środa, 2 listopada 2016

Runął wielki mur i pewne obawy

Kiedyś, kilka lat temu zostałam mocno zraniona, zdradzona, a moja ufność do ludzi została zniszczona do tego stopnia, że bardzo szczelnie zamknęłam się w sobie, nie dopuszczając do siebie innych, dobrych ludzi. Przez te wszystkie lata wybudowałam wokół siebie silny (choć z małymi rysami) mur. Przez te lata stał na mocny fundamentach, z których co jakiś czas wychodziłam by na nowo dobudować kolejną warstwę. Przez te lata byłam cicha, a jednocześnie rzec można, że otwarta - taka moja dwoistość charakteru. Pomimo tego miałam trudności z zaufaniem, a do nowo poznanych ludzi podchodziłam z wielką rezerwą. 

Tak było kiedyś. A jak jest teraz?

Mur ten został zniszczony, zdeformowany, a jego fundamenty bardzo porysowane. Wyszłam ze swojej twierdzy dzięki pewnej osoby, która swoim spokojem, opanowaniem i dobrym sercem szturmem wkradła się do mojego statecznego życia, które wywróciła o 180 stopni. Sama jestem zaskoczona jak łatwo udało się jej ten mur rozwalić i z każdym kolejnym dniem ufam coraz bardziej i jestem bardziej szczęśliwa.

Jednak..... 

Z tyłu głowy są wielkie obawy, że to co dzieje się teraz w moim życiu, te kilka ostatnich dobrych miesięcy jest jakimś cholernym snem, że zaraz się obudzę i to wszystko okaże się, że nie istnieje, że wymysliłam sobie mojego M. i naszej relacji... Tak cholernie się boję, ale jednocześnie zadziwiam się, że tak można komuś ufać i czuć się naprawdę bezpiecznie w ciepłych i bardzo silnych ramionach. Każdy kolejny mój i Jego uśmiech, spojrzenie, każde kolejne wypowiedzone słowo jest prawdziwe... i każdy kolejny dzień chłonę tak jakby był ostatni, czerpię z tego pozytywną energię... i jestem wdzięczna losowi, że na mojej drodze postawił M., bo dzięki niemu jestem lepszą wersją samej siebie....

poniedziałek, 5 września 2016

Historia pewnej miłości

"Tak nagle się poznali. Tak przypadkowo. Przez przypadek porozmawiali trochę dłużej i dłużej. Tak nagle stali się dla siebie najważniejszymi ludźmi na świecie. Zupełnie przez przypadek."



Był mroźny luty. Stała w szczególnym miejscu już od paru długich chwil. W myślach rozmawiała z najważniejszym człowiekiem. Po policzku kapały jej łzy. Miała dosyć wszystkiego, siebie, innych ludzi, swego życia. Myślała, że już nic jej w życiu nie czeka. Miała po raz kolejny poważny dołek, z którego nie umiała się podnieść. Prosiła o jakiś znak, o osobę, która się nią zaopiekuje, poprowadzi, poda pomocną dłoń. Poprosiła o siłę i ponowną wiarę w siebie. Z tymi myślami wróciła do swego domu i pustego pokoju...
Mijał czas, poznawała nowych ludzi, rozmawiała z nimi, więcej się uśmiechała. Wraz z pojawieniem się ciepłych promieni słońca odżywała na nowo. W między czasie Ktoś do Niej napisał. Jednak myśląc, że On jest żonaty (a Ona się nie bawi w trójkąty) nie odpisała. Zostawiła wiadomość, kilka Jego słów na pastwę losu. Zapomniała o tym na kilka długich tygodni, aż do pamiętnego początku kwietnia. Jej brat w trakcie rozmowy poinformował Ją, że wie, że ten Ktoś do Niej napisał, a ona go olała, że musi go podpytać, czy to prawda... Wiedząc jaki jest jej brat odważyła się i ostrzegła tego Kogoś.... i tak od słowa do słowa, od spotkania do spotkania stworzyli związek.


Gdyby Ktoś powiedział jeszcze kilka miesięcy temu, w tym lutym, że jeszcze będzie szczęśliwa, że będzie miała oparcie silnych ramion, że Ktoś będzie wywoływał uśmiech na jej twarzy, że pozna fantastycznych ludzi i będzie się z Nimi czuła bardzo dobrze, że będzie sobą to by nie uwierzyła, wyśmiałaby....

Los naprawdę jest bardzo przewrotny i zaskakujący...


Uwierzyła w miłość. Czuje się bezpiecznie. Jest szczęśliwa. Potrafi się otworzyć. Co tydzień piecze, bo ma dla Kogo.

Przypadkowo los się do niej uśmiechnął, zesłał fantastycznego anioła...

Wierzy, że teraz będzie tylko lepiej

czwartek, 30 czerwca 2016

"Po każdym spojrzeniu w niebo zostaje w oczach nieco błękitu."


Jestem i Żyję, tylko trochę mniej mnie w świecie wirtualnym. Mam się dobrze, z kolanem także, pomimo ciągłej rehabilitacji, ale idzie do przodu. Nawet nie wiem, kiedy minął ten czas od ostatniego posta. Czas ucieka, a ja łapię go pełnymi garściami. Jeszcze chwilę i dokładnie napiszę, czemu zniknęłam. Ale to był dobry czas. Przestałam oczekiwać i w najmniej spodziewanym momencie Ktoś ważny się pojawił, Ktoś sam mnie odnalazł i małymi kroczkami uczymy się siebie nawzajem. Nadal fotografuje. Ostatnio nawet byłam fotografem na dwóch weselach :) Przez ostatni miesiąc, co tydzień w domu pachniało wypiekami... Są chęci i wszystko smakuje :) Przeżyłam rocznicę (już 3!) odejścia T. Dałam radę bo po raz pierwszy miałam oparcie silnych rąk i poczucie, że nie jestem sama... Można powiedzieć, że jestem szczęśliwa na ile można być. Tak świat jest cudny, natura jest piękna, trzeba mieć tylko oczy Szeroko otwarte :*

wtorek, 22 marca 2016

Rekonwalescencja

Żyję :)
Nie ukrywam jest ciężko

W środę, kiedy pojechalam do szpitala i ulokowalam się na łóżku, zapoznałam swoje dwie współlokatorki z pokoju, zastanawiałam jak to będzie po zabiegu, co wykryje lekarz w trakcje operacji... Nie balam sie samej operacji, tylko tego wszystkiego co będzie już po. Bałam się, czy dan radę wyleżec bez ruchu 24 h, ponieważ mialam mieć znieczulenie w kręgosłup... jedynie co, to przez ten cały pobyt strach ukrywalam pod uśmiechem, bo praktycznie cały czas sie śmiałam i to dlatego jakos to przetrwalam.

Dzień zabiegu - od samego rana kolo mnie był ruch, jak nie tabletki, to kroplowki, obchód, kolejne badanie kolana, i nastała godzina zero, czyli o 9.00 wyjechalam na sale operacyjną. Najlepsze jest to, że wszystko widzialam (bo w lampach odbijalo sie to wszystko, co lekarz wyprawial z kolanem, i po lewej stronie stał monitor i widziałam swoje kolano od wewnątrz). Dziwne uczucie, nie czuć nic od połowy w dół, ale majac świadomość, że tam coś sie dzieje, ze sie naprawia. Okazalo sie, że mam pękniętą chrząstke w stawie kolanowym i usunięty fałd przyśrodkowej błony maziowej. Nie pamietam jak wróciłam na sale i jak zasnęlam, bo obudziłam sie dopiero po dwóch godzinach od zabiegu.

Leżenie i nie podniesienie głowy było najtrudniejsze. Na drugi dzień czułam przeogromny ból w kolanie. Pomimo kroplówek, w ktorych byly leki przeciwbólowe czułam wszystko. Po wyjęciu mi drenu z kolana najgorzej dla mnie było zejscie z łożka nie stając na prawą nogę.

W sobotę zaś zostałam wypisana do domu. Od soboty kule ortopedyczne stały sie moimi przyjaciółkami.

Szczerze siadam już psychicznie. Bo ja jako osoba, która praktycznie nie prosi o pomoc, teraz jest uzależniona od drugiej osoby, bo raz, że nie moge chodzic na noge, ręce mam zajete kulami, nie moge prowadzić, a najprostsze czynnosci higieniczne, zrobienie sobie jedzenia i picia stają sie najtrudniejszymi rzeczami na świecie. A przecież nadchodzą święta, w domu beda goscie i poraz pierwszy nie będę mogla zrobić żadnego ciasta, ani pomóc rodzince w przygotowaniach to szlak mnie bierze. Mam dość leżenia i siedzenia, mam dość bólu, mam dość kul i tej bezradności... a to dopiero początek...

Żeby nie leki przeciwbólowe to nie wiem jakbym przetrwała ten czas bez zaciskania zębów z bólu. Prawe kolano mam trzy razy większe od lewego, próbując stanąć na nogę czuję ból, wstając z łóżka czuje ból, szwy mnie ciągną itp.

Chcialabym już normalnie chodzic i nie być uzależnioną od innej osoby, chcę być już samodzielna...

Wiem muszę pozytywnie myśleć i być cierpliwa...

Jedynie co widzę to, to że wyćwiczę sobie mięśnie na rękach od tych kul ;)

wtorek, 15 marca 2016

Szpitalne łóżko

Nigdy w życiu nie pomyślałabym, że kiedyś położę się do szpitala. Nie pomyślałabym, że nastanie taki dzień, że będę zmuszona do kupna kul ortopedycznych, będę zmuszona do spakowania swoich najpotrzebniejszych rzeczy i rano będę musiała udać się do konkretnego miejsca... Na przygotowanie psychiczne miałam tylko niespełna tydzień... Jedna i pierwsza wizyta u ortopedy wystarczyła, bym otrzymała do rąk skierowanie do szpitala i na zabieg, a konkretnie na artroskopie kolana prawego.

