłam z podświadomości wszystkie troski, wszystkie problemy a jedynie się śmiałam, bawiłam, otworzyłam się, poznałam na nowo ludzi, poznałam na nowo siebie, potrafiłam opowiadać o swoich doświadczeniach.

Śmiech - beztroski śmiech, który rozładował cały stres, wszystkie złe emocje.
Śmiech - który płynął z głębi serca.
Śmiech - który zarażał innych.
Śmiech - który pomógł się otworzyć.
Śmiech - który pomógł, choć na chwilę zapomnieć.
Śmiech - którego tak bardzo mi brakowało.
Śmiech - który otworzył mi na nowo oczy, że warto żyć, być, kochać, uśmiechać się, rozmawiać, poznawać innych i siebie.

Warto żyć, cieszyć się każdą chwilą, każdą sekundą życia, bo tak naprawdę nie wiesz, kiedy będzie Ci to odebrane, żeby na starość nie żałować niewykorzystanej chwili.

Zrozumiałam, że jeżeli będziesz się uśmiechać do innych, to inni będą przychylni do Ciebie. Zrozumiałam, że pomimo doświadczeń, problemów, które obecnie masz, o których nie potrafisz zapomnieć możesz nadal cieszyć się życiem; cieszyć się, że istniejesz, że dajesz radę, że umiesz dalej żyć.

Dzisiaj dowiedziałam się także jak inni mnie postrzegają, jak mnie oceniają, co we mnie lubią, jak mnie widzą. Szczerze jestem zaskoczona taką pozytywną opinią. Nie spodziewałam się, że taka mogę być, że taka jestem i tak mnie odbierają.

Dzięki takim chwilom doceniam, że kiedyś odważyłam i potrafiłam się zmienić. Potrafiłam się otworzyć, potrafiłam żyć i być szczęśliwą, brać z życia jak najwięcej się da. Carpe diem - coś w tym jest.

"Fajnie, że dzielisz się swoimi doświadczeniami. Jesteś otwarta i sympatyczna"
"Lubię, gdy się uśmiechasz"
"Otwarta i komunikatywna"
"Zrelaksowałaś się i fajnie było patrzeć jak się śmiejesz i zarażasz śmiechem innych"
"Masz świetne, długie rzęsy, piękne po prostu. Podziwiam Cię, że pomimo problemów potrafiłaś się oddać tym zajęciom i nie zamknęłaś się w sobie i pozwoliłaś się poznać".
- Ja siebie też za to podziwiam. Podziwiam, że miałam tyle sił, że się nie zamknęłam, że byłam sobą.

Dlatego czytelniku ŻYJ. CIESZ SIĘ ŻYCIEM. BIERZ TO, CO DAJE CI ŚWIAT; TO, CO DAJĄ CI INNI LUDZIE. POZNAWAJ INNYCH. POZNAWAJ SIEBIE. ŚMIEJ SIĘ. BAW SIĘ. ROZMAWIAJ. CEŃ TO, CO MASZ - TO KIM JESTEŚ. BĄDŹ SOBĄ. KOCHAJ. PAMIĘTAJ. ŻYJ.

sobota, 8 czerwca 2013

"Kto umie czekać, wszystkiego się doczeka."

Dzisiejszy dzień, dzisiejsze zajęcia przypomniały mi, dlaczego uciekam od siebie samej do ludzi, dlaczego tak pragnę bliskości drugiego człowieka. Bez ludzi wiem, że umieram, duszę się w czterech, samotnych ścianach. Zwłaszcza teraz, kiedy jestem z dala od domu, jestem z dala od Niego.

Dzisiejsze zajęcia pozwoliły mi na nowo uporządkować swoje cechy, swoje mocne strony, ponieważ przez ostatnie kilka dni straciłam je z oczu, straciłam z horyzontu tego, co uważałam za najważniejsze.

