piątek, 30 maja 2014

Wyłaniać się z ciężkich chmur


Powolutku, małymi kroczkami wyłaniam się z ciężkich chmur, które przysłoniły mi wiele rzeczy, które zasłoniły to, co liczyło się dla mnie. Już to wiem, już to zrozumiałam. 

Zdaje sobie sprawę, że przez ostatni rok żyłam w jakimś kryzysie, w jakieś agonii, która coraz bardziej przygważdżała mnie w dół, spychała w sam środek wielkiego urwiska, zasłaniała oczy na piękno. Nie widziałam i może nadal wiele nie zauważam, ale wykonuje kolejne kroki by się z tego uwolnić. Chce nabrać dystansu, uspokoić się, mieć więcej siły. 

Zdaję sobie sprawę, że nie będzie łatwo, ale czuję, że dam radę.

Niektórzy powiedzą, że zapomniałam, że jak tak można, że nie pamiętam Jaki był, co się stało, że tak bardzo nie przeżyłam, że za szybko się otrząsnęłam, że nie płakałam itp. 

Jednak oni nie wiedzą całej prawdy, nie widzą tego, nie są wstanie zauważyć ile to mnie kosztowało, jaka byłam załamana, co czułam i jak się zachowywałam, kiedy zostawałam sama ze swoimi myślami.... 

Całą tę sytuację mocno odchorowałam. Organizm sam już dawał wiele znaków. 

Nigdy tego nie zapomnę. Nadal to będzie bardzo boleć. Nadal w to nie wierzę. Nadal nie ma normalności.

Ale muszę w jakiś sposób pokonać swoje słabości, swoje myśli i powrócić na odpowiednie tory.

Męczyłam się w tej agonii. Wiele pięknych chwil przeszło mi koło nosa. Już to widzę. Już to rozumiem. On by tak chciał.

Pamiętam pierwsze Jego słowa, które powiedział, kiedy pierwszy raz widziałam Go na szpitalnym łóżku, wśród tej całej aparatury, tego 23 maja, gdzie w jednej sekundzie świat powoli się zawalał, a ja nie rozumiałam, że tak silny mężczyzna może zostać tak nagle powalony na łopatki przez jakąś chorobę. Powiedział mi: "nie płacz, będzie dobrze". Niestety nie potrafiłam dotrzymać słowa, same łzy leciały, trzymałam Go za rękę, patrzyłam na Jego twarz, na klatkę, która ledwo oddychała. Takie chwile były najgorsze, które zapamiętam na całe swoje, dalsze życie.

Teraz mogę powiedzieć, że będę silna, że nie będę płakać, że dam radę, ale przy tym wszystkim nie będę już tłumić swych emocji, nie będę tuszować tego, co się wydarzyło i nie będę już pragnąć (z całych sił), żeby cofnąć czas. Widocznie tak musiało być...

Czynię pierwsze kroki. Najważniejsze jest to, że przestałam (na tę chwilę) obgryzać paznokcie. Dla mnie to już wielki sukces. Do tej pory notorycznie, czasem nawet do krwi gryzłam płytkę paznokcia, nie umiałam tego zwalczyć, było to ponad moje siły. Teraz zapuszczam i maluję. Chociaż mnie korci, ale umiem już z tym walczyć.

Drugim takim małym, wielkim sukcesem jest to, że wczoraj po około 9 miesiącach zajrzałam na swój stary blog. Napisałam nawet jedną notę. Zmieniłam szatę graficzną, zdjęcie profilowe. Mam już plan tego, co chciałabym upiec, co zrobić na pierwszym miejscu, kiedy wrócę do domu. I małymi kroczkami ponownie nauczę się, zrozumiem i poczuję co, to jest pasja, jak się w niej zatracić i spełnię swoje marzenie, bo ponownie zrozumiałam "Kto umie czekać, wszystkiego się doczeka."

Odważyłam się nawet wstawić link do tamtego bloga (macie obok, po prawej stronie - ('Moja inna strona'). 

