wtorek, 30 lipca 2013

Łzy

Dzisiaj po raz pierwszy, od ponad miesiąca leciały mi łzy. Nie płakałam, nie łkałam a jedynie cicho, leciały mi łzy. W środku wszystko mi chodziło. Cicho krwawię. Cicho płaczę. Cicho przeżywam. Wszystko trzymam w środku. Na zewnątrz jestem twarda, jednak gdyby ktoś naprawdę mi się przyjrzał i spojrzał mi głęboko w oczy zobaczyłby całą prawdę, jak jest, z ręką na tacy.

Udaję, nawet przed samą sobą, że jest dobrze, że daję radę.

Nie jest dobrze.

To nie ja.

Zamykam się w swojej skorupie.

Otaczam się potężnym murem.

Nie pozwalam się nikomu zbliżyć.

Jestem ciałem wśród ludzi ale duszą daleko stąd.

Jestem myślami, gdzie indziej.

Jestem z Nim.

Nie ma minuty, sekundy, żebym nie myślała o Nim. Kiedy coś robię, nawet nic nie robiąc a zwłaszcza, kiedy jestem zajęta pieczeniem, moje myśli są wypełnione Jego Osobą.

Wszystko bym dała, żeby z Nami był, żeby powrócił, żebym usłyszała Jego głos.

Dom - to już nie ten sam dom. Wszystko powinno być w porządku ale nie jest. Brakuje tej, najważniejszej Osoby - Dobrego Anioła, Dobrego Człowieka, Najwspanialszego Ojca.

Oglądając film, który został nakręcony pare lat temu, nie mogę się nadziwić jaki był zdrowy, jaki uśmiechnięty, jak żartował, jak tańczył. Dzięki filmowi usłyszałam Jego głos, zobaczyłam Jego ruchy oraz Jego Uśmiech - szczery uśmiech. On nigdy nie udawał, był szczerym człowiekiem.

Nie ma dnia, żebym nie odwiedzała Jego nowe miejsce pobytu. Muszę choć na chwilę do Niego zajrzeć. W ciszy porozmawiać, powiedzieć jak minął mi dzień, co robiłam, co upiekłam, jak się trzymam, jak żyję.

Uśmiecham się, ale nie jestem wcale szczęśliwa.

Żyję, ale nie tak jak powinnam.

Nie czerpie radości z nadchodzącego dnia.

Jedynie czerpie radość chwilami spędzonymi z H. H wynagradza wszystko.

Czy ja jeszcze istnieję?

czwartek, 25 lipca 2013

Żałoba

Ostatnio dużo czytam w internecie na temat żałoby, na temat radzenia sobie po odejściu bliskiej osoby. Nie wiem czemu ale to sprawdzam. Zastanawiam się, czy to mi w czymś pomoże. I z każdą następną przeczytaną stroną utwierdzam się, że to nie o mnie chodzi, że w niczym mi się to nie przyda. Jedynie przez to dowiedziałam się, żeby najlepiej przeżyć śmierć bliskiej osoby  to trzeba płakać, krzyczeć, być złym, agresywnym, znowu płakać, być w stanie agonii, mieć depresję, być złym na siebie i na zmarłego, a także trzeba wyładowywać się na innych, niewinnych osobach. A jeżeli nie robisz tego wszystkiego a najważniejsze nie płaczesz to według, niektórych "wielkich" profesorów przeżywasz patologiczną żałobę a co gorszego odwlekasz coś nieuniknionego, co i tak z czasem się uaktywni ale z dwojoną siłą. Tylko nigdzie nie wypisali, że to wszystko jest dla Ciebie nieistotne, że masz silny charakter, że jesteś silną osobą, która przeżywa żałobę ale na swój własny, indywidualny sposób. 

Często się łapię, że podczas śmiechu mam wyrzuty sumienia, że nie powinnam się śmiać, że to jest jeszcze za prędko, żeby się śmiać, że za szybko wróciłam do normalności ale to jest nieprawda. Dzięki śmiechowi jakos żyjesz, funkcjonujesz, nie poddajesz się.