W lipcu, ubiegłego roku coś mi przeskoczyło w kolanie. Po odpoczynku (po w tym czasie chodziłam na salse i zumbę, pchaną kosiarką ścinałam sporej wielkości działkę wraz z sadem, jeździłam na rowerze i dużo chodziłam wokół swojego gospodarstwa/domu) usłyszałam zgrzyt i poczułam przeogromny ból w prawym kolanie. Ja, to jak ja myślałam, że samo przejdzie, łykam tabletki, smarowałam maściami, zrezygnowałam z salsy, a z pchanej kosiarki przeszłam na ciągniczek do koszenia trawy. Jednak ból nie ustąpił, a z każdym dniem nasilał się. Więc udałam się do swojego rodzinnego lekarza, który dał skierowanie na rtg i do ortopedy i przepisał mocne tabletki przeciwbólowe, które uśmierzyły ból. Praktycznie od tamtego czasu non stop nosiłam na kolanie specjalną opaskę, która podtrzymywała rzepkę w kolanie. Na rtg wyszły nieprawidłowości, a pierwszy wolny termin do ortopedy był na 10 marca tego roku.

W lato ludzie pytali się mnie, co stało się w kolano, bo widzieli "stabilizator". Lato przeszło w jesień, a krótkie spodenki zamieniłam na dzinsy. I tak ludzie zapomnieli, że mnie boli kolano, że ledwie na nie chodzę, że wykonując czynności zaciskam zęby. Praktycznie każdy myślał, że tylko 'coś' mi się wydaje, że przesadzam itp. A od tygodnia każdy kto dowiaduje się, że idę na szpitalne łóżko to jest w głębokim szoku i wypowiadają najdziwniejsze zdanie, jakie mogłam usłyszeć: "a jednak, naprawdę Cię bolało i to musi być coś poważnego, jeżeli masz mieć 'operację'.

Sama wizyta u ortopedy trwała dość długo. Bo raz doktor dokładnie przeanalizował wynik rtg (płyte), dokładnie zbadał kolano i przeprowadził ze mną dokładny wywiad. I tak, jakoś od razu wypisał skierowanie do szpitala, jak i na zabieg. Nie miał złudzeń, że może coś innego mi pomoże.

Boję się... strasznie się boję... Przed oczami mam najczarniejsze scenariusze, że coś pójdzie nie tak, że znieczulenie nic nie da, że się nie obudzę itp. Wiem, panikuję i to strasznie, ale pierwszy raz będę pacjentem i pierwszy raz będę mieć coś robione...

Wiem jedno, że tam na górze, w moim kochanym niebie mam najwierniejszego Anioła Stróża, który się mną opiekuję i to jakoś w pewien sposób mnie uspokaja.

niedziela, 6 marca 2016

Singielka


Singielka
Singiel
Osoba sama, ale nie samotna...
Sama z wyboru...

Od kilku miesięcy męczy mnie ten temat... Singielka - dziewczyna bez drugiej połówki, osoba sama z wyboru. Dziewczyna samowystarczalna, nie czekająca na księcia z bajki... bo umówmy się, nie ma księcia z bajki, tak jak nie ma Świętego Mikołaja :) Wyobrażamy sobie swój ideał. Jako małe dziewczynki marzymy o pięknym ślubie, białej sukni, o tym żeby Twój ojciec z dumą poprowadził Cię do ołtarza, marzymy o pięknym życiu u boku tego jedynego, marzymy o dzieciach... ale co będzie jak ten sen, nigdy nie ma się ziścić, że u Twojego boku nie ma tego jedynego, że spotykasz się z różnymi osobami, ale to z Twojej osoby nie ma zaangażowania, bo boisz się zranienia i przez to się tak zamykasz, że wolisz być już samą (nie samotną), niż jak masz się dusić w związku, który nie daje satysfakcji, nie ma tego wszystkiego o czym marzyłaś?


Od kilku lat dostaję te same pytania: Ty nie masz chłopaka? Jak to się stało? Ile ty w ogóle masz lat? 22/23,/24/25/26 - już tyle? Przecież już na Ciebie czas? Jak nie masz chłopaka, to jak masz wyjść za mąż? W ogóle o tym myślisz? Masz jakieś plany?

Już drugi rok z kolei ksiądz na kolędzie zadał te same pytanie: i co masz kogoś? mogę zacząć myśleć o Twoim ślubie w naszej parafii?

Dzisiaj ta sama śpiewka, ta sama rozmowa, te same pytania... zdanie "no ale przecież, mając 26 to już na Ciebie czas?"

A ja się pytam jaki czas?
Czy ktokolwiek mnie zapytał, czy chcę kiedyś mieć ślub? No bo przecież mogę nie chcieć.. No bo przecież może się tak stać, że w przyszłości, nawet kiedy będąc w szczęśliwym związku u boku wspaniałego mężczyzny, nigdy nie będę gotowa na ten krok, na ślub, bo 'to' nie bedzie potrzebne?

Tak naprawdę to społeczeństwo wymaga tego od Nas...
Jak masz chłopaka, to przecież ślub, jak ślub to dziecko, jak pierwsze dziecko to przecież potrzeba dla niego rodzeństwa i tak w koło macieju...

