sobota, 30 listopada 2013

Ulotna chwila

Czy, czasem zatrzymujemy się i zastanawiamy się nad własnym losem, nad światem i otaczającą nas przyrodą? Czy czasem, patrzymy na innych ludzi? Czy ich zauważamy na ulicy, w domu, w rodzinie? Czy jesteśmy tacy, jacy chcielibyśmy być? Czy jesteśmy bezinteresowni? Czy z własnej woli pomagamy innym? Czy skoczylibyśmy za kimś w ogień? Czy pamiętamy o tych, z którymi urwał się nam kontakt? Czy chcielibyśmy, znowu nawiązać z tymi osobami jakąś nić porozumienia? Czy pamiętasz o wyrządzonych przez siebie krzywdach? Czy niedawno kogoś, za coś przeprosiliśmy? Czy się uśmiechamy? Czy dążymy do celu, swoich marzeń? Czy pracujemy w wyuczonym zawodzie? Czy jesteśmy zadowoleni ze swojej pracy? Czy oddajemy się swojej pasji? Czy myślimy nad swoim życiem? Czy nie jesteśmy obojętni? Czy jesteśmy, naprawdę osobą tolerancyjną? Czy mamy dobry kontakt ze swoimi sąsiadami? Czy rozmawiamy z ukochanymi? Czy widzimy ich naprawdę? Czy coś zmienilibyśmy w swoim życiu? Czy Kochasz? Czy jesteś Kochany? Jaki byłby nas ostatni dzień, gdybyśmy wiedzieli, że za chwilę nas już nie będzie? Czy skorzystałbyś z tej wiedzy? 



Pytania takie można by jeszcze, bez końca zadawać. Na część z nich przechodzimy bez odpowiedzi. Na część mamy krótką odpowiedź. Na inne zaś musimy się dobrze zastanowić. Najważniejsze jest, żeby w odpowiednim momencie zatrzymać się i zanalizować swoje dotychczasowe życie, zmienić coś co nam od dłuższego czasu nie pasuje. Ważne jest, żeby w tym wszystkim nie zgubić własnego 'Ja', żeby pozostać sobą, a nie tym kimś, co promuje społeczeństwo, żeby być zgodny ze swoimi przekonaniami i wartościami.



Ważne jest, żeby zauważać piękno dnia, chwile ulotne, piękne chwile spędzone z rodziną i na łonie natury. Dobrze jest dostrzegać słońce w pochmurny dzień, śpiew ptaka wieczorną porą, spacerującego kota, szczek psa, ryk samochodu, powiew wiatru w bezchmurny dzień, kolor kwiatów, zachody i wschody słońca, odgłosy rozmów, uśmiech przechodnia, dobre słowo drugiego człowieka. Ważne jest, żeby dać sobie pomóc w odpowiednim momencie.


Ważne jest, żeby każdy dzień przeżywać tak, jakby był naszym ostatnim dniem. Nawet jeżeli jest nam trudno, kiedy nie potrafimy się pogodzić z przemijaniem, nieuchronnością i kruchością życia. Ważne jest, żeby nie żałować swoich decyzji.


Życie składa się z sekund, chwil, które w mgnieniu oka przemijają, których nie powtórzymy.  

DLATEGO PATRZ KAŻDEGO DNIA NA PIĘKNO, KTÓRE UKRYTE JEST W NATURZE ORAZ W DRUGIM CZŁOWIEKU.

***********************************************************
zdjęcia zrobione przez moją osobę w okolicach godziny 16, jakieś dwa tygodnie temu, na moście, na wylocie z Bydgoszczy w stronę Torunia.

piątek, 29 listopada 2013

Złośliwość rzeczy martwych, sen no i dodatkowy, pusty talerz.