Robię to, o co mnie poprosił jeszcze na początku choroby. Powiedział wtedy, żebym nie płakała i tak właśnie zrobię. Nie będę ryczeć. Chcę dotrzymać obietnicy, chociaż jednej. Bo tej najważniejszej w połowie dotrzymałam. Żeby nie ta cała sytuacja z Jego odejściem to pewnie byłabym dawno po ostatnim egzaminie i jako tako cieszyła się wakacjami, że będę mogła być przy nim w 100%. A tak muszę czekać na wrzesień, bo taką datę mi zaproponowano, tak mi przeniesiono ostatni egzamin. Dam radę. Wezmę się w garść i to zdam.

Niedorzeczne dla mnie także jest czarny kolor ubrań. Czerń ponoć sybmolizuje żałobę. Nie wiem kto to wymyślił. Dla mnie czerń nic nie symbolizuje, jest jednym z wielu kolorów. Przecież żałoba to coś więcej niż jakiś kolor, to coś co wypływa z duszy i z serca, to coś indywidualnego, własnego. Jeżeli ktoś w okresie roku ubierze się na inny kolor niż czarny od razu jest dziwnie uważany przez otoczenie, od razu jest oceniany. Ludzie nie patrzą na duszę, sposób zachowania a tylko na powierznię tego z czego składa się człowiek. Dla ludzi nie ważne jest jaki jesteś, co czujesz, co przeżyłeś. Dla nich ważne jest to, co zobaczą, pierwszy rzut oka. I jeżeli im się nie spodobasz w pierwszej sekundzie oceniania jesteś już na samym początku na pozycji straconej i nie ważne jak byś się starał to i tak nie zmienisz ich postrzegania na swoją osobę. I sam musisz sobie jakoś z tym radzić.

W ostatnim czasie sama sobie dziwie, że jestem aż tak silna, że mam w sobie tyle odwagi, uporu i determinacji. Nie załamie się, bo wiem, że ktoś na mnie liczy, że ktoś jest ze mną, że jestem Jego podporą. Dam radę i o to tu chodzi.

sobota, 20 lipca 2013

Odpowiedź na najtrudniejsze pytania.

Jakieś dwa miesiące temu, kiedy zaczęła się ta cała gehenna pewna osoba, wtedy jeszcze bliska osoba zadała mi pytanie, na które wtedy nie umiałam odpowiedzieć i chyba nadal nie potrafię. Nie potrafię ująć w słowa tego co czuję, tego co myślę, żeby w jak najlepszy sposób odzwierciedlić to co mam w głowie, sercu i w duszy. Cały czas pytanie te mam w głowie. Próbuję sobie na nie odpowiedzieć i myśląc, że wiem już jak i co, zawsze coś się wydarzy, żeby to wszystko zrujnować. I tak jest co chwile. Aż do dnia dzisiejszego


