wtorek, 30 września 2014

Mgielne dwa światy

Dzisiaj jadąc do pewnego miejsce, wcześnie rano oczarowała mnie mgła, która towarzyszyła mi praktycznie przez cały czas, dlatego musiałam się zatrzymać i zrobić kilka zdjęć.
Na przekór wszystkiemu, nie patrząc na jeżdżące samochody stanęłam, wyszłam z samochodu, zabrałam aparat i stanęłam na granicy dwóch światów (pól). Patrzyłam przed siebie, aż mgła wciągnęła mnie całkowicie. I tak oczarowana pojechałam dalej.







sobota, 27 września 2014

Święte miejsce

Z tym postem zwlekałam, by go napisać, czy upublicznić. Miałam cichą nadzieję, że pewne rzeczy zdarzyły się tylko przypadkowo, ale dzisiejsza sytuacja wyprowadziła mnie z błędu. Przez dzisiejszy incydent do teraz mam zszargane nerwy, łzy pojawiły się praktycznie po pięciu minutach, a nawet teraz, kiedy o tym pomyślę robi mi się zimno i po prostu nie wierzę, że na świecie są jeszcze tacy ludzie.

Cmentarz, czym jest i co oznacza, praktycznie każdy wie.


Dla mnie cmentarz jest miejscem świętym, bardzo szczególnym. Cmentarz kojarzy mi się z zadumą, spokojem, i niemą rozmową. Miejsce to w moim sercu odgrywa szczególną role, bo właśnie tam z Nim się spotykam. Odwiedzam i uspokajam się. Wystarczy chwila i wiem, że dzień dobrze się kończy. Te codziennie rozmowy, spojrzenie na zdjęcie i w myślach przekazanie co się wydarzyło danego dnia upewniają mnie, że jest, że czuwa. 

Te szczególne miejsce odwiedzam praktycznie każdego dnia, sama, z Nią, czy z Nimi, ale jesteśmy i dbamy o Jego 'dom". Światło przez ten cały czas (od dnia pogrzebu) nigdy nie zgasło. Nosimy świeże kwiaty, czyścimy od kurzu, zapalamy nowe wkłady w znicze, zbieramy liście, czy piasek, zmieniamy wodę w wazonie. Dbamy o to, tak jakbyśmy dbali o Niego samego, dlatego wiemy co i gdzie kładziemy, co znajduje na i obok pomnika. Cieszą Nas nowe wkłady zapalone od 'obcych' osób, bo wtedy wiemy, że jest ktoś kto o Nim pamięta i ma życzenie porozmawiania z Nim sam na sam. Cieszą Nas miłe słowa od spotykanych osób. Cieszą Nas ciała zatrzymane obok Niego.

Jednak są ludzie, są sytuacje, które wywołują u Nas łzy i złe emocje, których ja nie rozumiem i nigdy nie zrozumiem.

Mogło to się wydarzyć raz, może dwa, ale nie notorycznie.

Chodzi mi o kradzieże na cmentarzu. Zaczęło się od stroiku z kwiatów, przez kwiaty z wazonu, a skończywszy się na wkładach ze zniczy. To mogłabym jeszcze w jakiś sposób zrozumieć, chociaż jest bardzo trudno.

Nie zrozumiem tylko jednego, jak można ukraść daną rzecz z pomnika i przy okazji ubrudzić pomnik steryną i nie sprzątnąć po sobie? Jak można podrzucić pod pomnik śmieci? Jak można w taki sposób nie dać szacunku osobie zmarłej?

Zbliża się listopad, wielkimi krokami zbliża się Dzień Zmarłych i związku z tym coraz więcej pojawia się ludzi, coraz więcej jest uporządkowanych pomników.

Nie wiem co myślała sobie ta dana osoba? Może to, że nie zauważymy popiołu od papierosa, nie zauważymy stłuczonego znicza, czy ukradzionego wkładu? 

Ale co myślała sobie ta osoba, która wczoraj (a może dzisiaj rano) ukradła wkład i poplamiła pomnik gorącą steryną? Co myślała sobie, że nie zauważymy kolejnej plamy steryny za pomnikiem i zniszczonego znicza? Nie wiem i nie rozumiem, nie chce zrozumieć, bo takie zachowanie bardzo boli i przez takie zachowania tracę wiarę w ludzi, przez takie właśnie zachowania (czasem) odseparowuję się od ludzi.