Dawno nie pisałam. Wiem. Jednak, nie chcę nic na siłę. Nie chce opisywać byle czego, byle jakich myśli i przelanych emocji. Tak naprawdę nie chcę nic przyśpieszać. Chcę, żeby wszystko biegło swoim własnym rytmie, żeby słowa same się napisały, tak od serca, a nie, że muszę coś wyskrobać. Dlatego zdarzają mi się przerwy, te ciche dni, od bloga, od Was, ode mnie samej i swoich, własnych myśli.

Jak przysłowie mówi: złośliwość rzeczy martwych. W ostatnim miesiącu w 100 % się sprawdziło. Po kolei jakaś rzecz w domu, w niewyjaśnionych okolicznościach nie działa bądź całkowicie się psuje. Z większością jakoś dajemy sobie radę. Pozostaje jednak ta część, w której obecność i pomoc innych osób jest uzasadniona, bez której nie dałybyśmy sobie rady. Zastanawiam się co się za chwile popsuje, jaką rzecz będzie trzeba wymienić/ zastąpić i czy damy sobie z nią radę. Zobaczymy. Jednak wierzę, że się nie poddamy. Trzeba stawić czoło, uspokoić się i pójść dalej, pomimo iż to nadal, niewyobrażalnie boli.

W ostatnim czasie głupoty mi się śnią. Większość nie pamiętam, jednak jakby przez mgłę dochodzą do mnie emocje, wrażenia wywołane właśnie, niektórymi scenami snu. Pamiętam, że śniły mi się wypadające zęby i płynąca krew (boję się tego, co to oznacza). Innym razem była jakaś kłótnia, erotyczna scena, jakiś wpadek, prześladujące zwierzęta - zwłaszcza sarny. Dzisiejszej nocy śnił mi się On. Żywy. Ubrany jak zawsze elegancko - w krawacie, w białej koszuli i szaroczarnym garniturze. Pamiętam, że z całą rodziną byliśmy na jakimś spotkaniu. Byli Jego koledzy z pracy, najlepszy przyjaciel, znajomi ludzie. On stał za Nami. Wyprostowany i bardzo uśmiechnięty. Jakby znowu chciał przez to powiedzieć, że jest z Nami, że Nas pilnuje, dogląda, że jest dumny, że nadal jako rodzina istniejemy, że się wspieramy i codziennie o Nim pamiętamy. Nie wyobrażam sobie domu bez Niego, bez Jego zapachu, rzeczy, tego wszystkiego co pozostało, co pozostawił opuszczając Nas na kolejne leczenie. Nie wyobrażam sobie, żeby dom taki nie istniał. Z tymi wszystkimi rzeczami, z Jego zdjęciami poustawianymi na meblach czuję, że jest, że nie odszedł, że lada chwila wejdzie, przywita się, opowie jak minął dzień, co robił przez ten czas, kiedy nie było Go z Nami, co zobaczył, pokaże zrobione zdjęcia i film. Ja nadal w to wierzę. Tak sobie z tym radzę. Optymistycznie nie patrzę w przyszłość, wiedząc, że w tej przyszłości Jego nie będzie, nie przeżyje tego wszystkiego co my przeżyjemy i doświadczymy.

Nadal, kiedy spotykamy się wszyscy razem, na wspólnym obiedzie wyjmuje szósty talerz. Zawsze byliśmy w szóstkę, nawet kiedy ktoś albo odchodził bądź przychodził do Naszego domu. Od lipca, niestety jesteśmy tylko w piątkę. Jednak wyjmując potrzebne rzeczy, krojąc coś na części, ustawiając wszystko na stół pozostaje ten szósty talerz. Nawet, wtedy kiedy M. powie, że jest dobrze, że dobrze pokroiła ciasto, podzieliła Nasz wszystkich Ja się buntuję, nie dociera do mnie prawda, łudzę się. Myślę, że tak pozostanie przez dłuższy czas, że nie zmienię swojego nastawienia i że zawsze będę się buntować, w środku krzyczeć, nie rozumiejąc innych, nie rozumiejąc samej siebie.

poniedziałek, 25 listopada 2013

Nieznajomy

Są pewne słowa,  które ranią.
Są pewne gesty, które bolą.
Są pewne zachowania, które krzywdzą.