To społeczeństwo patrzy na Nas, na singli jak na osoby wybrukowane, nie nadające się do niczego... no ale czasem lepiej jest być samemu, niż w związkach toksycznych, gdzie Twój/Twoja partner(ka) nie szanuje Ciebie, jako osoby kochanej, gdzie na każdym kroku dopuszcza sie zdrady, gdzie skacze z kwiatka na kwiatek, nie wiedząc, że rani tym inną osobę, gdzie jeden z partnerów dopuszcza się do przemocy fizycznej jak i psychicznej... No ale społeczeństwo na to wszystko przymyka oko... bo nie chce zauważyć, tego co jest pomiędzy jedną, a drugą sytuacją...

Zgodzę się, że w średniowieczu, czy w czasach wiktoriańskich kobietę w wieku powyżej 20 roku życiu uważano za starą pannę, którą już nic nie czeka, tylko dom starości.... 

Zastanówmy się również jak kiedyś traktowano kobiety, a jak mężczyzn... chociaż w dzisiejszych czasach nic się nie zmieniło... bo mężczyzna może być sam, może być kawalerem, bez rodziny, bez domu, bawiącego się na każdej imprezie z inną kobietą, mieć przygodny sex, nie patrząc na uczucia płci przeciwnej, ale kobieta to już inny kaliber... bo kobieta to nadaje sie 'tylko' do kuchni by usługiwać swoim Panom, bo kobieta musi szybko wyjść za mąż, od razu po ślubie zajść w ciążę i z roku na rok wydawać nowe potomstwo, nie mając prawa do zabawy ani do innych przywilejów... ale kiedy kobieta przeciwstawia się temu wszystkiemu, wybiera wolny status, gdzie chce się zabawić, wyszaleć, zdobyć najpierw karierę, a potem rodzinę, podróżować, poznawać inną kulturę, poznać siebie to społeczeństwo patrzy na nią krzywo, uważa za osobę lekkich obyczajów, nie liczy się z jej zdaniem i z góry mocno ją ocenia... a mężczyźnie wszystko się upiecze, bo przecież to samiec alfa, ma prawo, a kobieta to już nie...

Tak naprawdę czasy się zmieniły, wszystko się zmieniło ... i my jako społeczeństwo - nasze postrzeganie świata, także powinno się zmienić..

Bo tak naprawdę jak coś ma sie wydarzyć to i tak się wydarzy....
Jeżeli coś jest Ci przeznaczone to i tak prędzej, czy później to się stanie...
co ma być, to będzie
nawet bez Twojej woli, pozwolenia, czy wiedzy

Więc mając te 18, 20, 23, 26, czy nawet 30 lat to zawsze jest czas - mamy czas
Dzisiaj może jesteś singlem, ale jutro już nie
Dzisiaj masz męża/żonę, jutro już może nie
Więc bez spiny i bez zadawania głupich pytań, czy nawet dawania bezsensownych rad


czwartek, 3 marca 2016

Spokój

To dziwne jak przeplatają się drogi różnych osób. To dziwne jak los doprowadza do spotkania nieznanych sobie osób, które nawzajem moga sobie pomóc. Czasem wystarczy spojrzenie, czasem uśmiech, a czasami niewinne powiedzenie 'cześć', czy zwykła od niechcenia rozmowa.

Od tygodnia czuję jakby spadł ze mnie jakiś ciężar, wielki kamień, wór żalu, który mnie więził, który swoimi mackami nie dopuszczał, abym mogla się od wszystkiego wyrwać i tak naprawdę pójść do przodu. Od tygodnia dziwnie się czuję... Dziwnie to znaczy jakoś inaczej, ale lepiej, dużo lepiej, niż jeszcze miesiąc temu. Od tygodnia zastanawiam się co tak naprawdę to spowodowało, jaki był prawdziwy powód, by na mej twarzy zagościł usmiech.

Czy to spowodowała pomoc znajomego, który zaproponował przywiezienie listew do podłóg, wtedy kiedy najbardziej tego potrzebowałam, a głowilam sie jak to dostarcze do domu? Czy to spowodowało niewinny uśmiech nieznajomego, uprzejma kasjerka w sklepie, widok radosnego i szczęśliwego trzylatka? Czy to spowodowała niewinna rozmowa z osobą, którą nigdy nie powinnam poznać, a ktora niepozornie pojawiła się na mej drodze, wtedy kiedy przestałam oczekiwać? Czy tak naprawdę spowodowało to, że pierwszy raz po przeszło dwóch latach odważyłam się i udałam się do spowiedzi i otworzyłam (wreszcie) swoje serce i niepozornie poszłam po pomoc i ją otrzymałam?

Tak naprawdę nie wiem jaki to był główny czynnik... ale wiem, że te wszystkie niepozornie małe, wielkie sprawy otworzyły, po raz kolejny moje oczy...

I to, co się aktualnie wydarza, i to, co ma się wkrótce stać - wiem, że jestem gotowa to wszystko przyjąć z podniesioną wysoko głową i nie przejmowac się skutkami ubocznymi, a tym bardziej gadaniem innych ludzi...