Szczególne miejsce jest szczególnym i będzie wyjątkowym miejscem. I to nie powinno się nigdy zmienić.

piątek, 26 września 2014

Uśmiech

Gdyby ktoś, kilka tygodni temu powiedział, że będę się od serca uśmiechać, to bym go wyśmiała.
Gdyby ktoś, kilka tygodni temu powiedział, że bez oporu będę rozmawiać z innymi, to bym nie uwierzyła.
Gdyby ktoś, kilka tygodni temu powiedział, że tak się zmienię, to bym powiedziała, że jest wariatem.
Wydaje mi się jakbym była w śnie, a nie żadnym koszmarze.... A jednak....  To jest rzeczywistość...

Pomimo małych niepowodzeń, cieszę się, że taki był wrzesień. Miesiąc zmian. Wielkich zmian. I uwierzenie w siebie, w swoje możliwości.

Ponownie wyznaję zasadę, że wiara w siebie, uśmiech i pozytywne nastawienie to podstawa do wszystkiego.



"Nadzieja bierze mnie w ramiona i trzyma w swoich objęciach, ociera mi łzy i mówi, że dziś, jutro, za dwa dni wszystko będzie dobrze, a ja jestem na tyle szalona, że ośmielam się w to wierzyć"


Zmiany widzę nie tylko wewnątrz siebie. Zauważam, że i ciało się zmienia. Pomału gubię te kilogramy, które nabrałam, podczas zajadania stresu. Ruch, zmiany w jedzeniu dają wiele, dlatego też biegnę przed siebie, nie oglądam się na przeszłość.

Ponowne sny o Nim utwierdzają mnie, że wybrałam odpowiednią dla siebie ścieżkę.




Wiem, że sie powtarzam, ale te wszystkie zmiany, które nadeszły dają mi nadzieję, że przyszłość może być fajna....

Do dobrego nastawienia dają mi również chwile z bratankiem, ukochanym brzdącem.... H. za kilka dni kończy dwa lata.... Czas tak szybko leci.. najbardziej widać to, po małych dzieciach

niedziela, 21 września 2014

Podsumowanie 5 lat

Nie wiem od czego zacząć. Nie wiem jak określić to, co w tej chwili czuję i nad czym się zastanawiam.

Jak w kilku słowach opisać pięć lat życia? Nawet nie wiem, kiedy ten czas zleciał... bo przecież pamiętam 'ten' dzień, w którym wyjechałam, wyfrunęłam z domu... pamiętam tamte uczucia, tamtą ciekawość i Jego szklisty wzrok, kiedy zamykałam za Nimi drzwi od mieszkania...

Jak w kilku słowach mam opowiedzieć o wdzięczności do właścicielki pokoju, który wynajmowałam przez ostatnie cztery lata? Dzisiaj zdałam klucze od mieszkania. Dzisiaj pożegnałam się z 'babcią', bo właśnie tak tę Panią określałam. Upchnęłam całe cztery lata w bagażniku i w tyle samochodu. Cztery lata życia zmieszczone w dwa kartony i kilka toreb.

Cztery ściany. Sufit i podłoga. Szafa, półki i rozsuwane łóżko. Widok na kamienicę. Widok na lipy. Podwórko. I spokój, który towarzyszył mi w tej kamienicy, a zwłaszcza w pokoju. Domowa atmosfera. Rozmowy z właścicielką i innymi studentkami. Pomoc i łzy.

Cztery ściany, które widziały wszystko: Smutek i radość. Śmiech i łzy. Ciszę i zadumę. Ból i żal. I tęsknotę

Dziwnie było zostawić ten pokoik, do którego się przywiązałam. 

Przez te pięć lat wydarzyło się bardzo wiele. Przez ten czas poznałam fantastycznych ludzi. Poznałam siebie. Nauczyłam się otwartości. Polubiłam poznawanie innych ludzi. Dojrzałam i zrozumiałam, że na rodzinie także można polegać, że to rodzina kształtuje człowieka. Zbliżyłam się do rodzeństwa. 

Najgorszy był pierwszy rok i ostatni.

Pierwsze trzy lata, w których nie umiałam dostosować się do ludzi. Sama się odsuwałam. Nie próbowałam, bo nie chciałam, bo nie potrafiłam, bo czułam się inna, czułam się zagubiona. Nie rozumiałam polityki, niektórych osób. Bo relacje z tymi osobami były dziwaczne. Przede wszystkim w tym czasie byłam 'tylko' obserwatorem', a nie uczestnikiem. Pomimo tego wszystkiego, jakoś dałam radę.