Jest pewien tłum.
A w nim, jest pewien Nieznajomy.
Ten sam.
A, jednak inny.

Są pewne zdania, na które nie wiesz co powiedzieć.
Zamyślasz się i analizujesz.
Nie dowierzasz.
Myślisz, że jest inaczej.
Inaczej myślałaś.
Inną znałaś prawdę.

A jednak.
Po raz kolejny pomyliłeś się.

 Ty, Mój Nieznajomy.
Jaka jest prawda?
Czy to, ma sens?

Chce wierzyć.
A, nie wiem w co.

Ty, Mój Nieznajomy.
Odpowiedz mi.
Opowiedz mi coś o sobie.
Daj się ponownie poznać.
Zwłaszcza z tej innej strony.

Ty, Mój Nieznajomy.
Nie odchodź.
Boję się.

Są dwie drogi.
Którą wybrać mam?
W którą wierzyć mam?

Zapada Noc.
A Ja nadal nic nie wiem.
Zdaję się na intuicję.

Próbuję im, nie ufać.
Próbuję ...
Jednak, czy to ma Sens?
Ty, Mój Nieznajomy.

Gubię się w swoich analizach.
Gubię się we wspomnieniach.
Ty, Mój Nieznajomy.

Jestem Sama.
I jest On.
Mój Znajomy.
Z jednej twarzy.
A jaka jest druga twarz?

Odpowiedz mi.
Ty, mój Nieznajomy.

Jest jeden obraz.
Bardzo wyraźny.
Są słowa, 
które wciąż dźwięczą w głowie,
które nie dają spokoju.

Czy to, co dziś wiem -
Jest Prawdą?
Czy Oni kłamią?
Czy tylko chcą, Cię oczernić?
Nie znając Cię,
Ty, Mój Nieznajomy

Cząstka mej duszy.

czwartek, 21 listopada 2013

Magia Świąt?

Długo zastanawiałam się nad tym postem. Długo zastanawiałam się nad tymi słowami. Zastanawiałam się, czy w ogóle mam zacząć ten temat, czy po prostu zostawić to, tak jak jest, nie rozrywając przy okazji swojego serca, wspomnień, czy zostawić to, tylko dla siebie. Wiem, że gdybym nie wylała z siebie tych potok słów, zdań byłoby ze mną gorzej, bardziej bym się jeszcze zamknęła. Za słowami mojej koleżanki, która we wtorek przed ostatnimi zajęciami, widząc mnie samotną, rozmyślającą na korytarzu przed aulą, wypowiedziała parę słów, które do mnie trawiły, jak grom z jasnego nieba: "Czasem nie warto! Nie warto myśleć!" I chyba miała rację. Dlatego zamiast myśleć, wolę napisać, wylać z siebie to, co mnie dręczy.

Magia Świąt? Christmas?
Czy w ogóle jeszcze coś takiego istnieje?
Patrząc na wszystko co się dzieje w sklepach, w centrach handlowych, w telewizji mam nieodparte wrażenie, że ludziom, właścicielom tych firm zależy jedyni na kasie, na tym, żeby ludzie kupowali, a nie na atmosferze. Preludium wszystkiego jest to, że w miesiącu listopadzie, który jest miesiącem wielkiej zadumy, wspomnień o tych bliskich, których już nie ma z nami; zaraz po 1 wszędzie się ukazały rekwizyty świąteczne, zaczynając od słodyczy w sklepach, przez reklamy w tv, a kończąc na choinkach, mikołajach, gwiazdach poustawianych w witrynach sklepowych i na środku w centrum handlowym. Nawet dobrze się nie obejrzymy, a za chwilę, z głośników radia polecą świąteczne nuty. Wszystko to, przecież zabija magię świąt, tą doniosłą chwilę, chwilę, która powinna być przeznaczona dla bliskich a nie dla szału zakupowego. Czy nikt tego nie widzi? Nie czuję?