Jestem spokojna, w środku jak i na zewnątrz... I to napawa mnie optymizmem, że wszystko ułoży się dobrze.

 

niedziela, 28 lutego 2016

Przestając oczekiwać

Podczas,  gdy przestałas oczekiwać,
Podczas, gdy straciłaś już nadzieję
I przestałas szukać znaków
Wlaśnie, wtedy zatrzęsła sie ziemia
Uderzyło w Ciebie jak grom z jasnego nieba

Stałas oparta o swój samochód,
czekałas chwile, bo jak zwykle byłas przed czasem
mialas zamknięte oczy i
rozkoszowałas sie promieniami słońca

 jeszcze chłodnego lutowego poranka

Poczułaś na sobie wzrok
Wlasnie, wtedy uslyszalaś kroki
A przede wszystkim zobaczyłas
Cudowną barwę

Porozmawialiscie
Powiedzieliście sobie cześć na pożegnanie
Nic wielkiego
Ale to byly najlepsze Twoje 10 minut w ostatnich tygodniach Twego życia

Czasem nie warto oczekiwac
Czasem warto zdać sie na los
I zaufać swojemu Aniołowi
Bo to On wie
Co dla Ciebie jest najlepsze
Malymi krokami
Przygotowuje Cię
To wielkiej sprawy
Uczy cierpliwości
I wiary w siebie samego
Pamiętając przy tym
Żeby nie oczekiwać
I nie żalowac
Żadnej chwili
Bo nie wiadomo
Co Cię czeka zza rogiem

niedziela, 14 lutego 2016

Różne odejścia

Odszedłeś
Po cichu, bez fanfar
Po prostu odszedłeś
Nie przygotowując ani siebie, ani Nas
ale czy da się przygotować na czyjeś ostateczne odejście?
czy da się przygotować na swoje własne odejście?
Gdybyś wiedział?
Gdybym wiedziała?
To może....
inaczej bym zrobiła
wcześniej przyjechała
później od Ciebie odjechala
inaczej się pożegnała

W swoim krótkim zyciu przeszłam wiele odejść
Widziałam wiele odejść, które mocno mnie uformowały
Przecież na wlasnych rękach mam krew
Jej krew...
Próbowałam, z całych sił
próbowałam uratować Ją
Przecież wiesz,
Jednak nic nie dało się już zrobić
Teraz już wiem, że 
To ta ciężka choroba odebrała Jej życie
nie Ja
Ostatnie tchnienie
Ostatnie lekkie drżenie Jej rąk
wiedziałam, że....
wiecej nie bedzie, ani uśmiechu, ani głosu
To chyba najbardziej mnie ukształtowało
Tamta cała sytuacja mocno mnie poraniła i
spowodowała, że zamknęłam się przed innymi
otoczyłam się murem
i tak tkwię w tych cholernych dziewięciu latach

Po drodze doświadczając jeszcze innych odejść
aż do Twojego
tak naprawdę nie zdawałam sobie sprawy, że
mogę być tak silna, a jednocześnie tak bardzo krucha

Ponoć człowiek w żałobie przechodzi 5 etapów:
zaprzeczenie, gniew, targowanie, depresja i akceptacja
Ja już teraz wiem, że dziewięć lat temu tak mocno zamknęłam się w sobie
zamknęłam w sobie wszystkie uczucia,
co spowodowało, że wtedy nie przeżyłam
tych pięciu etapów,
które teraz
od trzech lat
ciągle
wracają ze zdwojoną siłą

Silna i krucha
Odważna i lękliwa
Radosna i smuntna
Uśmiechnięta i bez wyrazu
Akceptująca i zaprzeczająca
Wspominająca i bojąca się własnych myśli
ale najgorsze
bojąca się, że z każdym kolejnym dniem
zapomni
o Waszych uśmiechach, głosach, sylwetkach i oczach..

Jest tyle wspomnień, ktore zacierają ślady
tego co było
z tym, co jest


poniedziałek, 8 lutego 2016

40 i 11

W niedziele, tydzień temu byłam na rodzinnej, podwójnej (a nawet potrójnej) imprezie. Niedawno kuzynka kończyła czterdzieści lat, jej córka kilka dni po jej ur. kończyła jedenaście lat i tak by nie robić większego zamieszania połączyła te dwa, ważne wydarzenia by najbliższa rodzina i przyjaciele mogła razem świętować. A że w tym dniu, kiedy odbywała się impreza wypadały moje dwudzieste szóste urodziny to połączyłyśmy siły. Jednak dla mnie samej niedziela była normalną niedzielą - dzień jak co dzień, ale dla dziewczyn był to wyjątkowy czas, dlatego też nie chciałam wychylać się swoją osobą i swoje ur. uczczę kiedy indziej. 