Najważniejszy i najlepszy rok, to był pierwszy rok magisterki. To tutaj właśnie najbardziej otworzyłam się i najwięcej włożyłam pracy w siebie i w relacje z innymi osobami. To w tym okresie poznałam wyjątkowych ludzi, za którymi tęsknię. Atmosferę, którą wypracowaliśmy pamiętam do dziś. Z cichej dziewczyny stałam się odważną i pewną siebie kobietą. Życzliwość i uśmiech, który obdarowałam innych ludzi powracała do mnie z dwojoną siłą. Bo, gdy ja zaufałam innym, to również inni zaufali mi. Przejęłam 'władzę' na kierunku. W tym okresie nauczyłam się wiele. Ludzie, którzy mnie otaczali dali mi wiele i otworzyli oczy na sprawy, na które nie zwracałam uwagi.

Ostatni rok studiów. Tutaj znowu się wycofałam. Po traumatycznych przeżyciach, nie umiałam wrócić do siebie, do dawnej dziewczyny, która była pełna życia, otwarta i odważna. To w tym okresie miałam załamanie. Teraz, z biegiem czasu zrozumiałam, że w tych ostatnich miesiącach dokuczały mi pierwsze objawy depresji, bo nie chciałam żyć, bo nie umiałam, bo nie wiedziałam jak odnaleźć się w nowej rzeczywistości, w której nie chciałam być, bo nic mnie nie cieszyło, bo nie chciałam z nikim rozmawiać o swoich emocjach, o swoich objawach, bo nie umiałam przyjąć pewnych informacji, bo byłam najlepsza w pozorach. Zawsze rano przybierałam maskę. Maskę uśmiechu i gadulstwa. Ale tak naprawdę, w środku siebie rozpaczałam. Jeżeli ktoś umiał to zauważyć, usłyszeć mój niepewny głos, kilka słów, z których można było wyczytać wszystko to próbował coś z tym zrobić, chociaż obijał się o mój mur, który tak skrzętnie wybudowałam. Mur ten idealnie odseparował mnie od innych ludzi, od tego co mnie otaczało... Słowa te mogą szokować, ale taka była prawda. Prawda, którą zrozumiałam tak niedawno, która otworzyła oczy na wiele spraw.

Całe 5 lat życia, podczas których pożegnałam się z trzema członkami rodziny. Najgorsze było to ostatnie pożegnanie. Niespodziewane, które przewrócił mój świat do góry nogami.

Całe 5 lat i milion wspomnień.

Całe 5 lat, w których poznawałam miasto. Poznawałam siebie. Swoje wady, jak i zalety. 

Całe 5 lat, w których byłam uczestnikiem wielu, niezwykłych wydarzeń.

Całe 5 lat, których już nie powtórzę.

Całe 5 lat, w których poznałam masę ludzi.

Obecnie jestem na innym etapie życia. Uczę się na nowo żyć. Naprawdę żyć i cieszyć się tym wszystkim co mnie otacza i co się dzieje wokół mnie. Znów się uśmiecham. Maska doszczętnie się rozpadła. Czynię kroki, ważne dla mnie kroki do przyszłości. Otwieram się, a nie zamykam. Mówię, głośno mówię o swoich obawach i niepokojach. 

5 lat i nic więcej. 5 lat, do których mam sentyment. Wspominając, niektóre sytuacje, niektóre relacje i niektórych ludzi na twarzy pojawia się uśmiech.

Dzisiaj to się skończyło, ale za to rozpoczął się inny rozdział mego życia.

 Post ten miał być napisany 'już' w lipcu. Jednak do tych słów dojrzałam dopiero teraz.

piątek, 19 września 2014

Za co kocham swoją wieś?


Dzisiaj od przeszło trzech tygodni, miałam czas na krótki spacer. Chwila ciszy i pobycia z samą sobą. Chwila przemyślenia kilku rzeczy. Zregenerowania sił. Chwila odczuwania tego, co mnie otacza. 

Szłam przed siebie i rozglądałam się wokół siebie. Znowu obudziłam się, kiedy jesień już na dobre zadomawia się u nas. Zachód słońca nastaje coraz szybciej. Powietrze coraz chłodniejsze. Wschody coraz późniejsze. Poranki osnute są mgłą. Pomimo słońca na dworze i w powietrzu czuć klimat jesieni. Z drzew opadają liście. Kwiaty przekwitły. Trawa inny ma kolor. Pola zamiast być w pięknych barwach złotego, poubierane są w czarne kolory. Pomimo tego wszystkiego i jesień ma swoje uroki.

Idąc przed siebie zastanawiałam się za co KOCHAM NASZĄ, POLSKĄ WIEŚ?

Będąc na studiach nigdy nie wstydziłam się, że pochodzę ze wsi. Na początku, kiedy zamieszkałam w Bydgoszczy nie potrafiłam przystosować się do miasta, do tego zgiełku, hałasu i pośpiechu. Brakowało mi wszystkiego, z czym kojarzy się wieś. Wioska i cisza zamieszkiwała we mnie. Natomiast 'miłość' do miasta rosła z każdym rokiem bycia w Bydgoszczy. Mimo tego, teraz mogę powiedzieć, że (czasem) tęsknię za tym zgiełkiem i ulicami Bydgoszczy.

Nigdy nie wyrzekłam się swojego rodowego miejsca zamieszkania. Nigdy nie było to dla mnie wielkim problemem. Bo jak można nie przyznawać się do miejsca, w którym się wychowano, w którym się dorastało i poznawało otoczenie?  Bo jak można wyśmiewać się z miejsca, które się pokochało z całych sił? No właśnie.... Tak to właśnie ja, normalna dziewczyna, która zauważa to, co niezauważalne i kocha to, co dla innych jest zwykłe i pospolite.

Idąc przed siebie tak właśnie rozmyślałam i doszłam do wniosku, że kocham tą swoją małą mieścinę za: spokój i ciszę, która roznosi się wszędzie. Za to, że nie słyszy się zza ściany sąsiadów; za to, że tuż, na wyciągnięcie ręki znajduje się mały ogródek z warzywami, taras z przeróżną roślinnością, pachnący sad z różnymi rodzajami owoców, krzewy pysznej jeżyny, maliny i winorośl. Kocham wieś za pastelowe barwy natury, za pachnącą ściętą trawę. Kocham za swoje podwórko, na którym biegają własne psy. Kocham za domek. Kocham za wspomnieniami z dzieciństwa, za śmiechem. Kocham za czyste niebo, na które mogę wpatrywać się codziennie. Kocham za przestrzeń i za wolność. Kocham za las. Kocham za zachody słońca, które można podpatrywać w każdej wieczornej chwili. Kocham za pomarańczowe barwy, które roznoszą się na horyzoncie nieba. Kocham za deszcz. Kocham za odgłosy natury i życia. Kocham za śpiew ptaków i rechot żab. Kocham za spacery, podczas których nie muszę rozglądać się wokół się i nasłuchiwać nadjeżdżających samochodów i uważać, czy przypadkiem źle nie wyszłam na szosę. Kocham za wodę, która biegnie nieopodal. Kocham zza zapach powietrza po burzy. Kocham za biały, skrzypiący pod nogami śnieg. Kocham za słońce, które mieni się w wodzie i  w śniegu ... 

Wymieniać by można jeszcze wiele.

Podsumowując kocham wieś za wszystko, ponieważ na wsi w pełni widać mijający czas, przejścia jednej pory roku w następną. Bardziej odczuwa się wiosnę, lato, jesień i zimę. 

Dzisiaj idąc przed siebie, tak właśnie rozmyślałam.

Fajnie kochać i odkrywać na nowo miejsce, w którym się zamieszkuje.

wtorek, 16 września 2014

Zewnętrzne i wewnętrzne zmiany

Siadając przed komputerem, w głowie miałam pewien zamysł... Słowa same jakoś się układały... Teraz jednak mam z tym problem.... Dawno nic nie pisałam.... Dawno nie robiłam zdjęć... brakuje mi tego

Jednak dzisiaj uśmiechałam się. Dzisiaj rozmawiałam. Dzisiaj żartowałam. Dzisiaj nie było łez, jedynie lekka zaduma. 

Sama czuję, wewnątrz siebie, że nadeszły pewne zmiany; że nadszedł pewien okres, nad którym nie umiem i nie chcę zapanować... Bo czuję, że skrzydła (w końcu) rozkładają się, pomimo, że wciąż pamiętam i wciąż tak samo boli, to umiem na nowo żyć i cieszyć się tym, co przynosi mi los.