"Dlaczego coś, co dotyczy najważniejszej osoby w Twoim życiu, jest trudne?" - myślę, że już wiem, że już znam najlepszą odpowiedź. Chyba już wtedy coś przeczuwałam. Podświadomie chyba czułam, że to tak może sie skończyć, jak się skończyło. Już wtedy wiedziałam, że ta cała sytuacja będzie dla mnie trudna. Dwa miesiące temu pytanie te dotyczyło Jego początku choroby. Na tamtą chwilę właśnie to było dla mnie trudne. Zmierzenie się z Jego chorobą. Stawienie czoła temu co nieuchronne i patrzenie na to jak infekcja, 'coś' czego lekarze nie potrafili zdiagnozować spustoszało Jego organizm, jak On sam marnieje w oczach, mizernieje, jak brakuje mu siły na chodzenie, jak pomału staje się roślinką, gdzie sam przestaje oddychać a jedynie jest podtrzymywany przy życiu przez wielką aparaturę, jak organizm nie reaguje na leki, jak się nie broni i pomału z dnia na dzień odchodzi, opuszcza Nas na zawsze. Teraz pytanie te idealnie pasuje to całej sytuacji, gdzie musimy radzić sobie bez Niego. Jak żyjemy, wykonujemy czynności ale bez Niego, myśląc o Nim 24 na 24 godziny. Jak analizujemy Jego stan zdrowia od zimy, od Bożego Narodzenia, jak obwiniamy siebie, że nie zdołaliśmy Mu pomóc, że w porę nie zauważyliśmy niepokojących symptomów. Obwiniamy siebie za to, że w taki sposób Nas opuścił bez pożegnania, bez rozmowy z Nami, ponieważ był w śpiączce, nie mógł. Do samego końca mieliśmy nadzieję, że wyjdzie z tego, może nie wyzdrowieje ale będzie w takim stanie, gdzie będzie mógł wrócić do domu. Jednak los tak chciał, organizm i straszna choroba, na którą już nie było ratunku. Trudne dla mnie jest to, że Ja żyję a nie On. Trudne dla mnie jest to, że nie ma sprawiedliwości na tym świecie. Trudne dla mnie jest to, że nie zdajemy sobie sprawy jak marnujemy życie, jak nie dbamy o siebie, że nie spędzamy cennych chwil z najważniejszymi osobami, że marnujemy ten czas na kłótnie, złości, że jesteśmy bardzo egoistycznymi ludźmi. Trudne dla mnie jest to wszystko, cały świat, mój świat.


W tym samym czasie, ta sama osoba zadała mi inne, także ważne pytanie: dlaczego założyłam blog. Już wtedy odpowiedź była dla mnie prosta i jednoznaczna. Założyłam go bo to, by mi ułatwiało życie, ułatwiało funkcjonować w świecie, wśród dwulicowych osób, wśród roznoszącego się wokół zła, egoizmu. Założyłam go bo w taki sposób potrafię opowiadać o sobie, o swoich uczuciach. Bardziej wole coś napisać, niż coś powiedzieć na głos. Potrafię jedynie w taki sposób w logiczny sposób sformułować to, co boję się powiedzieć na głos, nawet przed samą sobą. Był taki okres, że głębiące we mnie emocje zżerały mnie od środka i na wskroś a nie potrafiłam poprosić kogoś o rozmowę, o pomoc. Od października nauczyłam się rozmawiać o swoich uczuciach, nauczyłam się prosić o pomoc dzięki pewnym osobom, które poznałam i pokochałam, które są bardzo dla mnie ważne. Pomimo, że Ich mam to i tak wole coś napisać. Myślę, że każdy ma w sobie pewną część, o której wprost nie opowiada nikomu, i którą woli pozostawić dla siebie, dlatego ja mam tego bloga, dzięki któremu jeszcze funkcjonuje, układam cały bajzel, który mam w głowie.

źródło: demotywatory.pl

Wczoraj był ważny dzień, ponieważ zmierzyłam się z miejscem, o którym wcześniej pisałam. Musiałam się zmierzyć, nie było innego wyjścia. Prowadząc samochód, którym tam jechałam myślałam o sobie, o emocjach, o miejscu, o rodzinie. Wjeżdżając na parking nie potrafiłam opanować zdenerwowania, jednak musiałam się uspokoić, nie dla siebie a jedynie dla Niej, by Jej pomóc, sprostać zadaniu, który na Nas czekało. I dałam rady. Nie płakałam. Byłam, po raz kolejny silna, odważna. Weszłam tam załamana a wyszłam silniejsza, ponieważ wiedziałam już, że nie będę musiała tam więcej razy przychodzić, odwiedzać. Kiedyś może będę przejeżdżać obok tego miejsca ale nigdy nie będę musiała tam do środka wejść. Odjeżdżając zamknęłam za sobą pewien podrozdział, jednak chyba nigdy nie zamknę ten trudny dla mnie rozdział życia. On będzie wiecznie otwarty.

wtorek, 16 lipca 2013

Odwaga

Zainspirowana dzisiejszym snem i programem w tv, po raz pierwszy od ponad miesiąca, kiedy ostatni raz coś upiekłam odważyłam się w kuchni wyczarować coś z niczego.

Mając miskę jagód i miskę malin odważyłam się upiec ciasto.