I takie małe kroczki najbardziej mnie cieszą. Przy takich krokach jestem wciąż myślami z Nim i wiem, że On mnie chroni, i jest ze mnie dumny. Dumę tę pokazuje poprzez ciepły wiatr, śpiew ptaków i słońce, które wyłania się z ciężkich chmur.

czwartek, 29 maja 2014

Fontanna cz. 1

Od kilku dni w Bydgoszczy, niedaleko mojego mieszkania działa fontanna. Ktoś mógłby powiedzieć, że to nic nadzwyczajnego. Zwykła fontanna i tyle. Jednak jest w niej coś niezwykłego. Fontanna ta będzie tańczyć m.in. do fragmentów V symfonii Beethovena czy marszu Radetzky'ego. Wieczorami, od godz. 19.00 ma zaświecić barwami takimi jak: czerwony, zielony, niebieski, żółty.

We wtorek usiadłam na ławce, spojrzałam w kierunku fontanny i od razu zachwyciłam się. Jak wiadomo uwielbiam wodę i może dlatego tak mi się ta fontanna spodobała? Pewnie, tak. Siedziałam, patrzyłam i robiłam zdjęcia. Mogę powiedzieć, że trochę pobawiłam się aparatem, co chwilę zmieniałam miejsce, przysłonę, barwę. Niestety przy fontannie siedziałam dość długo, ale nie aż tyle, żeby zobaczyć ją w kolorowej barwie. Jeżeli pogoda (aktualnie chmurzy się, jest zimno i pewnie będzie padać) i czas pozwoli to wybiorę się w następnym tygodniu, wieczorkiem, żeby pozachwycać się szczególną magią wody. 

Uwaga, sporo zdjęć :)

























Znalazłam na YouTubie filmik z otwarcia fontanny:
 

wtorek, 27 maja 2014

Światło nadziei

Słowa - same kiełkują w mojej głowie.
Myśli - same kierują w inną stronę.
Zmiana - chyba nadszedł ten czas, żeby.... Żeby się ze wszystkim, w jakiś sposób pogodzić, przetrawić i zachować w sobie te wspomnienia, które będą wywoływać na twarzy tylko uśmiech. Zdaję sobie sprawę, że ta droga będzie długa, kręta i bardzo wyboista. Także wiem, że natrafię na jakieś przeszkody, że sama się w tej drodze potknę i upadnę, ale muszę uczynić ten jeden najważniejszy krok ku przyszłości, nadziei, spokoju ducha. 

Muszę to uczynić, bo czuję, że w takim zawieszeniu w jakim jestem teraz nie wytrwam długo, że za chwilę naprawdę się załamię i nie będzie czego już składać, a chcę przecież Żyć, cieszyć się z tego co daje świat, cieszyć się następnymi krokami w życiu H. 

Słowa, które wyskakują z głębi duszy wyzwalają u mnie łzy, skrywane bardzo głęboko. Ciężko jest o tym myśleć, a tym bardziej powiedzieć to na głos, usłyszeć ciężkie słowa i ciężką prawdę, którą próbowałam omijać, którą schowałam w najdalszy zakątek mojej duszy i serca. 

Nie chcę siedzieć w jednym miejscu. Muszę iść dalej. 

Nadal nie mogę w to uwierzyć co się wydarzyło, że już mija rok, że tyle czasu byliśmy bez Niego.

Już nawet nie próbuję tłumić łez. Pozwalam im na wypłynięcie. Jest to bardzo trudne, ale najwyższy czas.

Dzisiaj zdałam sobie sprawę, że paraliżował mnie strach, żal, smutek i tęsknota. Tęsknota za Nim, za czasami, za samą sobą, za dziewczyną, którą byłam, za marzeniami.

Planuję powrót do pieczenia. Od kilku dni chodzi za mną jabłecznik. Myślę, że od tego ciasta wszystko zacznie się od nowa. Chcę tego, z całych sił chce na nowo piec, chcę żeby to znowu była moja pasja, która daję radość, ma sens i pokazuje przyszłość.