Ludzie - to oni dodają mi podmuch wiatru do latania
Rozmowy - okiełznają moje myśli
Czas spędzony z pewnymi osobami pomaga mi nie myśleć i rozczulać się nad sobą.

Czuję, że znów mogę roznosić dookoła swoje wewnętrzne światło, które powoli odkrywam. Widzę, że uśmiech i dobre słowo potrafią przełamać największe góry lodu. 

Gdyby ktoś mi kilka tygodni temu powiedział, że polubię spódnice i buty na obcasie to bym go od razu wyśmiała i zadała pytanie: jak to? Ja i obcasy? Ja i suknie? Dobre żarty.

Jednak i w tym również się zmieniam. Z dnia na dzień uczę się (na nowo) chodzić. Ubrana elegancko i z butami na obcasie czuję się dobrze. Poznaję siebie na nowo. Odnajduję ukrytą, głęboko wewnątrz siebie kobiecość.

Nigdy bym nie pomyślała, że ja chłopczyca, patrząca wzrokiem 'spod byka' na takie buty i odchodząca od spódnic kiedykolwiek ubiorę się w ten sposób i nie będę narzekać, że to nie mój styl, że to nie ja.

Z drugiej strony ta cała sytuacja uzmysławia mnie, że za bardzo poddałam się, a zarazem zaniedbałam swój wygląd i to jak prezentuję się. Tych kilka kilogramów, których nabrałam teraz staram się zgubić.

No i ten mój uśmiech. Obecnie, coraz więcej również przy uśmiechu buzi dochodzą uśmiechnięte oczy. 

Smutek, który gościł u mnie przez ten długi czas odchodzi z dużą walizką czarnych myśli i workiem gorzkich łez. Miejsce te zajmuje radość, uśmiech, wiara i chęć przebywania z innymi osobami. 

Czuję, że to nie na krótką chwilę, że nie na dzień, dwa, tylko na dłuższy okres. Będę starać się, żeby tego nie zaprzepaścić. I zdaję sobie sprawę, że to wszystko będzie mnie kosztować dużo pracy. Przede wszystkim pracy nad samą sobą i sposobem myślenia i patrzenia na świat.

Przy pracy nad sobą pomaga my myśl, że jest ze mną i dopinguje mnie, mój Anioł Stróż, moja wielka ostoja, bo czuję, że w tych zmianach nie jestem sama, że ktoś pilnuje i trzyma niewidzialną dłoń, żebym się nie poddała i daje znaki, że warto pracować nad tymi wszystkimi zmianami, nie tylko tymi zewnętrznymi, a przede wszystkim tymi wewnętrznymi.

Bo przecież ważne jest, żeby czuć się dobrze we własnej skórze. 



Spokojnej nocki :)

czwartek, 11 września 2014

Księżyc na horyzoncie

Dni mijają w bardzo szybkim tempie. Umyka mi wiele rzeczy.  Wstaję w poniedziałek rano, nawet dobrze się nie przekręcę a za horyzontem moich oczu pojawia się piątek. Weekend mija w jedną sekundę.

Przemieszczam się z punktu A do punktu B. Nie mam czasu na chwilę wytchnienia,  a tym bardziej na chwilę fotografii. Wracając padam z nóg.

Sen. Nadchodzi bardzo szybko. Nawet nie wiem kiedy, a już śpię.

Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Ja nie narzekam. Tylko .... no właśnie ... wrzesień to bardzo intensywny miesiąc ... muszę sie tylko dobrze wkręcić i bardziej przyzwyczaić do zmian, które nadeszły.

Integracja nadal trwa. Już sie nie zamykam, nie chowam i nie udaję uśmiechu na twarzy... jestem szczera, uśmiechnięta i gotowa na nowe osobowości, które poznaję... i chyba to jest w tym wszystkim najważniejsze.

W tych całych zmianach zdążyłam (jedynie) sfotografować księżyc. Zauroczyłam się  nim. Patrzy tak dostojnie i tak tajemniczo... przypomina piękne dni... cudne chwile..


czwartek, 4 września 2014

Ryba w wodzie

Czuję się jak ryba w wodzie, pomimo że zostałam rzucona na głęboką wodę odnajduję się w nowej rzeczywistości. Od razu nawiązuję kontakt. Sama otwieram się na ludzi. Czuję, że to może być mój świat. Ludzi poznałam dopiero w poniedziałek, a przede wszystkim z Nią i z Nim (W. i K.) czuję tak jakbyśmy znali się od wielu lat. Zaiskrzyło za pierwszym razem, za pierwszym uciśnięciem dłoni i spojrzeniem w oczy. Bez problemu żartujemy, rozmawiamy, wymieniamy zdanie, pomagamy sobie nawzajem. Nie ma skrępowania, ani ciszy, która komuś przeszkadza. Praktycznie cały czas słychać śmiech, żarty i rozmowy.

Bałam się jak to będzie, czy podołam, czy z ludźmi nawiąże jakiś kontakt, czy znowu zamknę się na innych i ucieknę w swój świat. Teraz mogę powiedzieć, że (znowu) strach ma wielkie oczy. Jak zwykle wyobrażałam sobie wszystko w czarnych barwach. Wiem, że to było niepotrzebne, myśli nad wyrost. Wiem już, że dałam radę, że byłam (jestem) odważna, a przede wszystkim chłonna na poznawanie nowych osobowości, od których mogę uczyć się bardzo wiele. Każda osoba pozostawia po sobie jakiś ślad, który zostaje z nami na zawsze.

Tego własnie mi najbardziej brakowało, od przeszło roku, tej mojej prawdziwej otwartości, ciągłym uśmiechaniu się, gadaniu i nawijaniu bez przerwy... 

Dlatego czuję, że w tej nowej rzeczywistości, przy tych ludziach powrócę do siebie... małymi krokami wrócę na właściwe tory... Na tę chwilę widzę, coraz bardziej wyraźniej światełko na końcu tunelu, na końcu drogi, którą obrałam i którą podążam, z zakrętami, ale idę i to dla mnie najbardziej się liczy.


W tym wszystkim najbardziej pomaga mi Anioł, duszek, który cały czas podąża za mną, mieści się w historii pomieszczeń, w których obecnie się obracam.

Dlatego po raz kolejny przekroczyłam pewne swoje granice, przełamałam mur, który tak starannie budowałam. Otworzyłam właściwym kluczykiem klatkę, w której tak się chowałam.

wtorek, 2 września 2014

Kilka cennych słów

Serce się raduje, kiedy od praktycznie obcych osób słyszy się tylko same dobre słowa. Kiedy te osoby Jego wspominają na twarzy pojawia się uśmiech. Nie ma łez i łamiącego głosu... Jest radość w oczach, bo widzi się i słyszy się, że jeszcze pamiętają, że Ktoś oprócz nas go wspomina...

Dzisiaj pewne pytanie a zarazem (można rzec) stwierdzenie faktu utkwiło mi najbardziej w głowie: "Czy zawsze Twój tata podchodził do ludzi bez nerwów?" No i zdanie tej pewnej osoby, z którą rozmawiałam, który tylko przez chwilę miał możliwość z Nim pracować powiedział, że pamięta go zawsze tylko z uśmiechem na twarzy i otwartością do ludzi...

Te dwa dni pokazują mi, utwierdzają mnie, że był wyjątkowym człowiekiem... pomimo, że tak szybko odszedł to wiem, że zjednywał sobie ludzi, że praktycznie każdy go lubił i ludzie tęsknią za Nim...

Zastanawiam się co by Sam powiedział słysząc tak miłe słowa
Zastanawiam się co by powiedział, gdyby dowiedział się o kilku sprawach
 
Chociaż wiem jakby zareagował na te słowa.. Uśmiechnąłby się, podziękował i rozmawiał dalej.. Taki był, ludzki, towarzyski, skory do żartów i głupot, lubiący mówić o rodzinie i przede wszystkim zawsze z uśmiechem na twarzy, nawet kiedy było źle, nawet gdy mu coś było, zawsze próbował obrócić wszystko w żart....

Fajnie jest tak powspominać beż łez i żalu... Dzisiaj w tych wszystkich pomieszczeniach, w którym byłam czułam Jego obecność... Tak jakby naprawdę był, siedział na swoim miejscu za monitorem komputera, piszący na klawiaturze równocześnie rozmawiając przez telefon, pijąc kawę i uśmiechając się.... To pomogło i otworzyło oczy ... ponownie obcy ludzie dali mi więcej niżby przypuszczali.... Kilka cennych słów.. I ich uśmiechy w oczach ....