Było to dla mnie bardzo trudne. Podchodząc do stołu, lodówki i piekarnika miałam gulę w gardle i łzy w oczach. Ręce z nerwów bardzo mi się trzęsły. Przed rozpoczęciem całej ceremonii pieczenia wzięłam kilka, głębokich wdechów by się uspokoić i racjonalnie móc wykonywać dane czynności.

Jak się mówi: najtrudniejszy jest pierwszy krok i całkowicie się z tym zgadzam. By wykonać ten krok trzeba mieć w sobie wielką odwagę, upór i wiarę w siebie i w swoje siły. 

Na całe szczęście jakoś uzbierałam w sobie tą odwagę by móc coś robić w kuchni. Od trzech tygodni piekarnik, mikser, mąkę i jajka unikałam jak ognia. Bałam się nawet na nich spojrzeć, rzucić okiem, ponieważ od razu miałam w łzy w oczach a jak wiadomo nie chcę już płakać, dlatego chodziłam obok tego wszystkiego wielkim łukiem.

Jednak po dzisiejszej nocy, po dzisiejszym śnie i programie w telewizji nie mogłam już omijać tak ważnych dla mnie narzędzi, których jeszcze tak niedawno temu ubóstwiałam, kochałam, zatracałam się.

Dzisiaj w nocy, od ponad trzech tygodni, po raz pierwszy mi się przyśnił. Było to może zaledwie pare sekund ale idealnie widziałam Jego sylwetkę, uśmiechniętą twarz, to jak wychodził z samochodu, to jak się do mnie uśmiechnął, przytulił mnie. Dalej nie wiem co nastąpiło, ponieważ z walącym sercem zbudziłam się i nie mogłam dalej zasnąć. Pamiętam tylko, że poczułam Jego miłość, to że zawsze ze mną będzie i zawsze mi pomoże może nie już osobiście ale właśnie poprzez sny, poprzez moje wspomnienia, poprzez moje myśli.
Nadal nie wierze w to, co się stało i nigdy się z tym nie pogodzę ale muszę żyć, jakoś na nowo żyć, nie rozsypując się jeszcze na małe kawałki.

Dlatego rano postanowiłam, że w dzisiejszym dniu muszę coś upiec, bo wiem, że tak chciałby. Zawsze był i będzie nadal moim najwierniejszym fanem w tym co robiłam. To On jako pierwszy kosztował to co upiekłam, to co zrobiłam. Był moim krytykiem kulinarnym. Zawsze mówił co źle poszło i co mam następnym razem poprawić. Tak naprawdę to dla niego piekłam, pomimo, że pieczenie stało się moją pasją. Cieszyłam się, że to właśnie Mu smakuje, pasuje i zajada się. Zawsze widziałam błysk dumy w Jego oczach po skosztowaniu kawałka ciasta. Zawsze upominał mamę, wtedy kiedy 'nadawała', żebym nie piekła, żebym dała sobie z tym spokój i kiedy dziwiła się, że siedzę nad czymś wiele godzin. Nieraz to On namawiał mnie na upieczenie czegoś smacznego. Nieraz mówił: "Marta, w piwnicy są słoiki domowej, jabłkowej marmolady, może upieczesz dla tatusia szarlotkę?", "mam ochotę na kaszaka, może go dzisiaj zrobisz?" itp. Wtedy ja z wielkim uśmiechem na twarzy wyjmowałam potrzebne narzędzia, produkty, włączałam piekarnik i mikser i robiłam co nieco, to co On lubił się tym delektować, na co miał ochotę.

Dzisiaj miksując produkty spojrzałam ukradkiem na zdjęcie, które stało naprzeciwko mnie. I wiecie co nie poleciały mi łzy smutku, ale na twarzy pojawił mi się uśmiech i pomyślałam sobie: to dla Ciebie, mam nadzieję, że będzie Ci smakowało.