Kilka dni temu, na zajęciach było jedno ćwiczenie, które uzmysłowiło mi, że od czerwca próbowałam tylko jakoś przetrwać dzień. Wstawałam, jadłam, chodziłam, robiłam co swoje, kładłam się spać. Tylko tyle. Jednak czynności te były bez radości, sensu życia. Jedynie co mnie trzymało to mały H. Ćwiczenie te ukazało mi, że zatraciłam w sobie cel życia, że nie dążę po swoje marzenia, że je zagubiłam, gdzieś po drodze.

Przez ten cały czas zastanawiałam się nad tym, jakie byłoby nasze życie, gdyby pokonał chorobę, a nie choroba Jego, gdyby .... Wiem, że nie powinnam, że sama się nakręcałam... Jednak nie mogłam tego z siebie wyzbyć, one same jakoś zakorzeniły się w mojej głowie. Jednak teraz małymi krokami chcę to z siebie wyrwać, wyrzucić, pociąć, uwolnić.

Od wczoraj non stop w głośnikach słychać nuty "Listu" E. Górniak. Piosenka ta jest dla mnie jak mantra. Czuję, że właśnie ona uwolniła coś, co tkwiło we mnie, coś z czym nie chciałam walczyć, czego się bałam i nadal się boję...

Zastanawiam się, czy to ma jakiś sens?
Czy dam radę?
Czy znowu się nie poddam?
Nie umiem odpowiedzieć na te pytania. Teraz pozostawiam na barki czasu.

W miejscu, którym jestem i w którym się strasznie pogubiłam zauważam światło, które coraz mocnej świeci i pokazuje prawidłową drogę.


To, co próbuję z siebie uwolnić jest jakoś chaotyczne, tak jak chaotyczny jest ten wpis.

piątek, 23 maja 2014

Żabi rechot

Ostatnio potrzebowałam chwili ciszy i spokoju. Wiem również, że przez najbliższy miesiąc będę nadal tego potrzebować by uspokoić siebie, swoje emocje, swoje myśli, żeby nabrać dystansu.

Wypracowałam swój własny sposób. Od zawsze woda mnie uspokajała. Uwielbiam patrzeć na fale, na trawę, która rośnie i pod wpływem wiatru kołyszą się, jak wydają ciche dźwięki. Uwielbiam wsłuchiwać się w żabi śpiew. Kiedy byłam młodsza i okna mojego pokoju wychodziły w kierunku wody to każdego wieczoru słyszałam ich rechot. Ich koncert usypiał mnie. 

Jak pierwszy raz wyjechałam na studia to właśnie najbardziej tęskniłam za ich śpiewem. Każdej nocy tęsknie patrzyłam przez okno, próbowałam w dźwiękach wieczornego miasta znaleźć choć jeden ton ich rechotu.

Od dwóch dni dźwięk ten budzi mnie. Kiedy pojawiło się słońce i zrobiło się bardzo ciepło to żaby od samego dnia dają swój koncert. 

Wczoraj nawet udało mi się uwiecznić ich koncert, ponieważ wygrzewały się w pełnym słońcu.

Wczoraj i dziś woda bardzo mnie wyciszyła. 












A zadumie nad wodą towarzyszył mi Sierściuch. I także on poddał się błogiemu lenistwu.



środa, 21 maja 2014

Ogród Botaniczny

Wczoraj, żeby odciągnąć czarne chmury nad głową wyszłam z czterech ścian. Pogoda była wyśmienita. Świeciło słońce, wiaterek lekko muskał skórę. Założyłam okulary przeciwsłoneczne. Zdjęłam sweter i poszłam do Ogrodu Botanicznego, który mieści się niedaleko mojego mieszkania w Bydgoszczy. 

Wygodnie usiadłam na ławce. Wyciągnęłam nogi. Skierowałam głowę ku górze, ku słońcu. Zamknęłam oczy. Poczułam promienie słońca, wiatr, który rozwiewa moje krótkie włosy, usłyszałam śpiew ptaków, wodę płynąca z fontanny, rozmowy ludzi, śmiech dzieci. Te wszystkie odgłosy pomogły mi się rozluźnić.

Wstałam i przeszłam się po ogrodzie. Obserwowałam nie tylko ludzi, ale także przyrodę. Robiłam zdjęcia.
I tak minęły mi dwie godziny, w których nie myślałam, ani nie wspominałam.