poniedziałek, 28 października 2013

sobota, 26 października 2013

Dzisiaj jest wczorajszym dniem.


Moje Ukochane Niebo, o 6.01 jeszcze było w głębokim śnie. Jedynie Księżyc swoją lekkością, dumnie prezentował się na granicy nocy a dnia.

Dzisiaj jesteśmy panami Czasu.
Dzisiaj Czas mamy w swoich rękach.
Dzisiaj możemy Sami cofnąć Czas.
Chociaż na sekundę.
Chociaż przez jedną chwilę.
Dzisiaj jest wczorajszym dniem.
Wczoraj było dzisiejszym Dniem.
Czas, który
Pędzi i Pędzi.
I nie chce się zatrzymać.


Dzisiaj znowu mi się przyśnił. Znowu miałam Go realnie widocznego. Stał tak przede mną, cały i zdrowy, uśmiechnięty i dumny. Stał z boku, niewidoczny przez innych. Nie próbował wyjść przez szereg innych osób. Stał i tylko wpatrywał się we mnie. Cały czas z uśmiechem na twarzy. Próbował mi przekazać, że jest.

Pisząc to bezradnie płyną łzy. Jestem sama w pokoju. Zgaszone światło. W oddali powolnie sunie muzyka. W głowie przeplatają się obrazy. Przeplatają się wiadomości. Słowa czytane i wypowiedziane. 

To już ponad 4 miesiące. Nie wiem jak, ja dałam radę. Jak przeżyłam. Ile miałam w sobie siły i odwagi. Jak to minęło. Jak było.

Wielkimi krokami zbliża się ten dzień. Jedyny dzień w roku, gdzie wszyscy spotykamy się na granicy życia i śmierci. 
Listopadowy dzień. 
Ciężki dzień. 
Dzień pełen wrażeń.
Dzień pełen emocji.
Złych emocji.
Dzień pełen wzruszeń.
Dzień wielkich wspomnień.
Dzień pełen łez.
Zwykły dzień. 
Doniosły dzień.


 

Muszę sobie poukładać do tego czasu. Muszę nabrać sił, żeby przetrwać, żeby nie załamać się.

Nie chcę nic na siłę. Muszę sama wiedzieć, że jestem gotowa aby opisać to, co wiąże się z listopadowym dniem, dlatego do tego czasu zawieszam pisanie.

środa, 23 października 2013

S jak Siostra

Dzisiaj niespodziewany od Niej telefon wywołał u mnie uśmiech na twarzy. Zadzwoniła bo chciała, a nie musiała. Zadzwoniła bo się stęskniła. Zadzwoniła bo się martwiła o mój stan zdrowia. Zadzwoniła by się pochwalić. Zadzwoniła, by usłyszeć mnie. Zadzwoniła by porozmawiać.

Jeszcze kilka lat temu, tego nie robiła. Kiedyś nie miałyśmy dobrego kontaktu ze sobą. Non stop się kłóciłyśmy. Biłyśmy się. Nie odzywałyśmy się. Śmiałyśmy się z siebie. Wypowiadałyśmy najdziwniejsze epitety pod swoim adresem. 

Teraz z biegiem czasu wiem, że nasze tamte zachowania były wywołane przede wszystkim rywalizacją o względy rodziców.

Ona młodsza praktycznie dwa lata. A dokładniej rok i 10 miesięcy. Od maleńkości, przez kilka lat byłyśmy ubierane jak bliźniaczki - te same ubrania, jednak inne kolory. Ta sama fryzura. Ja wyższa, pulchna i blondynka, Ona ta niższa, chudsza i szatynka z zadziorną miną.

Buntowałyśmy się wielokrotnie. Nie potrafiłyśmy dojść do porozumienia. Inne charaktery, inny wygląd, inne zainteresowania, inne szkoły, inne hobby. Uosobienie ognia i wody. Ona jest ogniem, Ja natomiast wodą. Ona ta wyrazista, Ja w cieniu. Ona jest szybka, Ja jestem wolna. Ona jest głośna, Ja natomiast cicha. Ona rozgadana, Ja ta co mało mówię. Ona czarna, Ja biała. 

Nawet mimo tak wielkich różnic, rodzina, ta bliska i ta dalsza do dnia dzisiejszego myli nasze imiona. Czasem Ja jestem Nią, czasem Ona jest Mną.

Z opowiadań rodzinnych wiem, że kiedyś Nas obie nazywano Milenki. Nie wiem czemu, ale ten przydomek przez wiele lat utrzymywał się.

Tak było kiedyś.
A jak jest dziś?

Dzisiaj Nasze relacje, może jeszcze nie idealne, jednak podchodzące do perfekcji. Nie ma dnia, żebyśmy nie rozmawiały ze sobą, może nie telefonicznie, a przede wszystkim czatowo przez znany portal społecznościowy. W domu się uzupełniamy. Ona robi potrawy z mięsa, ja jestem od ciast. Kiedy sprzątamy, to sprzątamy wspólnie. Kiedy wracamy ze swoich miast, gdzie studiujemy, to razem z mamuśką gadamy przez kilka godzin. Jeszcze tak niedawno On z tego z Nas się śmiał. Używał zwrotu, przekupki już wróciły. już jest głośno. Wiem, że i On był ciekaw co u Nas się działo. Opowiadamy sobie, co nam sie wydarzyło, planujemy jak spędzimy weekend w domu, gdzie pojedziemy. Są takie chwile, gdzie rozumiemy się bez słów. Wystarczy jeden rzut oka i wiadomo o co chodzi. Nie kłócimy się tak często, jak kiedyś.