Pamiętam, że mając kilka/kilkanaście lat uwielbiałam święta. Uwielbiałam czas przed świętami. Atmosferę, zapachy świąteczne, które czuło się już od początku grudnia, od Mikołajek. Nigdy z siostrą nie mogłyśmy się doczekać Wigilii, pierwszej gwiazdki, rodziny, opłatka no i prezentów. 

W ten szczególny dzień, w dzieciństwie grałam z rodzeństwem w statki, bądź inne gry planszowe. Od południa czuło się zapachy smażonego karpia, sałatek i potraw przygotowywanych na ten wieczór i na następne świąteczne dni. Tak było kiedyś.

Od 17 roku życia nie cierpię świąt, nie wierzę w Mikołaja, nie czuje tej magii, doniosłej atmosfery, może dlatego, że w tamtym roku wydarzyło się coś, co mnie mocno zmieniło, gdzie musiałam szybko wydorośleć, pogodzić się z przemijaniem, nieuchronnym czasem i kruchością życia. Z tamtych świąt pamiętam płacz, namacalne puste miejsce i obraz przewijający się w głowie - obraz ostatniego tchnienia osoby, która była jak mama, która wychowała mnie wraz z rodzicami, która była ze mną od samych urodzin, aż do marca 2007 roku.

Analizując teraz siebie, swoje emocje, swój organizm, myśli, wspomnienia, już wiem, że te wszystkie negatywne emocje, uczucia, które nie chciałam przeżywać, a zakopałam głęboko i zatrzasnęłam mocnymi drzwiami, które dopiero teraz wychodzą na światło dzienne, które potęgują mój ból, rozpacz, pustkę. Dopiero teraz, namacalnie czuję, widzę, słyszę. Obrazy, o których nie chciałam pamiętać przeplatają się z obecnymi obrazami, związanymi z Nim. Już sama nie wiem, które są prawdziwe, a które wymyślone; które się wydarzyły, a które ja sama sobie wyobraziłam. I wiem, że jeżeli to wszystko nie przetrawię, to nie zrobię tego przysłowiowego kroku na przód, nie zmienię się, nie opuści mnie ciemność.

Obecnie wszystko się zmieniło. Zmienił się bieg wydarzeń. Zmieniło się życie.
Wszystkie te drobiazgi związane ze świętami przytłaczają mnie. Chcę od nich UCIEC. Jednak się nie da, są na każdym kroku, na każdej stronie, gdzie spojrzę. Kiedy na nie patrze, wszystko w środku drży, wszystko się buntuje.

Tegorocznych świąt najbardziej się boję. Nie potrafię sobie ich wyobrazić, jako szczęśliwych, radosnych, z magiczną atmosferą. Gdy swoje myśli kieruję właśnie na te kilka, przyszłych dni, widzę tylko szarość, smutek i łzy. Te święta będą inne, niż zwykle. W te święta nie będzie Ich, na których najbardziej mi zależało. Nie planuję, co komu kupić, o upiec, jak zrobić, żeby było najlepiej. Bo, tak naprawdę sama nie wiem co jest dla nas, w tej chwili właściwe i jak to wszystko wspólnie, razem przeżyć.

Próbuję nie myśleć. Jednak, nie potrafię.

jedna z wielu, które obecnie mijam.
 
Stawiając ostatnią kropkę, już sama nie wiem, czy to, co napisałam jest tak, jak miałam ułożone w myślach.

poniedziałek, 18 listopada 2013

Spacer

Miał być film w Jej towarzystwie, w miłym towarzystwie. Miała być szczera rozmowa. Pozostał tylko samotny spacer ulicami Bydgoszczy. Za Jego powiedzeniem: "Umiesz liczyć, licz na siebie". Coś w tym jest. Ale nie o tym chciałam mówić. Chciałam jedynie pokazać, że Bydgoszcz także nocą może być piękna. Zdjęcia są mojego autorstwa. Jakość taka sobie, bo rozbione były aparatem z telefonu.




 

Sarny na jawie.