Dzisiejsze zajęcia pozwoliły mi przypomnieć moje, własne pragnienia, moje własne marzenia. Na nowo zaczęłam marzyć. Na nowo złapałam bakcyla. Jedno ćwiczenie, jedno pytanie i na raz tysiąc myśli. Chcę tego. Chcę się realizować, spełniać, dokształcać. Chcę stworzyć coś swojego, własnego, niepowtarzalnego. Chcę magię, odpoczynku. Chcę piętrowego budynku, do którego, kiedy wchodzisz czujesz zapach, czujesz to, co chcę Ci właśnie przekazać. Czujesz wspaniały aromat, klimat starych książek. Kiedy wchodzisz, nie potrafisz wyjść i nigdy nie powrócić. Każdego kolejnego dnia wracasz właśnie do mojego miejsca, do mojego klimatu, mojej życzliwości i uśmiechu. Przede wszystkim wracasz do tego co pokochałeś, polubiłeś i od czego się uzależniłeś. Każdego kolejnego dnia wracasz do mnie, by odpocząć, poczytać książkę, napić się kawy i ulubionej herbaty, zjeść wyśmienite ciasta, które akurat tego konkretnego dnia wyszły spod moich rąk, do których włożyłam szczyptę miłości, garść uśmiechu, kilogram pasji, kroplę łzy oraz całe serce. Każdego kolejnego dnia wracasz po mój uśmiech, moją życzliwość, moją szczerość, moją otwartość i serdeczność. Każdego kolejnego dnia uzależniasz się coraz bardziej ode mnie, od książek, od atmosfery, od miejsca. Każdego kolejnego dnia przybliżam Ciebie do swojego małego i prywatnego świata. Przybliżam Ciebie do siebie. Pozwalam się poznać, ale nie oswoić. Otwieram się, ale jestem ostrożna. Pokazuje to co kocham, to co robię, to co uwielbiam i to co stworzyłam sama, dzięki swoim marzeniom, celom i samozaparciu. Każdego kolejnego dnia wiem, że Ty tam będziesz. Każdego kolejnego dnia wiem, że usiądziesz na tym samym miejscu. Pójdziesz na piętro po ulubioną książkę, którą zabierzesz na dół. Zamówisz swoją ulubioną kawę a także polecone przez szefa kuchni (czyli mnie) ciasto i będziesz się delektować wspaniałą ciszą, domową atmosferą, fabułą książki a Twoje kupki smakowe nie pozwolą Ci nie zamówić kolejnego kawałka. I tak przez kolejne dni każdego miesiąca będziesz pamiętać o mnie, o moim miejscu. Tak właśnie będzie wyglądać Twoja i moja przyszłość. O to właśnie mi chodzi, kiedy pomyślę o swoim wymarzonym biznesie, o swojej małej Cukiernio-biblioteczce. To właśnie jest moje całe serce, które już włożyłam, na dzień dzisiejszy tylko w pomysł, wyszukaniu idealnego miejsca. Ale kto wie, czy czasem pewnego, ciepłego dnia akurat nie napotkasz na swojej drodze, podczas swojej podróży, mnie i mojego małego miejsca na ziemi.

Tak chcę i to zdobędę. "Kto umie czekać, wszystkiego się doczeka" a ja umiem czekać, tylko żebym na nowo tego nie zgubiła i nie zatraciła się, nie zapomniała co jest dla mnie ważne, co jest moją pasją.

Pragnienienie przytulenia

Dziś tylko tego chcę i pragnę, żeby Ktoś mnie tak po prostu, sam od siebie wziął w swoje ramiona i przytulił z całych sił. Nie umiem prosić, błagać, ani wyrażać swoich emocji, które głębią się w mojej duszy, które co jakiś czas zżerają mnie od środka... Tak, to cała ja... Dziś tylko tego chce i nic ponad to ...