Obecnie wiemy więcej o sobie. Otwieramy się nawzajem. Łakniemy kontaktu. 

Wspominam swoje wypady do Niej, do stolicy. Te weekendy, w którym byłyśmy tylko Ja i Ona. Nasze kina, Moje relacje z domu, Nasze zakupy, Nasze posiłki. Wtedy było idealnie.

Wiem, że zaczęłyśmy być blisko, kiedy i Ona wyjechała na studia, kiedy tak często nie przebywałyśmy ze sobą, kiedy nie widziałyśmy się dwa tygodnie, kiedy dostosowywała się do miasta, wyjazdów i odjazdów. I tak przez ostatnie cztery lata (kiedy to minęło?) Nasza relacja stała się lepsza, ciaśniejsza, ważniejsza.

Chociaż są takie chwile, gdzie brakuje mi tych Naszych kłótni, tych bójek, tych wymian zdań.

Bez Niej nie byłoby mnie. Be zemnie nie byłoby Jej. Zrobiłabym dla Niej wszystko. Przecież to jest moja Siostra. Jedyna siostra jaką mam. Trzeba dbać o swoją rodzinę i nasze relacje. Pielęgnować to, co jest ważne, mocne. Wspierać się nawzajem. Trzymać się razem. Stać za sobą murem. Nawzajem się bronić. Być Rodziną, taką jaką On Nam pokazał i Nas nauczył.

wtorek, 22 października 2013

Wszystko się zmienia.

Zmienia się dzień.
Zmienia się pora roku.
Zmienia się rok.
Zmienia się sytuacja.
Zmienia się świat.
Zmienia się powietrze.
Zmienia się słońce.
Zmienia się miejsce.
Zmienia się ciało.
Zmienia się kolor włosów.
Zmienia się ubranie.
Zmienia się meble.
Zmienia się mieszkanie.
Zmienia się pracę.
Zmienia się studia.
Zmienia się kierunek.
Zmienia się pasję.
Zmienia się niebo.
Zmienia się wiek.
Zmienia się postrzeganie.
Zmienia się CZAS.

Zmieniają się emocje.
Zmieniają się relacje.
Zmieniają się ludzie.

Zmieniasz się i TY.

Moje Kochane, Osobiste Niebo, na które patrze, gdy jestem u siebie

Boję się jutrzejszego dnia. Nie wiem jaka będę, czy dam radę, czy się otworzę. To właśnie jutro, w południe, rozpoczyna się pierwszy warsztat umiejętności wychowawczych i socjoterapeutycznych (jak mam pomóc innym, kiedy sama sobie nie potrafię pomóc?), w ramach studiów. Z opowiadań innych osób, mniej więcej wiem jak to ma wyglądać i dlatego się boję. Boję się swoich uczuć. Boję się swojej reakcji. Boję się, że się rozkleję. Wiem, że chcę być silna. Wiem, że chcę walczyć. Wiem, że chcę się otworzyć przed dziewczynami. Wiem, że chcę powiedzieć kilka słów na temat swojej osoby. Jednak niczego nie mogę przewidzieć, tak jak będzie. Czas (znowu) pokaże swoje. Muszę przestać tyle myśleć. Muszę zebrać się w sobie. Muszę powtarzać, że dam radę. Muszę powtarzać, że nieważne, czy będę silna, czy się rozkleję. Po prostu jutro MUSZĘ byś sobą.

"Lepiej znamy intencje naszych czynów niż owe czyny. Lepiej wiemy, co chcieliśmy powiedzieć, niż co naprawdę powiedzieliśmy. Wiemy, kim chcemy być - nie wiemy, kim jesteśmy".
Jacek Dukaj "Lód"

poniedziałek, 21 października 2013

Zagubieni

Mam za dużo na głowie. Nie o wszystkim pamiętam. Zaczęłam nawet pisać w brudnopisie, na marginesie, co powinnam kupić, co zrobić w danym dniu. Nie wyrabiam. Odkładam większość rzeczy na jutro. A co za tym termin ich zrealizowania jest nieokreślony. I tak pęcznieją, że później nie wiadomo w co, ręce mam włożyć. W jednym momencie w padam na fajny pomysł i kiedy nie napiszę na marginesie, namysł ten odlatuje w nicość. Coraz bardziej nie dotrzymuję obietnic. Ponownie się zamykam. Nie zależy mi już na niczym. Robię coś, bo muszę, a nie że chcę. Odgradzam się od innych muzyką. Nic mnie nie obchodzi. Chciałabym przeleżeć w łóżku cały dzień. Czuję, że jednego dnia robię krok naprzód.  Natomiast następnego dnia robię dwa kroki w tył. I tak dzień, za dniem. Czuję szarość wokół siebie. Jestem zagubiona. Nie potrafię odnaleźć odpowiedniej drogi powrotnej. Nauczyłam się nie planować, nie myśleć o przyszłości. Kiedy mam zaplanowany, chociaż jeden dzień, to zawsze, ale to zawsze nic nie jest tak, jak powinno być. Dni lecą, jak szalone. Idę spać w niedziele, a budzę się rano w piątek. Czas, jakbym chciała go na chwilę zatrzymać. Jestem obojętna. Wspomnienia z dwojoną siłą atakują. Znowu atakują. Nie pozwalają mi zapomnieć. Odetchnąć. Nie myśleć.