W telewizji, o tej samej porze oglądam amerykański program: Słodki biznes. Główny bohater jest cukiernikiem, który potrafi wyczarować wyśmienite torty - nie zwykłe torty ale torty w różnych kształtach, formach, wielkościach. Prowadzi on rodzinny biznes wraz ze swoimi siostrami i matką. Od roku rozbudował swój biznes i przeniósł się do lepszego miejsca, który poprawił wydajność pracy. Sam bohater się rozwija, eksperymentuje, nie boi się nowości, wymyśla nowe smaki, nowe produkty i co najważniejsze kocha to co robi, zatraca się w tym. Mając własne problemy, właśnie wtedy najlepiej mu się pracuje. Jak powiada wchodzi wtedy w trans i właśnie w takich momentach spod jego rąk wychodzą najwyśmienitsze smaki i torty. W dzisiejszym odcinku była mowa o chorobie jego matki. Ukazane było jak cała rodzina z tym walczy, jak próbują pomóc matce w tych trudnych dla niej chwilach. Sam bohater mając 17 lat stracił ojca, którego pokonała choroba nowotworowa. Biznes przejął po ojcu i razem z najbliższą rodziną każdego roku ulepszał to co stworzył ich ojciec i mąż. W każdym odcinku, nie tylko w tym dzisiejszym pokazana jest miłość, wiara w swoje siły, wiara w ludzi, wsparcie ze strony najbliższych a także pamięć o tym najważniejszym człowieku. W dzisiejszym odcinku główny bohater zatracił się w pieczeniu, w ten sposób radził sobie z ogromnym stresem jakim jest choroba matki - podczas takiego transu wymyślił nowy smak i kształt tortu, który zadedykował swojej matce.

Ten program pokazał mi, że pomimo wielkiej tragedii, problemów rodzinnych nie można zapomnieć o sobie, o swoje pasji, o swojej miłość. Program ten uzmysłowił mi, że nie mogę porzucić pieczenia, że właśnie samo pieczenie i zatracenie się w tej czynności w jakiś sposób odnajdę siebie i w jakiś sposób poradzę sobie ze stresem, ze stratą. I chyba tak właśnie było. Na moment zapomniałam o wszystkim. Skupiona byłam na czynnościach. Myślałam jedynie o produktach, czynnościach, które miałam za chwilę wykonać. Na nowo złapałam bakcyla. I uświadomiłam sobie, ze to tylko jest moje, mój sposób relaksu, sposób zapomnienia.

Jedno jest najważniejsze, że to nie boli, nie powoduje, że się rozpadnę a jedynie wzmocni mnie i najlepiej w możliwy sposób mnie ukształtuje.

A o to, co z tego wyszło:
biszkoptowe ciasto jagodowo - malinowe.
i:
śmietanowo - jagodowy deser.


niedziela, 14 lipca 2013

H.

Dziecko - coś wspaniałego, coś wyjątkowego - po prostu mały Skarb dużego człowieka.

Dziecko - bez skazy, bez trosk, bez problemów.

Dziecko - sam uśmiech, sam śmiech, sama słodycz.

Dziecko - mały Cud.

Dzisiaj cały dzień spędzony z H. - Kochanym bratankiem. Urozmaicił nam te dzisiejsze popołudnie. Na małą chwilę zapomnieliśmy o problemie, o stresie, wyłączyliśmy myślenie a jedynie radowaliśmy się tak cennymi chwilami z tym maluchem.

H. dopiero zaczyna chodzić, jeszcze nie sam ale z pomocą drugiego człowieka. Jedynie trzeba przytrzymać jego malutkie rączki a on krok za krokiem, z dziecięcą determinacją idzie do przodu z wielkim uśmiechem, który gości mu praktycznie przez cały pobyt. Czasem mylą mu się jeszcze kroczki. Jednak on się nie poddaje i ponawia próbę. Tak - krok za krokiem - jest bardziej stabilny, bardziej odważny. Jeszcze chwila a będziemy świadkami jego samodzielnych kroczków bez pomocy innych osób.

Patrząc na tego brzdąca można się nauczyć wiele rzeczy. Można zaobserwować wiele cennych chwil. Na twarzy gości sam uśmiech i nie chce szybko zniknąć.