piątek, 7 czerwca 2013

Bywa

"Żyjemy w czasach, w których wrażliwość to słabość." Wrażliwość - coraz bardziej spychamy na dno swojej duszy. Nie chcemy aby wyszła na jaw, aby Nas zdominowała. Udajemy. Jeżeli ktoś jest bardzo wrażliwy i pokazuje to przed całym światem uważany jest za dziwaka, kogoś bardzo słabego, nie wartego uwagi, popychanego na dalszy koniec znajomości. Moim zdaniem robimy źle. Powinniśmy pokazywać swoją prawdziwą stronę - tą z wadami, jak i zaletami. Nie powinniśmy patrzeć na innych, a tylko robić swoje. Podążać swoją własną ścieżką. Nie przejmować się krytyką innych. Krytyka ta powinna Nas wzmocnić, ulepszyć, podnieść Naszą wartość. Tak naprawdę to tylko my sami wiemy jacy jesteśmy, jaką mamy wartość, co chcemy, co robimy, gdzie idziemy. Ważne jest to co mamy w sercu, jaki mamy charakter i jak My sami się czujemy i oceniamy, a nie jak oceniają Nas inni.

Czasem bywa tak, że nie masz już sił, że chciałbyś wszystko rzucić i uciec, gdzieś daleko, z dala od ludzi, chaosu, z dala od problemu, z dala od wszystkiego. I w jednej sekundzie przypominają Ci się słowa, które są dla Ciebie bardzo cenne i bardzo ważne. I w tym momencie zaczynasz od początku. Dostajesz werwy, dostajesz nowych sił i starasz się. Starasz się, nie dla siebie, a tylko dla Niego. On - jest motorem wszystkiego.

Każdego dnia, we mnie jest większa nadzieja, że się wszystko ułoży, że będzie tak jak dawniej, że znowu będziemy normalną i pełną rodziną. Każdego dnia stan się stabilizuje. Każdego kolejnego dnia organizm zaczyna reagować. Organizm zaczyna ponowną i żmudną walkę. Każdy - rodzina, znajomi i przede wszystkim lekarze powtarzają, że potrzeba czasu, ale tak naprawdę ile tego musi być? Tydzień, dwa tygodnie, miesiąc, trzy miesiące? Najważniejsze jest, że już wiadomo co dokładnie jest, co tak naprawdę spustoszyło organizm i na co można leczyć.

Żeby nie pewne osoby  w moim życiu to, nie wiem, czy dałabym radę z tą całą sytuacją. Po raz kolejny zauważam wspaniałe anioły wokół mnie. Anioły, które wiedzą co czuję, jak czuję. Nie muszą nic mówić, ani ja nie muszę nic mówić, ważne, że są blisko mnie, a ja przy Nich. Przekonuję się i doświadczam co to jest naprawdę Przyjaźń, ale przyjaźń przez duże P. Jest to coś wspaniałego, cudownego, a zarazem tak nowego i jeszcze do końca nieodkrytego.

Chociaż z drugiej strony czuję, że wokół mnie są osoby, które tylko udają, że znają mnie, udają, że są blisko, że się martwią i tylko czekają, żeby zaatakować.

Bywa. Takie jest życie. Nic z tym nie zrobisz. Jedynie można żyć obok nich i pokazać im, że się mylą. Pokazać, że jesteś wartościową osobą i każdego dnia jesteś i tylko jesteś sobą, nikim innym.

Odliczam kolejne dni. Odliczam kolejne noce. Odliczam kolejne minuty, sekundy.

Pomimo iż nie jestem przy nim osobiście, jestem całym serduszkiem, całą duszą, wszystkimi myślami przy tej Osobie. I wiem, że będzie dobrze. Czuję to. Jest silny i da radę. Dla Nas się postara, a ja dla Niego.

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Obietnica na mały palec

Powrót do Bydgoszczy był bardzo emocjonujący. Najchętniej bym nie wracała, ale obiecałam i dotrzymam danego słowa. Czuję, że i On mnie nie zawiedzie.

Co chwile w uszach dźwięczą mi słowa: "pilnuj tylko egzaminów". Nie potrafię obojętnie przejść koło nich, bo wiem, że tak musi być. Bo wiem, że tak chciałby. Bo nie chcę zmarnować szansy, którą otrzymałam kilka lat temu. Nie chcę go zawieźć. I nie zawiodę.

Obiecałam Mu, na Nasze małe palce, że wszystko pozaliczam, żeby się tym nie martwił. Obecnie najważniejsze dla mnie, dla Nas jest to, żeby z tego wyszedł, żeby wrócił do rodziny, cały i zdrowy.

