Powolutku, małymi kroczkami wyłaniam się z ciężkich chmur, które przysłoniły mi wiele rzeczy, które zasłoniły to, co liczyło się dla mnie. Już to wiem, już to zrozumiałam.
Zdaje sobie sprawę, że przez ostatni rok żyłam w jakimś kryzysie, w jakieś agonii, która coraz bardziej przygważdżała mnie w dół, spychała w sam środek wielkiego urwiska, zasłaniała oczy na piękno. Nie widziałam i może nadal wiele nie zauważam, ale wykonuje kolejne kroki by się z tego uwolnić. Chce nabrać dystansu, uspokoić się, mieć więcej siły.
Zdaję sobie sprawę, że nie będzie łatwo, ale czuję, że dam radę.
Niektórzy powiedzą, że zapomniałam, że jak tak można, że nie pamiętam Jaki był, co się stało, że tak bardzo nie przeżyłam, że za szybko się otrząsnęłam, że nie płakałam itp.
Jednak oni nie wiedzą całej prawdy, nie widzą tego, nie są wstanie zauważyć ile to mnie kosztowało, jaka byłam załamana, co czułam i jak się zachowywałam, kiedy zostawałam sama ze swoimi myślami....
Całą tę sytuację mocno odchorowałam. Organizm sam już dawał wiele znaków.
Nigdy tego nie zapomnę. Nadal to będzie bardzo boleć. Nadal w to nie wierzę. Nadal nie ma normalności.
Ale muszę w jakiś sposób pokonać swoje słabości, swoje myśli i powrócić na odpowiednie tory.
Męczyłam się w tej agonii. Wiele pięknych chwil przeszło mi koło nosa. Już to widzę. Już to rozumiem. On by tak chciał.
Pamiętam pierwsze Jego słowa, które powiedział, kiedy pierwszy raz widziałam Go na szpitalnym łóżku, wśród tej całej aparatury, tego 23 maja, gdzie w jednej sekundzie świat powoli się zawalał, a ja nie rozumiałam, że tak silny mężczyzna może zostać tak nagle powalony na łopatki przez jakąś chorobę. Powiedział mi: "nie płacz, będzie dobrze". Niestety nie potrafiłam dotrzymać słowa, same łzy leciały, trzymałam Go za rękę, patrzyłam na Jego twarz, na klatkę, która ledwo oddychała. Takie chwile były najgorsze, które zapamiętam na całe swoje, dalsze życie.
Teraz mogę powiedzieć, że będę silna, że nie będę płakać, że dam radę, ale przy tym wszystkim nie będę już tłumić swych emocji, nie będę tuszować tego, co się wydarzyło i nie będę już pragnąć (z całych sił), żeby cofnąć czas. Widocznie tak musiało być...
Czynię pierwsze kroki. Najważniejsze jest to, że przestałam (na tę chwilę) obgryzać paznokcie. Dla mnie to już wielki sukces. Do tej pory notorycznie, czasem nawet do krwi gryzłam płytkę paznokcia, nie umiałam tego zwalczyć, było to ponad moje siły. Teraz zapuszczam i maluję. Chociaż mnie korci, ale umiem już z tym walczyć.
Drugim takim małym, wielkim sukcesem jest to, że wczoraj po około 9 miesiącach zajrzałam na swój stary blog. Napisałam nawet jedną notę. Zmieniłam szatę graficzną, zdjęcie profilowe. Mam już plan tego, co chciałabym upiec, co zrobić na pierwszym miejscu, kiedy wrócę do domu. I małymi kroczkami ponownie nauczę się, zrozumiem i poczuję co, to jest pasja, jak się w niej zatracić i spełnię swoje marzenie, bo ponownie zrozumiałam "Kto umie czekać, wszystkiego się doczeka."
Odważyłam się nawet wstawić link do tamtego bloga (macie obok, po prawej stronie - ('Moja inna strona').
I takie małe kroczki najbardziej mnie cieszą. Przy takich krokach jestem wciąż myślami z Nim i wiem, że On mnie chroni, i jest ze mnie dumny. Dumę tę pokazuje poprzez ciepły wiatr, śpiew ptaków i słońce, które wyłania się z ciężkich chmur.