wtorek, 22 marca 2016

Rekonwalescencja

Żyję :)
Nie ukrywam jest ciężko

W środę, kiedy pojechalam do szpitala i ulokowalam się na łóżku, zapoznałam swoje dwie współlokatorki z pokoju, zastanawiałam jak to będzie po zabiegu, co wykryje lekarz w trakcje operacji... Nie balam sie samej operacji, tylko tego wszystkiego co będzie już po. Bałam się, czy dan radę wyleżec bez ruchu 24 h, ponieważ mialam mieć znieczulenie w kręgosłup... jedynie co, to przez ten cały pobyt strach ukrywalam pod uśmiechem, bo praktycznie cały czas sie śmiałam i to dlatego jakos to przetrwalam.

Dzień zabiegu - od samego rana kolo mnie był ruch, jak nie tabletki, to kroplowki, obchód, kolejne badanie kolana, i nastała godzina zero, czyli o 9.00 wyjechalam na sale operacyjną. Najlepsze jest to, że wszystko widzialam (bo w lampach odbijalo sie to wszystko, co lekarz wyprawial z kolanem, i po lewej stronie stał monitor i widziałam swoje kolano od wewnątrz). Dziwne uczucie, nie czuć nic od połowy w dół, ale majac świadomość, że tam coś sie dzieje, ze sie naprawia. Okazalo sie, że mam pękniętą chrząstke w stawie kolanowym i usunięty fałd przyśrodkowej błony maziowej. Nie pamietam jak wróciłam na sale i jak zasnęlam, bo obudziłam sie dopiero po dwóch godzinach od zabiegu.

Leżenie i nie podniesienie głowy było najtrudniejsze. Na drugi dzień czułam przeogromny ból w kolanie. Pomimo kroplówek, w ktorych byly leki przeciwbólowe czułam wszystko. Po wyjęciu mi drenu z kolana najgorzej dla mnie było zejscie z łożka nie stając na prawą nogę.

W sobotę zaś zostałam wypisana do domu. Od soboty kule ortopedyczne stały sie moimi przyjaciółkami.

Szczerze siadam już psychicznie. Bo ja jako osoba, która praktycznie nie prosi o pomoc, teraz jest uzależniona od drugiej osoby, bo raz, że nie moge chodzic na noge, ręce mam zajete kulami, nie moge prowadzić, a najprostsze czynnosci higieniczne, zrobienie sobie jedzenia i picia stają sie najtrudniejszymi rzeczami na świecie. A przecież nadchodzą święta, w domu beda goscie i poraz pierwszy nie będę mogla zrobić żadnego ciasta, ani pomóc rodzince w przygotowaniach to szlak mnie bierze. Mam dość leżenia i siedzenia, mam dość bólu, mam dość kul i tej bezradności... a to dopiero początek...

Żeby nie leki przeciwbólowe to nie wiem jakbym przetrwała ten czas bez zaciskania zębów z bólu. Prawe kolano mam trzy razy większe od lewego, próbując stanąć na nogę czuję ból, wstając z łóżka czuje ból, szwy mnie ciągną itp.

Chcialabym już normalnie chodzic i nie być uzależnioną od innej osoby, chcę być już samodzielna...

Wiem muszę pozytywnie myśleć i być cierpliwa...

Jedynie co widzę to, to że wyćwiczę sobie mięśnie na rękach od tych kul ;)

wtorek, 15 marca 2016

Szpitalne łóżko

Nigdy w życiu nie pomyślałabym, że kiedyś położę się do szpitala. Nie pomyślałabym, że nastanie taki dzień, że będę zmuszona do kupna kul ortopedycznych, będę zmuszona do spakowania swoich najpotrzebniejszych rzeczy i rano będę musiała udać się do konkretnego miejsca... Na przygotowanie psychiczne miałam tylko niespełna tydzień... Jedna i pierwsza wizyta u ortopedy wystarczyła, bym otrzymała do rąk skierowanie do szpitala i na zabieg, a konkretnie na artroskopie kolana prawego.

W lipcu, ubiegłego roku coś mi przeskoczyło w kolanie. Po odpoczynku (po w tym czasie chodziłam na salse i zumbę, pchaną kosiarką ścinałam sporej wielkości działkę wraz z sadem, jeździłam na rowerze i dużo chodziłam wokół swojego gospodarstwa/domu) usłyszałam zgrzyt i poczułam przeogromny ból w prawym kolanie. Ja, to jak ja myślałam, że samo przejdzie, łykam tabletki, smarowałam maściami, zrezygnowałam z salsy, a z pchanej kosiarki przeszłam na ciągniczek do koszenia trawy. Jednak ból nie ustąpił, a z każdym dniem nasilał się. Więc udałam się do swojego rodzinnego lekarza, który dał skierowanie na rtg i do ortopedy i przepisał mocne tabletki przeciwbólowe, które uśmierzyły ból. Praktycznie od tamtego czasu non stop nosiłam na kolanie specjalną opaskę, która podtrzymywała rzepkę w kolanie. Na rtg wyszły nieprawidłowości, a pierwszy wolny termin do ortopedy był na 10 marca tego roku.

W lato ludzie pytali się mnie, co stało się w kolano, bo widzieli "stabilizator". Lato przeszło w jesień, a krótkie spodenki zamieniłam na dzinsy. I tak ludzie zapomnieli, że mnie boli kolano, że ledwie na nie chodzę, że wykonując czynności zaciskam zęby. Praktycznie każdy myślał, że tylko 'coś' mi się wydaje, że przesadzam itp. A od tygodnia każdy kto dowiaduje się, że idę na szpitalne łóżko to jest w głębokim szoku i wypowiadają najdziwniejsze zdanie, jakie mogłam usłyszeć: "a jednak, naprawdę Cię bolało i to musi być coś poważnego, jeżeli masz mieć 'operację'.

Sama wizyta u ortopedy trwała dość długo. Bo raz doktor dokładnie przeanalizował wynik rtg (płyte), dokładnie zbadał kolano i przeprowadził ze mną dokładny wywiad. I tak, jakoś od razu wypisał skierowanie do szpitala, jak i na zabieg. Nie miał złudzeń, że może coś innego mi pomoże.

Boję się... strasznie się boję... Przed oczami mam najczarniejsze scenariusze, że coś pójdzie nie tak, że znieczulenie nic nie da, że się nie obudzę itp. Wiem, panikuję i to strasznie, ale pierwszy raz będę pacjentem i pierwszy raz będę mieć coś robione...

Wiem jedno, że tam na górze, w moim kochanym niebie mam najwierniejszego Anioła Stróża, który się mną opiekuję i to jakoś w pewien sposób mnie uspokaja.

niedziela, 6 marca 2016

Singielka


Singielka
Singiel
Osoba sama, ale nie samotna...
Sama z wyboru...

Od kilku miesięcy męczy mnie ten temat... Singielka - dziewczyna bez drugiej połówki, osoba sama z wyboru. Dziewczyna samowystarczalna, nie czekająca na księcia z bajki... bo umówmy się, nie ma księcia z bajki, tak jak nie ma Świętego Mikołaja :) Wyobrażamy sobie swój ideał. Jako małe dziewczynki marzymy o pięknym ślubie, białej sukni, o tym żeby Twój ojciec z dumą poprowadził Cię do ołtarza, marzymy o pięknym życiu u boku tego jedynego, marzymy o dzieciach... ale co będzie jak ten sen, nigdy nie ma się ziścić, że u Twojego boku nie ma tego jedynego, że spotykasz się z różnymi osobami, ale to z Twojej osoby nie ma zaangażowania, bo boisz się zranienia i przez to się tak zamykasz, że wolisz być już samą (nie samotną), niż jak masz się dusić w związku, który nie daje satysfakcji, nie ma tego wszystkiego o czym marzyłaś?


Od kilku lat dostaję te same pytania: Ty nie masz chłopaka? Jak to się stało? Ile ty w ogóle masz lat? 22/23,/24/25/26 - już tyle? Przecież już na Ciebie czas? Jak nie masz chłopaka, to jak masz wyjść za mąż? W ogóle o tym myślisz? Masz jakieś plany?

Już drugi rok z kolei ksiądz na kolędzie zadał te same pytanie: i co masz kogoś? mogę zacząć myśleć o Twoim ślubie w naszej parafii?

Dzisiaj ta sama śpiewka, ta sama rozmowa, te same pytania... zdanie "no ale przecież, mając 26 to już na Ciebie czas?"

A ja się pytam jaki czas?
Czy ktokolwiek mnie zapytał, czy chcę kiedyś mieć ślub? No bo przecież mogę nie chcieć.. No bo przecież może się tak stać, że w przyszłości, nawet kiedy będąc w szczęśliwym związku u boku wspaniałego mężczyzny, nigdy nie będę gotowa na ten krok, na ślub, bo 'to' nie bedzie potrzebne?

Tak naprawdę to społeczeństwo wymaga tego od Nas...
Jak masz chłopaka, to przecież ślub, jak ślub to dziecko, jak pierwsze dziecko to przecież potrzeba dla niego rodzeństwa i tak w koło macieju...

To społeczeństwo patrzy na Nas, na singli jak na osoby wybrukowane, nie nadające się do niczego... no ale czasem lepiej jest być samemu, niż w związkach toksycznych, gdzie Twój/Twoja partner(ka) nie szanuje Ciebie, jako osoby kochanej, gdzie na każdym kroku dopuszcza sie zdrady, gdzie skacze z kwiatka na kwiatek, nie wiedząc, że rani tym inną osobę, gdzie jeden z partnerów dopuszcza się do przemocy fizycznej jak i psychicznej... No ale społeczeństwo na to wszystko przymyka oko... bo nie chce zauważyć, tego co jest pomiędzy jedną, a drugą sytuacją...

Zgodzę się, że w średniowieczu, czy w czasach wiktoriańskich kobietę w wieku powyżej 20 roku życiu uważano za starą pannę, którą już nic nie czeka, tylko dom starości.... 

Zastanówmy się również jak kiedyś traktowano kobiety, a jak mężczyzn... chociaż w dzisiejszych czasach nic się nie zmieniło... bo mężczyzna może być sam, może być kawalerem, bez rodziny, bez domu, bawiącego się na każdej imprezie z inną kobietą, mieć przygodny sex, nie patrząc na uczucia płci przeciwnej, ale kobieta to już inny kaliber... bo kobieta to nadaje sie 'tylko' do kuchni by usługiwać swoim Panom, bo kobieta musi szybko wyjść za mąż, od razu po ślubie zajść w ciążę i z roku na rok wydawać nowe potomstwo, nie mając prawa do zabawy ani do innych przywilejów... ale kiedy kobieta przeciwstawia się temu wszystkiemu, wybiera wolny status, gdzie chce się zabawić, wyszaleć, zdobyć najpierw karierę, a potem rodzinę, podróżować, poznawać inną kulturę, poznać siebie to społeczeństwo patrzy na nią krzywo, uważa za osobę lekkich obyczajów, nie liczy się z jej zdaniem i z góry mocno ją ocenia... a mężczyźnie wszystko się upiecze, bo przecież to samiec alfa, ma prawo, a kobieta to już nie...

Tak naprawdę czasy się zmieniły, wszystko się zmieniło ... i my jako społeczeństwo - nasze postrzeganie świata, także powinno się zmienić..

Bo tak naprawdę jak coś ma sie wydarzyć to i tak się wydarzy....
Jeżeli coś jest Ci przeznaczone to i tak prędzej, czy później to się stanie...
co ma być, to będzie
nawet bez Twojej woli, pozwolenia, czy wiedzy

Więc mając te 18, 20, 23, 26, czy nawet 30 lat to zawsze jest czas - mamy czas
Dzisiaj może jesteś singlem, ale jutro już nie
Dzisiaj masz męża/żonę, jutro już może nie
Więc bez spiny i bez zadawania głupich pytań, czy nawet dawania bezsensownych rad


czwartek, 3 marca 2016

Spokój

To dziwne jak przeplatają się drogi różnych osób. To dziwne jak los doprowadza do spotkania nieznanych sobie osób, które nawzajem moga sobie pomóc. Czasem wystarczy spojrzenie, czasem uśmiech, a czasami niewinne powiedzenie 'cześć', czy zwykła od niechcenia rozmowa.

Od tygodnia czuję jakby spadł ze mnie jakiś ciężar, wielki kamień, wór żalu, który mnie więził, który swoimi mackami nie dopuszczał, abym mogla się od wszystkiego wyrwać i tak naprawdę pójść do przodu. Od tygodnia dziwnie się czuję... Dziwnie to znaczy jakoś inaczej, ale lepiej, dużo lepiej, niż jeszcze miesiąc temu. Od tygodnia zastanawiam się co tak naprawdę to spowodowało, jaki był prawdziwy powód, by na mej twarzy zagościł usmiech.

Czy to spowodowała pomoc znajomego, który zaproponował przywiezienie listew do podłóg, wtedy kiedy najbardziej tego potrzebowałam, a głowilam sie jak to dostarcze do domu? Czy to spowodowało niewinny uśmiech nieznajomego, uprzejma kasjerka w sklepie, widok radosnego i szczęśliwego trzylatka? Czy to spowodowała niewinna rozmowa z osobą, którą nigdy nie powinnam poznać, a ktora niepozornie pojawiła się na mej drodze, wtedy kiedy przestałam oczekiwać? Czy tak naprawdę spowodowało to, że pierwszy raz po przeszło dwóch latach odważyłam się i udałam się do spowiedzi i otworzyłam (wreszcie) swoje serce i niepozornie poszłam po pomoc i ją otrzymałam?

Tak naprawdę nie wiem jaki to był główny czynnik... ale wiem, że te wszystkie niepozornie małe, wielkie sprawy otworzyły, po raz kolejny moje oczy...

I to, co się aktualnie wydarza, i to, co ma się wkrótce stać - wiem, że jestem gotowa to wszystko przyjąć z podniesioną wysoko głową i nie przejmowac się skutkami ubocznymi, a tym bardziej gadaniem innych ludzi...

Jestem spokojna, w środku jak i na zewnątrz... I to napawa mnie optymizmem, że wszystko ułoży się dobrze.