Dzisiaj stało się coś dziwnego, co w przeszłości, nigdy nie miało miejsca. 
Zawsze wychodząc z domu, czy z mieszkania sprawdzam dwa razy, czy wszystko zabrałam. Czy mam to co mi będzie potrzebne. Dzisiaj tego, nie zrobiłam. Nie sprawdziłam. I w ostateczności zapomniałam zabrać ze sobą portfel. Kiedyś zdarzyło mi się nie zabrać listy zakupów. Wtedy sobie poradziłam. Przypominałam sobie w głowie zrobioną uprzednio listę. Dzisiaj niestety musiałam wrócić się po portfel. Niestety z pamięci nie wytworzę kasy ani ważnych dokumentów. Dobrze, że wpadłam przed kasą, żeby najpierw wyciągnąć portfel a później wyłożyć zakupy. Musiałam mieć fajną minę, gdy przeszukałam całą torbę i w ostateczności nie znalazłam tej ważne rzeczy. Pierwsza moja myśl: zgubiłam, ewentualnie ktoś mi go ukradł. Po chwili namysłu odtworzyłam obraz miejsca, gdzie ostatnio go położyłam. Nie myśląc, zakupy zostawiłam, przeprosiłam kasjerkę i udałam się w drogę powrotną. Wchodząc do pokoju od razu rzucił mi się w oczy. Spokojnie, z klasą leżał sobie na półce, na przeciwko mojego łóżka. Wzięłam go i wyszłam z mieszkania. Zakupy zrobiłam po raz drugi. 

Jestem chaotyczna. Tak jak, chaotyczny jest ten wpis i cały ten blog.

niedziela, 20 października 2013

WEEKEND

Miniony weekend odbiegał od reszty.
Miniony weekend był inny.
Miniony weekend był cudny.
Miniony weekend był bez smutku.
Miniony weekend był bez kłótni.
Miniony weekend był słoneczny.
Miniony weekend był spędzony z Nimi.
Miniony weekend był rodzinny.

W minionym weekendzie była radość.
W minionym weekendzie był śmiech.
W minionym weekendzie były żarty.
W minionym weekendzie była bliskość.
W minionym weekendzie była szczerość.
W minionym weekendzie były rozmowy.
W minionym weekendzie były wspólne przygotowywane posiłki.
W minionym weekendzie były tworzone wspaniałe chwile.
W minionym weekendzie powstawały wspomnienia.
W minionym weekendzie była radość spędzania wspólnych, tak krótkich chwil.
W minionym weekendzie była Ona, moja siostra, moja M.
W minionym weekendzie były uszczypliwości. Jednak ja to LUBIĘ.
W minionym weekendzie były cenne chwile z H.
W minionym weekendzie była Rodzina.


czwartek, 17 października 2013

wtorek, 15 października 2013

kolejny dzień

Za nami praktycznie mija kolejny, słoneczny dzień. Pomimo przeziębienia przeżyłam czas na uczelni. Pomimo mojej separacji, w niektórych momentach dałam radę.
 
Mogę powiedzieć, że mam fantastyczne osoby na uczelni, dzięki którym uczę się na nowo nawiązywać kontakt, na nowo rozmawiać, śmiać się, żartować, opowiadać o sobie, mimo, że głowę mam zajętą czymś innym.


demotywatory.pl

Dzisiaj po raz kolejny zauważyłam słońce, które mieni się różnokolorowymi brawami jesieni. Zawsze właśnie lubiłam taką jesień. Minimalny przymrozek, słońce wysoko na niebie, delikatny wiaterek, który bawi się włosami, kolorowe liście na drzewach i z minimalną lekkością opadające i otulające trawę. Jesień jest taką porą roku, która pozwala na refleksję, tego co uczyniliśmy, jacy byliśmy. Pozwala także na chwilę marzeń, wyobrażenia siebie jako osobę szczęśliwą, pogodzoną z losem. Do takich marzeń jest jeszcze daleko. Jednak chcę wierzyć, że nie wiele mi brakuje. Chcę wierzyć, że dam radę. Nie powiem, że życie dało mi się mocno we znaki. Jednak coraz bardziej wiem, że dam radę. Może sama, a może z kimś. Z  Kimś kto zaakceptuje mnie taką jaką jestem, z zaletami i wadami.

demotywatory.pl

Zawsze mówiłam, że wokół siebie mam dobre Anioły. Anioły, które są obok. Nic nie muszą robić, ani mówić, ważne jest, że czerpie od Nich siłę do walki i wiarę na lepsze jutro. Dzisiejsze usłyszane słowa: "wiedziałam, że do nas wrócisz" dają nadzieję, że dobrze będzie, że akceptują mnie, że wierzą we mnie, że są ze mną, za mną, że mi kibicują. Przelotny uśmiech, spojrzenie w oczy - to jest tak naprawdę nie wiele. Jednak właśnie taki pojedynczy uśmiech, kilka słów, spojrzenie w oczy, zrozumienie powodują, że na nowo dostrzegam nadzieję, że mam ją na wyciągnięcie ręki. Brakuje tak niewiele.

Liczy się to, że właśnie ją zauważam i nie jestem obojętna na lepsze jutro.

poniedziałek, 14 października 2013

Wspomnienie minionych miesięcy

Przez półtora miesiąca lekarze walczyli o Jego życie.
Przez półtora miesiąca dokładnie nie wiedzieli co Mu dolega.
Początek kwietnia - spuchnięcie.
Początek maja - diagnoza Cukrzyca, typu 2, leki i insulina - pogodzenie się z tym. Początek był ciężki. Po jak to. On i cukrzyca. Przecież On był zawsze zdrowy, On był dzielny, w Nim była Siła. 
Drugi i połowa trzeciego tygodnia maja - dostosowanie się do zaleceń lekarza. Rygorystyczna dieta o wyznaczonych godzinach. Zakaz słodkiego. Zakaz podjadania. Zakaz picia słodkich napojów. Przestanie palenia papierosów. Szkoda, że w tych dniach mnie nie było. Wtedy ważna była szkoła. Teraz wiem, że inaczej to powinno być. Miało być lepiej, a z każdym kolejnym dniem źle było. Żadnej poprawy, pomimo leków i diety, pomimo zaangażowania.
20 maja - ponowny powrót do szpitala. 
23 maja - Ona uratowała Mu życie. Żeby nie przyszła w tej jednej sekundzie, to już wtedy byśmy przygotowywali się do pogrzebu. Jednak Ktoś nad Nim czuwał. Kłótnia z lekarzem i pielęgniarkami. Przeniesienie do innej sali. Mój powrót po egzaminie. Powrót, w którym modliłam się, żebym tylko zdążyła, żebym mogła jedynie się pożegnać.
Kolejne minuty, sekundy - coraz bardziej źle. Nadzieja na wyczerpaniu. Nie możność płaczu, wyłączenie myślenie. 10 minutowa wizyta w Jego pokoju. Trzymanie za rękę i modlenie się. Jego słowa "Nie płacz". Rozkładanie rąk przez lekarzy. Rodzina, która się zebrała i czekała na dobre wieści. Jednak nidgy nie nastała ta dobra wiadomość.
18.00 23 maja - decyzja - przetransportowanie Go do innego szpitala, który mieścił się około 30 km od domu. To nic. Ważne, że Mu tam pomogą. Szybka reakcja ordynator. Ostatnie słowa. No i śpiączka farmakologiczna. Po raz pierwszy widok taki a nie inny. Bezradność. Ciche łzy. Strach, lęk. Powtarzanie w myślach, że będzie dobrze. Pierwsza diagnoza - zapalenie płuc, sepsa, zawał serca no i ewentualnie zator płucny.
Kolejne dni - odwiedzanie, czekanie na nowe wiadomości, na reakcję organizmu na podawane leki. Odrzucenie zawału i sepsy.
29 maja - Jego wybudzenie. Możliwość rozmowy. Masaż kończyn dolnych. Wypowiedzenie tych najważniejszych słów. Tych jedynych. Ostatnie słowa: "Będzie dobrze, musi być, nie ma innej opcji". Jego ostatni uśmiech. Patrzenie przez szyby na Jego, podłączonego do wszelkiej aparatury, podłączone rurki, podawanie krwi.
1 czerwca - przetransportowanie do Grudziądza, do innego, lepszego szpitala. Ponoć najlepszy w okolicy. Tomograf - odrzucenie zatorowości. Potwierdzenie wstrząsu. Wykrycie gronkowca. Kolejna śpiączka, która trwała już do Jego ostatniego dnia życia. 
Podtrzymywanie Go przy życiu, dzięki aparaturze. Dializa. Krew. Osocze. Wracanie z domu, do szpitala, na uczelnie. Szpital. Dom. Egzaminy. Codzienne przemierzanie 160 km, w obie strony. Podtrzymywanie się nawzajem na duchu. Nakłanianie Jej do jedzenia. Wmawianie sobie, że będzie dobrze, że da radę, że my damy radę.
Okolica 12 czerwca - następny tomograf. Powiększone węzły chłonne. Brak reakcji organizmu na wszelkie leki. Zmiana leków na inne. Brak własnej odporności. Umieranie nadziei. Zbliżenie się rodziny. Powstrzymywanie łez.
14 czerwca - biopsja.
21 czerwca - diagnoza - Nowotwór. Jeszcze nie wiadomo jaki rodzaj. Decyzja, że na chemię się organizm nie nadaje. W poniedziałek miały przyjść wyniki, dokładne wyniki, co to jest. Lekarz nie dawał już nadziei, nie chciał nam jej dać. Sam nie wiedział, czy On z tego wyjdzie. Chociaż była minimalna poprawa, reakcja organizmu na leki. Decyzja, że będą robić tak, aby Go wybudzić i przewieźć na onkologię. W między czasie szukanie miejsca w Bydgoszczy.
22 czerwca - Nasza ostatnia wizyta. Ostatnie chwile. Mój powrót do Bydgoszczy. 16.50 telefon. Wiadomość, że Go już nie ma. Powrót do domu. Podcięcie skrzydeł. Przewrócenie świata o 360%. Niedowierzanie. Łzy. Szok.
24 czerwca - załatwianie papierów. Brak zgody na sekcję. Jego ostatni powrót do domu, do Nas.
26 czerwca - ostatnia droga. Pożegnanie się na dobre.
28 czerwca - telefon do ordynatora, który się Nim zajmował. Wiadomość - chłoniak złośliwy, nie do uratowania. Za późno odkryty. Nawet, gdyby się wtedy obudził, to nie wiadomo ile by żył, jak by żył. A tak nie cierpiał. Nie czuł. Odszedł spokojnie, bez męczarni.
Lipiec, sierpień - załatwianie wszystkiego. Papiery, papiery, urzędy, banki, zakład pracy i tak w kółko. Przystosowanie się do nowej sytuacji. Codzienne jeżdżenie do Jego nowego domu.
Wrzesień i październik - niedowierzanie, udawanie, że ma się siły, że jesteś silna. Wszelkie pozory. Trzymanie się dla Niej. Postawienie domu dla Niego.