Zdumiewające jest to, że pomimo takiego stanu w jakim jest, pomimo iż ledwie w tamtym momencie mówił, czuł, myślał, nie zapomniał o Nas, nie zapomniał, że w tej chwili u mnie i u mojej siostry trwa sesja egzaminacyjna. Jedynie prosił, żebyśmy zajęły się nauką. Cały On, nie myślał o sobie, o swojej chorobie, a jedynie o swoich najbliższych, czy u Nas jest wszystko dobrze. Ostatnie słowa jakie wypowiedział przed kolejną śpiączką były: "Będzie wszystko dobrze. Musi być. Nie ma innej opcji". I ja Jemu wierzę.

Od zawsze pamiętam, jak mówił, że nauka, wykształcenie jest najważniejsze w życiu, bo nie wiadomo co nas może spotkać. W każdej chwili wykształcenie, szkoła może się nam przydać. Mówił, że najważniejsze jest to, żeby robić to co się lubi, studiować to, co się lubi. A reszta jakoś się sama ułoży.

Jeszcze będzie z Nas dumny, nie zawiedzie się na Nas.

Kiedy wyjdzie z tego całego stanu, to już wiem, że się uśmiechnie, puści oczko, przytuli i powie, że Jest z Nas dumny, że dałyśmy radę.

Najważniejsze jest dotrzymanie danej Mu obietnicy. A dalej będzie już lepiej.

sobota, 1 czerwca 2013

Wiara?

Czy istnieje Bóg? Czy istnieje inne życie po za śmiercią? Gdzie wędruje dusza? Czy osobie będącej w śpiączce coś się śni? Ale przede wszystkim czy Bóg jest i jaki jest, dobry, czy zły?

Od kilkunastu dni zastanawiam się nad tymi wszystkimi pytaniami i na żadne nie mam konkretnej odpowiedzi.

Jeszcze tak niedawno byłam osobą bardzo wierzącą. Wierzyłam w Boga i w jego otoczkę. Chodziłam niemal co tydzień do kościoła. Modliłam się.

A teraz?

Teraz już nic nie wiem. Moja wiara jest na skraju wytrzymania. Moja wiara jest tak cienka i tak maleńka, że obawiam się, że w każdej chwili może już jej nie być.

Kiedyś wierzyłam, że Bóg jest dobry, że ludzi wynagradza dobrem, a za zło karze. Wierzyłam, że Bóg może wybaczyć. Wierzyłam, że Bóg nie może karać ludzi dobrych, wspaniałomyślnych; ludzi, którzy w każdej chwili potrafią wyciągnąć pomocną dłoń; ludzi, którzy kochają swoich bliskich i którzy nie dacą zrobić krzywdy swoim bliskim.

Teraz już w to nie wierzę.

Nie mogę pojąć, jak Bóg mógł wystawić człowieka na taką próbę. Człowieka, który nie zawinił, który nie pił, nie bił. Człowieka, który Bardzo Kochał swoją rodzinę. Człowieka, który ciężko pracował. Człowieka, który pomagał innym. Człowieka, który był bardzo silny. Człowieka, który jest najważniejszą osobą w moim życiu.

Nie rozumiem za co, po co i co chce tym wszystkim osiągnąć. Nie rozumiem tego co się aktualnie dzieje w moim życiu. Gubię się. Rozbijam się na małe kawałki.

Nie rozumiem jak mała infekcja w organizmie mogła tak go spustoszyć, doprowadzić do tak ciężkiego stanu, krytycznego stanu, gdzie potrzebne są wszelkie maszyny do podtrzymania życia. Chyba nigdy tego nie zrozumiem.

Brakuje mi Go. Brakuje mi jego uśmiechu, głosu, zapachu, osobowości. Brakuje mi Jego spojrzenia, oczu. Brakuje mi Jego siły. Brakuje mi tego Człowieka. Brakuje mi wszystkiego. A najbardziej odczuwam brak Jego wielkiej do Nas MIŁOŚCI.