Dzisiaj, w tej chwili nie wiem, czy to, co się zdarzyło w poranek, gdzie kończyła się granica nocy a zaczynał się dzień, zdarzyło się naprawdę, czy tylko było moim wyobrażeniem, a może snem na jawie? Półprzytomna wstałam, jak co poniedziałek, by dojechać do miejsca, skąd ze znajomymi wyruszamy do Bydgoszczy. Po wczorajszym incydencie rewolucji żołądkowej, po przespanej jako - tako nocy i bolącym jeszcze żołądku wyruszyłam znaną mi drogą. W czasie jazdy, myśląc o przekraczaniu nadmiernie prędkości, uwielbieniu szybkiej jazdy, testowaniu swoich ograniczeń, mając na liczniku ponad 120, coś mnie tchnęło, żeby zwolnić, opuścić pedał gazu i dobrze rozejrzeć się przed siebie, przed krajobrazem, który roztaczał się przez szybę. Długo nie zastanawiając się, tak zrobiłam. Mając na liczniku mniej niż 60, jakieś 300 metrów przed samochodem, wychodząc z zakrętu zauważyłam na środku drogi sarnę, która biegła przed siebie, nie patrząc, nie martwiąc się, czy coś akurat nie jedzie. Bardziej zwolniłam zachowując bezpieczną  odległość. Tocząc się samochodem, wcale nie przyspieszając, kilka metrów przed maską ukazała mi się jeszcze nie jedna sarna, ale pięć. Biegły gęsiego, jedna za drugą, przekraczając granice swojej lekkości, zwinności i szybkości. Mocno zachamowałam i spojrzałam na prawo, na całe, przebiegające stado. Jedna z ostatnich saren swoim wzrokiem spojrzała na mnie tak, że aż dreszcze po mnie przeszły. Po kilku sekundach mogłam ujrzeć tylko ich białe tyły. Ostrożnie ruszając, nie testując już swojej granicy, bezpiecznie dojechałam w wyznaczone miejsce. Cały czas w głowie miałam to, że jakbym jechała, cały czas, ponad 100 km/h, nie miałabym nawet minimalnej szansy na wyjście z cało z kraksy nie z jedną sarną ale ze stadem. Nie miałabym nawet szansy w porę jak wyhamować, zatrzymać się w bezpiecznej odległości. A tak moje przeczucie, mój cichy 'anioł' można powiedzieć, uratował mi życie. Może przesadzam, ale tak się czułam i tak nadal się czuję. Żałuję jednego, że nie miałam przy sobie aparatu i nie mogłam uwiecznić tej chwili, uwiecznić je, żeby samej sobie udowonić, że to nie były tylko sarny na jawie, tylko prawdziwe zwierzęta z krwi i kości. Ten jeden incydent uświadomił mi, że mało staramy się, nie patrzymy tak naprawdę co jest przed nami, co mamy na wyciągnięcie ręki. Za mocno i za dużo testujemy swoje ograniczenia, swoje małe granice, nie dbamy o siebie, o swoje życie. Jeden ułamek sekundy swojej nierozwagi wystarczy by wszystko się zmieniło. Bezpowrotnie się zmieniło. Czy na gorsze, czy na lepsze? Tego, akurat nie wiem. Wiem jedno, że nieraz moje przeczucie się sprawdziło, nie tylko wobec mnie samej, ale również wobec innych osób. Nie po raz pierwszy, moje przeczucie, uratowało mnie przed czymś złym.

zdjęcie znalezione w sieci.

czwartek, 14 listopada 2013

MÓJ SERDECZNY KRAJ

Dzisiaj będzie inaczej.
Dzisiaj relacja z przecudownego koncertu.



Koncert, który odbył się w Moim Zespole Szkół upamiętniający 11 listopada i nie tylko. 
Ludzi tłum. 
Emocje górą. 
Fantastyczne wrażenia. 
Chór. 
Soliści. 
Niebywałe głosy. 
Dreszcze na ciele. 
Odskocznia od brudnej rzeczywistości. 
Przejście w świat muzyki, słów.
Szczery uśmiech.
Zrozumiały wzrok.
Przytulenia.
Zamknięte oczy.
Wzrok skupiony na scenie.
Polonez.