Jest to tylko połowiczna refleksja tego, co się wydarzyło, przez te ostatnie miesiące, których nigdy nie zapomnę, które będę pielęgnować, każdego kolejnego dnia, każdego kolejnego roku. Do tej pory nie umiem nazwać swoich wszystkich emocji, uczuć, które wtedy miałam, które wtedy przeżywałam. Wiem tylko, że to był wielki strach, lęk, ból, złość, bezsilność.

Pewnie, żeby nie inny blog i szczerości autorki nie byłoby tego wpisu. Dzięki Mama Maminka zrozumiałam, że każdy, bez wyjątku przeżywa dramatyczne chwile, że jest to, coś, po którym trudno jest się pozbierać, gdzie poznajesz siebie i innych. Zrozumiałam także, że nie jestem sama, że muszę żyć i wierzyć w dobro nowego dnia, że mogę pielęgnować nowe wspomnienia. I głęboko wierzę, że Wam się uda. Chociaż przede mną jest wiele pracy i determinacji. Muszę nauczyć się na nowo żyć.
 
Nigdy przez myśl mi nie przeszło, ze coś takiego przeżyję. Nigdy nie myślałam, że Nas coś takiego spotka. Zawsze myślałam, że doczeka emerytury, że będzie bawił wnuki, zajmował się hodowlą psów - tak jak chciał. Jednak los dla Nas był inny, nie łaskawy, bolesny. Chce wierzyć, że to jest tylko zły koszmar, z którego lada chwila się obudzę i będzie tak, jak kiedyś. Teraz pielęgnuję tylko wspomnienia z Nim związane, z Nami związane.

Ostatnio ktoś mi powiedział, ze jestem silna, że daję radę. Jednak tak nie jest. Może i jestem silna, ale tylko minimalnie. Muszę żyć, jakoś żyć. Bo tak chciałby. Robię to dla Niego, z myślą o Nim.


sobota, 12 października 2013

Wczoraj a dziś.

Wczoraj było inaczej.
Dzisiaj było tak jak zawsze.
Wczoraj był uśmiech.
Dzisiaj jest smutek.
Wczoraj patrzyłam na słońce.
Dzisiaj nie było słońca.
Wczoraj był otwarty umysł.
Dzisiaj byłam zamyślona.
Wczoraj było lepiej.
Dzisiaj jest gorzej.
Wczoraj byłam zdrowa.
Dzisiaj jestem chora.
Wczoraj korzystałam z powietrza.
Dzisiaj jestem w czterech ścianach.
Wczoraj byłam wśród ludzi.
Dzisiaj jestem sama.
Wczoraj z uśmiechem wspominałam.
Dzisiaj wspomnienia, znowu bolą.
Wszystko tak szybko mija.

www.demotywatory.pl


piątek, 11 października 2013

Jesień i działka

Nawet nie wiem, kiedy do naszych progów zawitała jesień. 
Nawet nie wiem, kiedy i jak minęła wiosna. 
Nawet nie wiem, jakie było lato. 
Tak naprawdę mogę powiedzieć, że otworzyłam oczy, rozejrzałam się wokół, kiedy jesień na dobre rozgościła się u Nas.
Dzisiaj rozejrzałam się wokół domu, na działce.
Po raz pierwszy zobaczyłam piękno dnia.
Wschód słońca. Coś niebywałego, coś pięknego i kolorowego. Zalało barwami czerwoności i barwą pomarańczy. 
Poranny przymrozek, który mi nie przeszkadzał.
Słońce w południe.
Drzewka w sadzie.
Spadające orzechy.
Liście na trawie i ich zbieranie.
Własne winogrono, które dopiero teraz mogło być przez Nas zebrane. Wcześniej jakoś nie było okazji. Nie powiem, że wiele owoców zostało zmarnowanych, wiele zostało zjedzonych przez ptaszki i inne owady.
Pomimo lęku wysokości odważyłam się wejść na dach domowego szajerku, który jest domem kociaków i wszystkich domowych rupieciów, na którym rozgościła się winorośl. Tam na dachu najwięcej było ładnych, soczystych winogron. Zbierałam, myślałam i uśmiechałam się i korzystałam z słońca.
Dobrze wiedziałam, że jakby On byłby z Nami to, dawno winogron byłby zebrany. Nie pozwoliłby tak długo czekać. Wiedziałam również, że dostalibyśmy, Ja i Ona, opieprz, że tyle zostało zmarnowanych, że liście na trawie jeszcze nie zostały zebrane, że nie zostały zebrane orzechy, że jabłka spadły i nikogo nie ma, żeby je zebrać, że spłuczka tak nie działa, jak powinna. Takich małych rzeczy jest multum. Na te rzeczy przyjdzie jeszcze czas. Małymi kroczkami ale to przodu.
Jednak dzisiaj się nie smuciłam. 
Dzisiaj po raz pierwszy, naprawdę zagościł mi uśmiech na twarzy, szczery uśmiech. Bawiłam się będąc na świeżym powietrzu i w między czasie rozmawiając z Nią.
Zdaję sobie sprawę, że to mógł być pierwszy i ostatni tak, ważny dzień.
Dzisiaj było inaczej niż zawsze. Chociaż na parę godzin. Jednak bardzo ważnych godzin, gdzie się rozluźniłam.
Pomimo tego wszystkiego, wiem, że zapłacę za to zdrowiem. Już czuję gardło. Zapewne doprawiłam swoje zapalenie gardła. Ale to, co. Ale to, nic. Ważne, że w tym dniu inaczej się czułam. 

W tym dniu czułam Jego obecność, poprzez słońce, spadające liście, szczek psów. Inaczej mówiąc, czułam Go poprzez otaczającą mnie rzeczywistość, otaczającą mnie przyrodę. Wiem, że jest wokół Nas, że patrzy i czuwa, że jest z Nami. Szkoda tylko, że nie osobiście.

czwartek, 10 października 2013

Spokój

Dzisiaj, od bardzo dawna zaspałam. Nie słyszałam w ogóle dwóch budzików. Widocznie organizm potrzebował dłuższego odpoczynku i snu. Nie wiem jak to zrobiłam, ale się wyrobiłam w krótkim czasie i praktycznie byłam na czas w umówione miejsce.

Od dziecka woda mnie uspakajała. Gdy nie wyrabiałam, musiałam się nad czymś zastanowić bądź uspokoić zawsze chodziłam w swoje jedyne miejsce. Był to domowy staw. Natomiast w Bydoszczy jest Wyspa Młyńska. Patrząc na wodę, na rozbiegane fale wszystko odchodzi, lepiej się myśli, uspokaja się organizm. Siedząc nad wodą wszystko się wydaje inne, odległe, nie moje. Nad wodą jest lepiej. Oddalony jesteś od ludzi, od zgiełku, hałasu. Jesteś tylko Ty, fale i Twoje myśli.

moja, własna, prywatna woda

Myślę. Ciągle, nieustannie myślę. W ciągu dnia, jest tylko kilka sekund, które mam zajęte czymś innym niż myśleniem.

Uśmiecham się. Jednak to, do końca nie jest, jeszcze prawdziwy uśmiech. Staram się rozmawiać z innymi. Jednak lepiej czuję się, jak obserwuję innych ludzi, niż z nimi wymieniam zdania. Wolę słuchać, niż być słyszalnym. Wolę bardziej książki, niż imprezę. Jestem typem domatora, niż typem rozrywkowym. Bardziej czuję się pisząc coś, niż mówiąc. O uczuciach, emocjach i nazwaniu pewnych rzeczy po imieniu lepiej mi jest pisać, niż o tym głośno mówić. Nie mam wielu przyjaciół. Mam wybrane grono osób. Nie wszystkim osobom mówię wszystko. Nie wszyscy są w stanie mnie poznać naprawdę, a tylko są wstanie poznać tylko część mojej osobowości. Wiem, że jestem inna, odbiegam od ludzi. Mam swój własny świat, który coraz bardziej idzie w złą stronę. Jednak głęboko wierzę, że mi się uda wyjść na prostą. Może i jestem introwertykiem, ale dobrze jest jak jest. Nie zmienię się na siłę. Nie zmienię się dla innych osób. Jestem jaka jestem.

znalezione w sieci.


wtorek, 8 października 2013

życzenie nie do spełnienia

"Chciałaby ... Pragnęła, żeby życzenia się spełniały, a przyszłość dała się wymazać. Ale życzenia przynosiły jedynie rozczarowania - stanowiły jedynie miejsca, do których wędrował umysł, kiedy rzeczywistość okazywała się zdradliwa" 
S. Holmes "Szukając Emmy"

"Kiedy jest się dzieckiem, wystarczy uwierzyć w życzenie, by sny się spełniły. Dopiero kiedy człowiek dojrzewa i osiąga dorosłość, przekonuje się, że życzenia pozostają bez odpowiedzi"
S. Holmes "Szukając Emmy"

"Trudno się pożegnać, jeśli historia nie miała swojego finału, a Twoje serce w dalszym ciągu nie chciało uwierzyć w to, co się stało"
S. Holmes "Szukając Emmy"


*************************************************************************************
z całego serca pragnę, żeby czas się cofnął, żeby było tak jak kiedyś, żeby On wrócił
niestety moje, jedyne, najskrytsze życzenie nigdy się nie spełni ..