Kuzynka młoda (jeszcze) kobieta, ale w życiu przeszła już wiele, zbyt bardzo bolesnych chwil, ale jest bardzo dzielna i poradziła sobie z tym wszystkim. Ma trzy, urocze córki - najstarsza - J. - nastolatka,  młoda dama w trzeciej klasie gimnazjum, Z. - trzynastolatka i szóstoklasistka i N. jubilatka, jedenastolatka. E. kazdego dnia przychyla dziewczynkom niebo, aby niczego im nie zabrakło, bo w bardzo młodym wieku straciły ojca. Kilkanaście lat temu w wypadku stracił życie ojciec, który kochał bardzo mocno swe cztery kobitki. Dlatego też jestem dumna z E. 

Tym bardziej nie chciałam nic kupować, bo wydawało mi się to zbyt banalne, chciałam coś dać od siebie, coś prosto płynącego z serca, coś co w wykonaniu wydaje się trudnym zadaniem, a po wykonaniu cieszy oczy, dlatego też wymyśliłam, że zrobię kartkę urodzinową i świeczniki ze słoiczków (będą pokazane w następnym poście).

Tylko, że ta kartka nie miała być zwykła (bo takie można kupić, a mi osobiście źle wychodzą), dlatego też wymyśliłam kartkę - pudełko. Bo niedawno widziałam na polubionej stronie na fb turotial - jak się ją tworzy, dlatego nie zastanawiając zaczęłam pracę.


Obawiałam się tego, że mi nie wyjdzie, że się nie spodoba, że w czymś tam przekombinuje. Krok po kroku realizowałam plan. W głowie miałam inny pomysł na kartkę - pudełko, a w ostateczności jeszcze inaczej mi wyszła, jednak cieszę się z efektu i jestem z siebie dumna, że odważyłam się na takie coś. Po mówiąc szczerze, po raz pierwszy robiłam kartkę urodzinową, a tym bardziej pierwszy raz podjęłam się zrobienia pudełko - kartki. Chyba najtrudniejsze było skompletowanie materiałów (z czego, w jaki sposób poukładać, jak poprzyklejać, żeby było dobrze). 

Wiedziałam jedno, że kolorystyka ma być oryginalna i rzucająca się w oczy, bo E. lubi bardzo jaskrawe kolory, a przede wszystkim ubóstwia czerwień:










Idąc za ciosem zrobiłam jeszcze jedną kartkę, tym razem była to kartko-książka.


Kartko - książka sprezentowana została młodej jubilatce - jedenastolatce N.

N. uwielbia zieleń, dlatego też barwa ta była dominującym kolorem. N. uwielbia także zwierzęta, balony i kwiaty, dlatego też na książko - kartce umieściłam to wszystko co lubi. A że byłam fotografem na jej komunii świętej w tamtym roku, to w najważniejszym miejscu umieściłam Jej zdj.






Wiem, uwielbiam wyzwania. Wyzwania, które sama sobie zadaję, dlatego starałam się bardzo, żeby te kartki urodzinowe wyszły mi jak najlepiej. Lubie rzeczy nowe, lubie się uczyć i poszerzać swoje horyzonty. Uwielbiam ręcznie wykonane rzeczy. Uwielbiam sama wykonywać, ponieważ wtedy nie myślę, a skupiam się na wykonywanej czynności, dlatego też sprezentowałam to, co wyszło spod moim rąk.

Tym bardziej cieszę się każdym Ich zachwytem, każdą pochwałą, każdym uśmiechem (tym na twarzy jak i w oczach), każdym cennym słowem, bo wiem że im się podoba.

Wybrałam dobrze. 

Ale szczerze to bardzo mocno napracowałam się przy tych kartkach i ze zdobytą wiedzą bardzo podziwiam tych wszystkich, co zajmują się tym na co dzień, bo już wiem, że to nie jest łatwa praca, że wymaga pomysłu, precyzji, czasu, a przede wszystkim wkładane w to serce.

czwartek, 4 lutego 2016

Ulotne wspomnienie

Czytając kolejną już książkę w tym krótkim i nowym miesiącu przed moimi oczami stanęła scena, która rozegrała się praktycznie trzy lata temu. Wydaje się tak dawno temu, ale paktycznie odczułam jakby rozegrała się dopiero co wczoraj... Gdybyś tylko wiedział, jak tamte emocje, które wtedy wyczytałeś z jednego słowa "dobrze" będą nadal we mnie siedziały, a ja nadal będę otaczać się niewidzialnym murem, byś pewnie nie uwierzył... Byłam wtedy tak krucha, ale jednocześnie tak bardzo zamknięta w sobie... Uciekałam i (chyba) tylko Ty wtedy to usłyszałeś, a przede wszystkim zobaczyłeś... Tak masz rację... chyba nigdy nie byłam w tłumie, którego akurat opuszczałam.. chociaż nie, przez mały moment naprawdę czułam, że jestem, że to było moje miejsce, bo przecież dogadywałam się praktycznie z każdym. Lubiłam tę moją otwartość, lubiłam siadać na początku, zostawiając obok puste miejsce dla Kogoś i przysłuchując się gwarowi, ktory panował w sali, obserwując innych, czuć, że jestem częścią czegoś, co było dla mnie "wtedy" ważne, ale gdybym wiedziała, co mnie w przyszłości czeka, inaczej na wszystko bym reagowała. Zwłaszcza nie otwierałabym swej duszy tak bardzo jak w tamtych ulotnych chwilach, podczas 45 minut wsłuchując się w to, co mówcy chcieli nam przekazać... Jednak z biegiem czasu wiem i przyznaję Ci rację, pomimo tego wszystkiego co myślałam, zawsze byłam obca, inna, dziwna, milcząca, zamyślona... Wiem, ze odróżniałam się od reszty, pomimo że chciałam być wchłonięta w tłum, nieodróżniająca się zbyt bardzo... Ale zawsze, praktycznie na każdym wykładzie czułam na sobie wzrok, wzrok ich wszystkich, którzy obserwowali nie tylko mnie, ale także Ciebie... co za ironia losu, dwie osoby, które chciały wtopić sie w tłum, tak bardzo odróżniali się się od nich wszystkich... wrażliwcy, rozumiejący więcej niż mogli zrozumieć....