Kiedyś opisałam koncert pt.: Miłość swe humory ma"
Ten sam chór. 
Podobna publiczność.
Większa liczba osób.
Inne słowa.
Inna muzyka.
Jednak wrażenie podobne.
Podobne dreszcze na całym ciele.


Z całą pewnością mogę zagwarantować, że covery przebiły oryginalność. 
Z całą pewnością mogę powiedzieć, że o tych solistach, o tym chórze kiedyś cały świat usłyszy.
Teraz, kiedy mają po 16-18 lat i wywołują takie emocje, dreszcze. To, co to, będzie za te pare lat.


Z całym serduszkiem trzymam za Nich kciuki.
Uwielbiam taki dzień.
Uwielbiam taką muzykę.
Uwielbiam takie emocje.
Uwielbiam taki chór.
Uwielbiam tych ludzi.

A to tylko jest część tego, co się działo przez około 2,5 godziny.

poniedziałek, 11 listopada 2013

niedziela, 10 listopada 2013

Oszczędna w słowach

Od kiedy pamiętam, zawsze byłam oszczędna w słowach. Żeby ze mnie coś wyciągnąć trzeba się było naprawdę nagimnastykować. Wolałam słuchać, niż coś powiedzieć. O emocjach, sytuacjach, problemach wolałam nic nie mówić, pozostawiając to wszystko dla siebie. Wiem, że to było/jest nie zdrowe, ale taka już jestem. Próbowałam coś z tym zrobić, jednak nie do końca udało mi się z tego uwolnić.

Teraz, i tak samo jest.
Oszczędna we wszystkim.
Próbuję na swój własny sposób jakoś wytłumaczyć, powiedzieć co leży na sercu. Tylko, że to nie jest tak proste, jak się myśli. Jeżeli się na mnie spojrzy, zobaczy moje oczy to się ujrzy wszystko. Można wtedy czytać, jak z otwartej księgi, bez żadnych przeszkód, bez żadnych pozorów. Pomimo sztucznego uśmiechu, mechanicznych słów i uciekającego wzroku. Tylko, że niektórzy ludzie chcą tylko uwierzyć w uśmiech, słowa, które wypowiadasz, żeby nie usłyszeć prawdy, tej najważniejszej i bardzo bolesnej prawdy. Sporadycznie spotykamy osoby, które rozumieją nas bez żadnych, zbędnych słów, wystarczy im tylko minimalny rzut oka i wiedzą wszystko. Ważne jest, żeby mieć, chociaż jedną taką osobę, która nie wypowiada zdań, które i tak nic nie wnoszą do Twojego życia, nie ukoją Twojego bólu, a wręcz przeciwnie, spotęgują ten ból, smutek i brak wiary w swoje siły.

Z każdym, kolejnym tygodniem oddalam się od A. Od tej osoby, na którą zawsze mogłam polegać. Czuję, że większa jest moja wina. Uciekam od Niej. Nie potrafię być szczera ze samą sobą, a tym bardziej z Nią. Kiedy tylko wypowiadam parę słów na Jego temat pojawia się wokół nas dziwna atmosfera, dlatego wolę nic nie mówić i udawać, że jest dobrze. Dlatego nauczyłam się, że przy innych osobach ubierać obojętną maskę i mieć wszytko w d... . Nie potrafię także, w jasny sposób odpowiedzieć na proste pytania. Szukam wtedy słów, żeby w logiczną całość wyskrobać kilka zdań, nie narażając innych na większy dyskomfort. I tak oszukujemy się nawzajem, omijając pewne tematy, pewne terytorium naszych dusz, naszych zdań.