 

poniedziałek, 7 października 2013


Czy ja kiedykolwiek się z tym uporam?
Czy kiedykolwiek wspomnienia nie będą tak bolesne, jak teraz?
Czy kiedykolwiek przestanę płakać, może nie żywymi łzami a przede wszystkim tymi wewnętrznymi?
Czy kiedykolwiek tęsknota się zmniejszy?
Czy kiedykolwiek zobaczę piękno dnia?
Czy kiedykolwiek przestanę się bać innych ludzi?
Czy kiedykolwiek stanę się szczęśliwa?
Czy kiedykolwiek naprawdę będę silna?
Czy kiedykolwiek pozbieramy naszą rodzinę, która z dnia na dzień praktycznie nie istnieje?
Czy kiedykolwiek kogoś poproszę o pomoc?
Czy ja w ogóle dam radę?
Czy w ogóle pozory znikną?
Czy kiedykolwiek ktoś mnie zrozumie i wyciągnie pomocną dłoń?

To jest tak trudne. Robię wszystko by nie siedzieć sama, by nie rozmyślać, by nie wspominać, by tak nie bolało. Jednak, nastaje taki dzień jak dzisiaj, gdzie pod wpływem muzyki i słów słuchanych i czytanych nie wytrzymuję i łzy same lecą.

Chciałabym aby obrazy, które przeplatają się przed oczami zniknęły bądź zminimalizowały mój ból.
Chciałabym aby obrazy te były inne, żeby były radosne.

"Wyrzucić z głowy wszystkie myśli, zrzucić z barków napięcie; wyobrazić sobie, że stoisz twardo obiema nogami na ziemi, i wypchnąć z ciała całą tą energię, zaczynając od czubka głowy, a skończywszy na koniuszkach palców u stóp" 
S. Holmes

Chciałabym wymazać z pamięci ten dzień, jedyny dzień, który zmienił wszystko, który mnie zmienił.
Chciałabym nie myśleć, że w tej konkretnej sekundzie był sam, że odchodził sam, bez Nas, z dala od Nas. Gdybyśmy wtedy były, może los  teraz byłby inny. Tego nie mogę sobie wybaczyć, że mnie nie było...

"Jej ciałem wstrząsnął kolejny spazm. Robiła wszystko, żeby nie myśleć o tym dniu" 
 S. Holmes

Z każdym, kolejnym dniem coraz bardziej dochodzi do mnie wiadomość, że Go naprawdę nie ma, że odszedł i że nigdy już nie wróci. 
Z każdym, kolejnym dniem bardziej boli. 
Z każdym, kolejnym dniem nie wiem co ze sobą począć.
Jak się otworzyć? 
Jak wrócić do równowagi? 
Jak pozostać sobą?

"Położyła telefon na ramieniu i obróciła twarz w stronę słońca. Chciała poczuć znów ciepło. Ale przenikający ją chłód wydawał się nie do pokonania
S. Holmes

czwartek, 3 października 2013

Roczek

Dzisiaj, a dokładniej o 18.30 roczek skończył mój H.

znalezione w sieci :)

Ten dzień pamiętam bardzo dobrze, jakby się wydarzyło dopiero wczoraj.
Dzień ten był wypełniony przede wszystkim nerwowością i podnieceniem, kiedy się pojawi, jaki będzie duży a najważniejsze czy jest cały i zdrowy i czy bratowa również dobrze się czuje.

W południe dostałam wiadomość, że Jej odeszły wody i nastał czas wielkiego oczekiwania. Co chwilę sprawdzałam komórkę, czy czasem rodzinka nie dała znać. Koło 18 braciszek napisał, że są małe komplikacje i trzeba zrobić cesarkę. I tu dopiero były nerwy. W miejscu nie mogłam ustać. Bałam się. Modliłam się, żeby było wszystko dobrze. No i nastała wielka godzina - 18.30 - na świecie pojawił się wielki cud. Najukochańsze dziecko. Mały chłopiec o idealnych rysach, cały i zdrowy - 3300g i 54 cm szczęścia. Wiadomość ta rozeszła się błyskawicznie i w niecałej godzinie mogłam patrzeć na pierwsze zdjęcie H. Jaka byłam wtedy szczęśliwa. Był to czas radości. Na te jedno zdjęcie, które zostało wykonane 20 minut po Jego wielkim wejściu nie mogłam przestać patrzeć. I na własnej skórze przekonałam się, że miłość istnieje od pierwszego wejrzenia i ta właśnie miłość trwa do dnia dzisiejszego.

Przez ten cały rok mogłam uczestniczyć w Jego rozwoju - jak rośnie, jak staje się silny, jak powoli rozpoznaje twarze, jak gaworzy. Widziałam Jego pierwszy uśmiech, Jego pierwsze siedzenie, Jego pierwsze samodzielne Kroki. Codziennie widzę jak idealnie się rozwija. Doświadczam Jego radość, chęć poznawania świata, nowych rzeczy.

Nie wyobrażam sobie, że w tej chwili życia bez H. On daje radość, chęć do życia, uśmiechu. Niebo chciałabym mu przybliżyć. W ogień bym skoczyła, gdyby mu się coś stało albo groziło jakieś niebezpieczeństwo.

H. jest najwspanialszym dzieckiem.

Uwielbiam się do Niego przytulać, trzymać na ręce, tańczyć z Nim, grać z Nim w piłkę, patrzeć jak śpi.
Uwielbiam jak do mnie podchodzi, jak wyciąga rączki, jak mi ufa, jak bawi się moimi włosami, jak się do mnie uśmiecha, jak mnie gania, gdy chce mu się wariować. 

H. jest całym, moim światem.

W sobotę będziemy świętować Jego urodziny z rodziną. Jednak wiem, że świętowanie te będzie miało słodko-gorzki smak. Słodko, bo będziemy się cieszyć, że z Nami H. jest, że jest na świecie, że się rozwija i urozmaica czas. Zaś gorzki smak, bo nie będzie z Nami tej ważnej osoby, że nie będzie się z Nami cieszył. Żałuję, że H. w przyszłości w ogóle nie będzie pamiętać dziadka. H. nie będzie pamiętać chwil spędzonych z Nim, Jego miłości i całkowitego oddania się. Jednak tego nie da się zmienić. Tak się stało i tak już musi być.

Na tą chwilę H. jest najważniejsze. Damy z siebie wszystko, żeby Jego dzień był idealny i żeby w przyszłości pokazać mu (na zdjęciach) jaki był, jak my się cieszyliśmy, jak On się uśmiechał. Tak H. będzie miał najwspanialszy roczek w gronie najbliższej rodziny.

wtorek, 1 października 2013

Nie tak miało być.

Dzisiejszego dnia mam dość po same dziurki w nosie. Nie tak sobie go wyobrażałam. Nie taki chciałam scenariusz.

Sama nie wiem czego oczekiwałam. Na pewno nie kwiatów, dobrych słów i uścisków. Chciałam tylko, żeby było dobrze, że będzie można posiedzieć i porozmawiać. 

Jak było?
Było fatalnie.

Początek może i był fajny. Jednak z kolejnymi minutami dzień zamieniał się w koszmar. 

Niedogadanie się z dziewczynami co do podziału na mniejsze podgrupy. Ich złość na mnie i moja coraz większa złość na wszystko. Okienko, które przesiedziałam sama, czytając książkę i separując się od innych. 
Może to była moja wina, że sama nie chciałam z nimi rozmawiać. Wyczuć było można pogłębiający się mur między naszymi relacjami.

Mam nadzieję, że to się zmieni, że ja się zmienię.

Jeżeli ktoś był dobrym obserwatorem mógł zauważyć moje trzęsące się ręce, obgryzione paznokcie, uciekający wzrok, smutne oczy i nikły uśmiech na twarzy.

Potem ćwiczenia z nową wykładowczynią i temat rodziny. Najbardziej dobiło mnie to, jak jedna z dziewczyn zaczęła temat odejścia jednego członka rodziny. Mówiła ogólnie, nie o jakimś przypadku. Rozwinięcie tematu wykładowczyni, że inaczej odejście przeżywa żona, inaczej dzieci. I tego nie wytrzymałam. Oczy zaszły mi mgłą. Nie chciałam, żeby dziewczyny zauważyły łez i bałam się, że mogę się rozryczeć, dlatego jak najszybciej przeprosiłam i wyszłam z sali. Musiałam ochłonąć. Nie płakałam. Zamknęłam oczy i uspokajałam się. Kiedy za mną przyszła znajoma, zobaczyć co się ze mną dzieje byłam trochę wdzięczna i trochę na nią zła. Kiedy mnie przytuliła stałam jak kłoda, nie potrafiłam odwzajemnić uścisku. Natomiast jak weszłam do sali to widziałam ten ich wzrok skierowany na mnie, ich współczujący wzrok. Nie myślałam, że coś takiego mi się przytrafi.

Nie ogarniam tego co się dzieje wokół. Wiem, że żyję, istnieję ale czuję się tak jakby we mnie było tylko samo ciało, kłoda, zimna kłoda bez serca i chęci powrócenia na właściwy tor. Czuję się tak jakby moja dusza a przede wszystkim myśli były skierowane, gdzie indziej, jakby to wisiało na de mną a nie było we mnie.

Po dzisiejszym dniu wiem, że nie byłam wystarczająco przygotowana na powrót na uczelnie, na powrót do ludzi. Za mocno mnie to wszystko przytłoczyło. Zrozumiałam również, że jestem bardzo labilna emocjonalnie - od rozmowy i uśmiechu do złości, agresji i wycofania się i to dzieje się w zaledwie kilka sekund.

Żeby przeżyć resztę dnia, nie zamknięta w czterech ścianach postanowiłam wrócić do domu. Wszystkie emocje, w kolejnych przebytych kilometrach uspakajały się i kiedy przekroczyłam próg domu wszystko nagle opadło i nie miałam sił na nic.

Coraz bardziej myślę o profesjonalnej pomocy, bo czuję, że sama nie dam sobie rady z tym uporać. To wszystko przekracza moje możliwości.