Patrząc na tego brzdąca zatapiam się w jego spojrzeniu, w jego uśmiechu, w jego małych rączkach. Zatapiam się w jego przytulaniu. Zatapiam się w Jego osobie.

Patrząc na tego brzdąca jestem choć na chwilę szczęśliwa i łapie ulotne jak ptak, ulotne jak sekundy chwile.

Uwielbiam się do niego uśmiechać, przytulać, całować, bawić się z nim, prowadzić go, pokazywać świat. Uwielbiam Go całego.

Dziecko - H. - 'mały terrorysta' - Kochany terrorysta - Nasz terrorysta - Wiem już teraz, że jest to miłość od pierwszego spojrzenia, od pierwszego oddechu, od pierwszego uśmiechu - Wielka i niepowtarzalna miłość. - Gdyby mu się działa krzywda, wiem, że zrobię wszystko, dam mu wszystko, uchronię go od wszystkich złych rzeczy, złych ludzi - spróbuję nauczyć go tego wszystkiego co nauczył nas tata - miłość, rodzina, wiara, nadzieja, bliskość, uśmiech, pomoc, otwartość, bezinteresowność - to wszystko i wiele więcej mówi o wartościowym człowieku, o wartościowej duszy i wielkim sercu.

H. - Nasz mały Cud - Radosny Cud.

Dziecko - powinniśmy pielęgnować, wychowywać, kształtować ich osobowość. Czynić wszystko i pokazywać mu wszystko - czym jest świat, we wszystkich jego barwach, tych kolorowych jak i czarnych. I pamiętać, że ten mały człowiek nas naśladuje, kocha bezinteresownie, wierzy w Nas.

piątek, 12 lipca 2013

Krople deszczu

Dzisiejsza pogoda za oknem idealnie odwzorowuje moje samopoczucie, to co mam głęboko w sercu i na samym dnie duszy. 

Przez cały dzień padało.

Mogłabym napisać ilość kropel spadających z nieba i sunących po moim oknie. Mogłabym napisać to co robiłam przez cały dzień. Mogłabym napisać o swoich uczuciach. Mogłabym napisać to wszystko co wspominałam. Mogłabym napisać jak się wczoraj czułam, gdy zabierano Jego samochód. Mogłabym napisać, że czuję się samotna pośród czterech ścianach lekko przymkniętych drzwiami, zasłonięta pod 'same uszy' kołdrą czekająca by ten dzień, który dopiero nastał mógł się w końcu skończyć. Mogłabym napisać, że jestem aż nad tolerancyjna wobec niektórych ludzi. Mogłabym napisać, że udaję i to bardzo udaję, że niektóre słowa mnie nie ranią, że daję radę, że jestem bardzo silna.

Jednak tego wszystkiego nie napiszę. No i po co. To w tej chwili jest nieważne i tylko moje.

Deszcze i jego duże krople wody.

Patrząc w tej chwili na niebo nic nie widzę, nic nie czuję. Jedynie można zauważyć czarną dziurę i nic ponad to.

Dzisiaj miałam szansę zmierzenia się z miejscem, do którego udawałam się przez prawie cały czerwiec. W ostatniej chwili stchórzyłam. Nie dałam rady. Wolałam zrezygnować z drogi wiodącej do tego miejsca i pozostać w 'bezpiecznym miejscu'  niż móc się zmierzyć z niektórymi emocjami, odczuciami. Wolałam z tego wszystkiego zrezygnować bo już na samym początku byłam na straconej pozycji. Bo już na samym początku bałam się swoich uczuć. Bo już na samym początku wiedziałam, że to wszystko bardziej by mnie przerosło. Jednak to mnie nie ominie i będę musiała kiedyś zmierzyć się z tym miejscem. Obawiam się, że to będzie musiało się stać bardzo szybko. Jednak dla mnie za szybko.

Deszcz i rozdzierająca we mnie pustka i wielkie krople smutku.

wtorek, 9 lipca 2013

Normalność?