Listopadowy dzień, trzy lata temu nie różnił się od innych dni, jak zwykle wychodziłam jako pierwsza, albo ostatnia (zależało to od mojego nastroju). Pamiętam, że wtedy chciałam jak najszybciej ucieć od ludzi, od pytań, od rozmów, od uśmiechów, bo krwawiłam, wewnątrz siebie krwawiłam, a nie chciałam się przy wszystkim załamać, nie chciałam by zobaczyli moje łzy, a przecież chciałam uchodzić za bardzo twardą osobę, która pozbierała się po wszystkim. I nagle zobaczyłam Ciebie, Twój uśmiech, to jak się na sekundę zatrzymałeś, uśmiechnąłeś się i zadałeś najprostsze pytanie świata.. jednak dla mnie najtrudniejsze, bo jak zawsze słysząc je nie wiem, co odpowiedzieć, bo jak ma się odpowiedzieć na "co słychać" nie powodując współczucia i litości widocznej w oczach osób, którzy zadają to jedne pytanie... przecież nie można, że to d..., że nie dajesz rady, że chcesz, aby czas dało się cofnąć.... zostało jedynie udawać, przybrać maskę pozoru, uśmiechnąć się nie patrząc w oczy i odpowiedzieć 'dobrze' bez momentu zająknięcia, bez drżenia w głosie... więc tak uczyniłam i miałam wielką nadzieję, że uwierzysz w to... ale Ty widziałeś więcej, wiedziałeś więcej, jednak nie dałeś po sobie poznać, że mnie przejrzałeś. Sam uśmiechnąłeś się i poszedłeś dalej z innymi, pędząc na swój wykład, próbując sie nie spóźnić bardziej, niż zawsze*...

I wiesz co, dopiero dzisiaj uświadomiłam sobie, jak stanęła mi ta scena przed oczami, że nie podziękowałam Ci... Dlatego teraz Dziękuję, że 'prawie' uwierzyłeś, nic nie mówiłeś, nie wypowiedziałeś przeklętych słów, które od czerwca slyszałam 'przykro mi' 'rozumiem co czujesz' 'czas leczy rany' itp. tylko uśmiechnąłeś się... Wtedy nie rozumiałam, ale dzisiaj czytając Twoją relację z tamtej chwili, ponownie rozumiem, ponownie czuję, i tęsknie za Twoimi postami... Dzisiaj zrozumiałam, co wtedy wyczytałeś, bo czytałeś ze mnie jak z otwartej księgi: "Są chwile, kiedy przestaje się mówić, żeby zbudować klosz. To sytuacja o tyle beznadziejna, że, odcinając zdrowy rozsądek i wierząc w sukces ucieczki przed światem, zapominamy, że łzy zostają wewnątrz nas"

*(dopiero teraz dotarło do mnie dlaczego tak się wyróżnialiśmy spośród tłumu: ja siedząca zawsze przed czasem, Ty spóźniający się praktycznie zawsze i siadający obok, na pustym miejscu, który praktycznie zawsze otaczał moją osobę)

poniedziałek, 1 lutego 2016

Przeczucie

Od jakiś kilku tygodni chodzi za mną dziwne przeczucie, tak jakby coś miało się strasznego stać. Tak jakby moja podświadomość miała przygotować na jakieś złe wieści. Tym bardziej jest to niepokojące, że w nocy bardziej wole czytać książki, niż iść spać, bo nawiedzają mnie koszmary. Śni mi się krew. Śnią mi się pułapki. Śni mi się strach i poczucie zagubienia. Śnią mi się puste pokoje, drzwi bez numerów, a także to, że czegoś usilnie szukam, ale w ostateczności, nie mogę tego czegoś odnaleźć. Śni mi się, że zgubiłam cenną dla mnie rzecz i nie wiem, gdzie to mam poszukać.  Śni mi się On, ale jakiś taki rozmazany, ze słowami: "Że dam sobie radę", bez uśmiechu, ani bez nadziei w oczach. 

Boję się. Bo kiedyś już takie 'złe' przeczucia miałam, a było to kilka dni przed Jego chorobą i ostatecznym odejściem..

Informacje napływające z okolicy i od znajomych utwierdzają mnie, że bomba ze złą informacją nadal tyka i że  w pewnym, nieodpowiednim momencie wybuchnie, tylko że ja nadal nie będę na to przygotowana, pomimo moich przeczuć.

Idąc drogą widzę mgłę, która mnie pożera. 
Zawrócić się nie da. 
Pozostało tylko nadal iść, rozglądając i upewniając się, że ma się pod sobą odpowiedni grunt.


niedziela, 24 stycznia 2016

mroźna styczniowa sobota


Była zimowa styczniowa sobota. Zamiast smacznie spać, wstała bardzo wcześnie. Na horyzoncie słońce powolnymi susami pojawiało się na niebie, obwieszczając nadchodzący mroźny, aczkolwiek słoneczny dzień. Po nocnym opadzie na jej działce nazbierał się niepotrzebny śnieg. Zamiast spać , tak jak reszta domowników ciepło się ubrała, wzięła łopatę i zaczęła odgarniać biały puch. Pomimo szczypiącego mrozu, który czuła na policzkach pojawił się u niej uśmiech na twarzy, którego od kilku dni nie widziała. Czuła każdy mięsień w ciele, w końcu czuła, że żyje, zamiast wegetować. Poczuła, że to dobrze robi jej na umysł, nie tylko na ciało. Nie czuła nawet już bólu w kolanie. Nie zwracała na to uwagi. Wiedziała co robi i co ma zamiar zrobić. Po godzinnym ręcznym odśnieżaniu była z siebie dumna i czuła się szczęśliwa. Polubiła oto zajęcie, które kiedyś nie wykonywała. Tak jak w lecie polubiła koszenie trawy, nie tylko pchaną kosiarką, ale (a może zwłaszcza) ciągnikiem przeznaczonym na cięcie trawy na działce. Polubiła również pielenie grządek, zagospodarowanie ogródka, cięciem gałęzi na wiosne, a w lecie zbieranie owoców z krzaków i czterdziestu owocowych drzew, które dumnie stały przed jej domem. Uwielbia to co robi przy domu, polubiła tamte zajęcia, które ktoś kiedyś robił, a które sama przejęła... Po tak już jest... ktoś kogoś w pewnym momencie zastępuje dorównując swoją siłą, determinacją i chęcią nauki.

W tamtym momencie, w tej styczniowej sobocie uświadomiła sobie, że uwielbia zimę, pomimo nieprzyjaznej drogi i minusowych temperatur. Kocha śnieg, słońce odbijające się w białym puchu, skrzypiący śnieg. Kocha spacerować w czasie takiej prawdziwej zimy, po wtedy świat wydaje się piękniejszy, przyozdobiony w białe kolory, które zasłaniają szarość. Patrzy w niebo, uśmiecha się i idzie przed siebie, wiedząc żeby chłonąć wszystko, bo jutro tego już być może nie będzie...

Przystanęła, zamyśliła się i rozpoczęła nową mroźną styczniową sobotę.














piątek, 15 stycznia 2016

Oczekiwania, a rzeczywistość

Oczekuję

na głos, na spotkanie, ns pierwsze słowo, na pierwszy krok, na pierwszy gest, na pierwszy telefon
na dobrą nowinę, na uśmiech, na błysk w oku
na lepszą przyszłość, dobrą pracę, przyjaciół
na kolejne urodziny, kolejne święta, na kolejny biały śnieg

Oczekując
Oczekujesz

na nowe życie, na radość, na szept, 
na ciepły wiatr, promień słońca
na Niego, na drugą osobę
na nowy dzień

wierząc, że coś może w końcu udać się

Oczekując
zawsze masz nadzieję

tylko uważaj, żebyś za bardzo nie oczekiwała
bo nie zawsze jest tak, jakbyś chciała
tak, jak ułożyłaś sobie w myślach

Nie wybiegaj w przyszłość
Nie planuj

bo 'coś' może przyjść wcześniej, 
niezauważalnie przejść obok
delikatnie otrzeć się o Twoje ciało
ale jednak nie dotknie Cię
w pełni nie poznasz
bo za bardzo oczekiwałaś

Niespodziewanie stanęłaś
i za późno ruszyłaś naprzód
bo byłaś nieprzygotowana
nie ten włos, nie te ubranie
chowałaś się, ale słyszałaś głos

Oczekiwanie nie zawsze równa się z 
Rzeczywistością

Za bardzo chciałaś
Za bardzo marzyłaś
Za mocno wydeptałaś sobie ślady,
które po rozpuszczeniu się
nie pozostawiają już niczego

Ale przecież jutro nastaje nowy dzień
To co było już nie liczy się
Ważne jest to, co da ci los
Tylko pamiętaj
najlepiej wyryj sobie tych kilka słów

za MOCNO NIE OCZEKUJ!!!

Nie wymyślaj
Idź
I zapisz na nowo 
swoją czystą kartkę
Patrząc przed siebie
Widząc tańczące płatki śniegu
bo już jutro 
ich także nie będzie