Czuję coraz większy wzrok innych ludzi, kiedy wykładowcy przypadkowo, zaczynają temat śmierci, żałoby, radzenia sobie po odejściu kogoś bliskiego. Przeważnie przybieram postawę obojętności, krzyżuję ręce, podnoszę wysoko głowę, i próbuję być silna, nie pokazując, że to wszystko dociera do najgłębszej rysy w moim sercu i duszy. Czasem również, pod nosem komentuję.

Na zajęciach przeważnie wałkuje się temat śmierci matki, że ona robi większe spustoszenie w psychice, w życiu, w człowieku. Ja jednak z tym się nie zgadzam. W życiu przeżyłam wiele odejść bliskich mi osób. Przeważnie się po nich pozbierałam. Jednak każda z nich zostawiła na moim ciele wiele niezagojonych blizn, nie wypowiedzianych słów, nie dotrzymanych obietnic. Moim zdaniem śmierć matki, jak i ojca, dziecka, męża, rodzeństwa, przyjaciela, babci, dziadka jest ważna, daje te same objawy, w podobny sposób przeżywamy żałobę, w podobny sposób wspominamy, w podobny sposób próbujemy na nowo ułożyć sobie życie i w podobny sposób jakoś żyjemy bez Nich, wiedząc, że przyszłość nie będzie już taka sama, jaka była teraźniejszość, kiedy mieliśmy Ich na wyciągnięcie dłoni, kiedy byli obok Nas. 


poniedziałek, 4 listopada 2013

GŁOS

"Wspomnienia są  jak wirujące ostrza: niebezpieczne, gdy podchodzi się za blisko"
Fawel Threse "Souvenir"


Jestem emocjonalnie wypluta. 
Nie rozumiem swoich relacji z najbliższymi. 
Ich nie rozumiem. 
Siebie nie rozumiem.

Wiem jedno, że coraz bardziej czuć wielką pustkę, która rozlewa się po całym ciele, zaczynającą się od serca.

Piątek był preludium wszystkiego.
Brakowało jednego człowieka.
Brakowało jednego świata.
Brakowało jednego uśmiechu.
Brakowało tego Głosu.

Mam dość tego wszystkiego.
Mam dość w kółko rozpamiętywania tego wszystkiego, tego co się zaczęło na początku maja a skończyło się w połowie czerwca.
Mam dość niewyjaśnionych spraw.
Mam dość niewypowiedzianych słów.
Mam dość współczującego wzroku.
Mam dość tętniącego życiem świata.
Mam dość szalejącego czasu.
Mam dość siebie.
Mam dość tego, że Ja żyję a nie On.

Układam w głowie słowa, które chciałabym przelać na papier. Jednak jak zawsze, gdy zaczynam pierwsze słowo zaczyna się pustka. Ułożone zdania, dzięki którym chciałabym być zrozumiana, w jednej sekundzie uciekają w nicość. Trudno jest pisać o tym co leży na sercu i w głowie, czego się samemu jeszcze nie zrozumiało. Chciałabym w jasny sposób jakoś to ogarnąć, poczuć równowagę między umysłem, duszą a sercem. Chciałabym siebie zrozumieć. Zrozumieć swoje uczucia, emocje, lęki.

"Wiersz, który próbowała skomponować, był poświęcony Jemu. Starała się w nim osiągnąć równowagę między zabarwionym irytacją smutkiem a wdzięcznością. Nie wychodziło jej to, bo złość i gniew, że Go straciła, wciąż były większe niż wdzięczność, że Go miała"
Fawel Threse "Souvenir" 

Dzisiaj od ponad 5 miesięcy, namacalnie usłyszałam Jego głos. Tak realnie żywy. Tak wybitnie Jego ton. Kilka słów, które przywołały niechciane obrazy; które wywołały atak płaczu, paniki, strachu. Głos, który również przywołał chwilowy uśmiech, wspaniałe obrazy spędzone w dzieciństwie i nie tylko. Najwspanialszy Głos - muzyka dla uszu, rozbitego serca. 

Szkoda tylko, że był to tylko Jego głos nagrany na sekretarkę domowego telefonu.