Co to jest Normalność? W obecnym momencie nie znam definicji tego słowa. Nie rozumiem go. Nie pojmuję. Boję się normalności. Boję się, że gdy ona nastanie ja przestanę pamiętać o tym wszystkim co się stało, że pogodzę się z Jego stratą, że zrozumiem, że tak musiało być, że taki Nas los, że tak trzeba.

Wiem jedno, że za szybko odszedł, że to nie był jeszcze Jego czas, że miał tyle planów, których już nie zrealizuje, że nie zdążył się nacieszyć swoim wnuczkiem. - H. nie będzie pamiętał swojego dziadka, który kochał go całym sercem, który rzuciłby się w ogień, gdyby H. coś się stało, że zawsze był przy nim, opiekował się, dawał swoją miłość, który tańczył z Nim, który patrzył w Jego duże oczka; który płakał, kiedy dowiedział się, że zostanie dziadkiem; który patrzył jak rośnie w brzuszku; który płakał, kiedy się urodził; któremu same łzy leciały jak na wnuka patrzył - H. Jego wielki skarb, miłość, nadzieja, przyszłość. H. nie będzie pamiętał swego dziadka,  ponieważ jest za mały by zarejestrować te cenne dla Nich chwil. Jedynie o tym wszystkim dowie się z Naszych ust, z Naszych opowiadań, ze zdjęć, które obejrzy jak podrośnie, z nagranego filmiku.

Muszę przetrawić jakoś to wszystko i jakoś pogodzić się, że w przyszłości nie będzie Go przy mnie przy najważniejszych dla mnie chwil, jakim są: obrona magistra, praca, odkrywanie świata, małżeństwo  - ślub (to, że nie poprowadzi mnie do ołtarza - od zawsze o tym marzyłam), narodziny pierwszego dziecka, a Jego kolejnego wnuka itp.

Nie płaczę - nie mam już na to sił. Bo wiem, że jak na nowo zacznę to już nie przestanę, to się nie pozbieram. Próbuję być twarda. Próbuję się nie załamać. Próbuję być silna dla reszty rodziny, a zwłaszcza dla Niej. Próbuję wymyślać sobie zajęcia, by w pokoju samotnie nie siedzieć, by nie myśleć, by się nie zastanawiać.

Każde stuknięcie, każdy jakiś minimalny ruch, wiatr, otwarcie drzwi, odgłos jadącego samochodu, szczek psa, odgłosy rozmów - to wszystko i wiele więcej daje mi nadzieje, że to się nie zdarzyło, że za chwile zobaczę go wysiadającego z samochodu na naszym podwórku, że zaraz stanie w drzwiach, że się z nami przywita, że porozmawia, że po prostu z nami jest. Może dlatego, że był On wielokrotnie w różnych podróżach, delegacjach, że często Go nie było w domu, że wtedy zostawaliśmy same w domu, ale zawsze wiedziałam, że On do Nas wróci, że wróci do domu po długiej podróży. Teraz jednak jest to moja złudna nadzieja, sposób przystosowania się, niedowierzanie, faza szoku.

Z tym wszystkim powrócił mocny ból głowy - praktycznie codziennie. Jest czas, że w ogóle nie boli a za chwile coś mnie zarwie, zaboli. Wtedy muszę na kilka sekund zamknąć oczy, policzyć do dziesięciu, uspokoić się, nie myśleć i ból głowy na jakiś czas przechodzi. Ale tylko na jakiś czas aż powróci na nowo. i tak minuta za minutą, dzień za dniem.

Normalność?
Czym ona jest?



sobota, 6 lipca 2013

Ucieczka ...

"Bywają takie momenty - dzwonek telefonu, pukanie do drzwi - gdy nasze życie nagle, w ułamku sekundy zupełnie zmienia tor, przybliżając nas do czegoś nieuchronnego, czego wolelibyśmy uniknąć"
 E. R. Paul
"Moje życie zostało wywrócone do góry nogami i stało się ciemnym, zawiłym labiryntem, po którym nie dość, że nie wiedziałam, jak się poruszać, to jeszcze nie miałam pojęcia dokąd mnie prowadzi"
E. R. Paul


No i: