środa, 2 listopada 2016

Runął wielki mur i pewne obawy

Kiedyś, kilka lat temu zostałam mocno zraniona, zdradzona, a moja ufność do ludzi została zniszczona do tego stopnia, że bardzo szczelnie zamknęłam się w sobie, nie dopuszczając do siebie innych, dobrych ludzi. Przez te wszystkie lata wybudowałam wokół siebie silny (choć z małymi rysami) mur. Przez te lata stał na mocny fundamentach, z których co jakiś czas wychodziłam by na nowo dobudować kolejną warstwę. Przez te lata byłam cicha, a jednocześnie rzec można, że otwarta - taka moja dwoistość charakteru. Pomimo tego miałam trudności z zaufaniem, a do nowo poznanych ludzi podchodziłam z wielką rezerwą. 

Tak było kiedyś. A jak jest teraz?

Mur ten został zniszczony, zdeformowany, a jego fundamenty bardzo porysowane. Wyszłam ze swojej twierdzy dzięki pewnej osoby, która swoim spokojem, opanowaniem i dobrym sercem szturmem wkradła się do mojego statecznego życia, które wywróciła o 180 stopni. Sama jestem zaskoczona jak łatwo udało się jej ten mur rozwalić i z każdym kolejnym dniem ufam coraz bardziej i jestem bardziej szczęśliwa.

Jednak..... 

Z tyłu głowy są wielkie obawy, że to co dzieje się teraz w moim życiu, te kilka ostatnich dobrych miesięcy jest jakimś cholernym snem, że zaraz się obudzę i to wszystko okaże się, że nie istnieje, że wymysliłam sobie mojego M. i naszej relacji... Tak cholernie się boję, ale jednocześnie zadziwiam się, że tak można komuś ufać i czuć się naprawdę bezpiecznie w ciepłych i bardzo silnych ramionach. Każdy kolejny mój i Jego uśmiech, spojrzenie, każde kolejne wypowiedzone słowo jest prawdziwe... i każdy kolejny dzień chłonę tak jakby był ostatni, czerpię z tego pozytywną energię... i jestem wdzięczna losowi, że na mojej drodze postawił M., bo dzięki niemu jestem lepszą wersją samej siebie....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz