niedziela, 28 lutego 2016

Przestając oczekiwać

Podczas,  gdy przestałas oczekiwać,
Podczas, gdy straciłaś już nadzieję
I przestałas szukać znaków
Wlaśnie, wtedy zatrzęsła sie ziemia
Uderzyło w Ciebie jak grom z jasnego nieba

Stałas oparta o swój samochód,
czekałas chwile, bo jak zwykle byłas przed czasem
mialas zamknięte oczy i
rozkoszowałas sie promieniami słońca

 jeszcze chłodnego lutowego poranka

Poczułaś na sobie wzrok
Wlasnie, wtedy uslyszalaś kroki
A przede wszystkim zobaczyłas
Cudowną barwę

Porozmawialiscie
Powiedzieliście sobie cześć na pożegnanie
Nic wielkiego
Ale to byly najlepsze Twoje 10 minut w ostatnich tygodniach Twego życia

Czasem nie warto oczekiwac
Czasem warto zdać sie na los
I zaufać swojemu Aniołowi
Bo to On wie
Co dla Ciebie jest najlepsze
Malymi krokami
Przygotowuje Cię
To wielkiej sprawy
Uczy cierpliwości
I wiary w siebie samego
Pamiętając przy tym
Żeby nie oczekiwać
I nie żalowac
Żadnej chwili
Bo nie wiadomo
Co Cię czeka zza rogiem

niedziela, 14 lutego 2016

Różne odejścia

Odszedłeś
Po cichu, bez fanfar
Po prostu odszedłeś
Nie przygotowując ani siebie, ani Nas
ale czy da się przygotować na czyjeś ostateczne odejście?
czy da się przygotować na swoje własne odejście?
Gdybyś wiedział?
Gdybym wiedziała?
To może....
inaczej bym zrobiła
wcześniej przyjechała
później od Ciebie odjechala
inaczej się pożegnała

W swoim krótkim zyciu przeszłam wiele odejść
Widziałam wiele odejść, które mocno mnie uformowały
Przecież na wlasnych rękach mam krew
Jej krew...
Próbowałam, z całych sił
próbowałam uratować Ją
Przecież wiesz,
Jednak nic nie dało się już zrobić
Teraz już wiem, że 
To ta ciężka choroba odebrała Jej życie
nie Ja
Ostatnie tchnienie
Ostatnie lekkie drżenie Jej rąk
wiedziałam, że....
wiecej nie bedzie, ani uśmiechu, ani głosu
To chyba najbardziej mnie ukształtowało
Tamta cała sytuacja mocno mnie poraniła i
spowodowała, że zamknęłam się przed innymi
otoczyłam się murem
i tak tkwię w tych cholernych dziewięciu latach

Po drodze doświadczając jeszcze innych odejść
aż do Twojego
tak naprawdę nie zdawałam sobie sprawy, że
mogę być tak silna, a jednocześnie tak bardzo krucha

Ponoć człowiek w żałobie przechodzi 5 etapów:
zaprzeczenie, gniew, targowanie, depresja i akceptacja
Ja już teraz wiem, że dziewięć lat temu tak mocno zamknęłam się w sobie
zamknęłam w sobie wszystkie uczucia,
co spowodowało, że wtedy nie przeżyłam
tych pięciu etapów,
które teraz
od trzech lat
ciągle
wracają ze zdwojoną siłą

Silna i krucha
Odważna i lękliwa
Radosna i smuntna
Uśmiechnięta i bez wyrazu
Akceptująca i zaprzeczająca
Wspominająca i bojąca się własnych myśli
ale najgorsze
bojąca się, że z każdym kolejnym dniem
zapomni
o Waszych uśmiechach, głosach, sylwetkach i oczach..

Jest tyle wspomnień, ktore zacierają ślady
tego co było
z tym, co jest


poniedziałek, 8 lutego 2016

40 i 11

W niedziele, tydzień temu byłam na rodzinnej, podwójnej (a nawet potrójnej) imprezie. Niedawno kuzynka kończyła czterdzieści lat, jej córka kilka dni po jej ur. kończyła jedenaście lat i tak by nie robić większego zamieszania połączyła te dwa, ważne wydarzenia by najbliższa rodzina i przyjaciele mogła razem świętować. A że w tym dniu, kiedy odbywała się impreza wypadały moje dwudzieste szóste urodziny to połączyłyśmy siły. Jednak dla mnie samej niedziela była normalną niedzielą - dzień jak co dzień, ale dla dziewczyn był to wyjątkowy czas, dlatego też nie chciałam wychylać się swoją osobą i swoje ur. uczczę kiedy indziej. 

Kuzynka młoda (jeszcze) kobieta, ale w życiu przeszła już wiele, zbyt bardzo bolesnych chwil, ale jest bardzo dzielna i poradziła sobie z tym wszystkim. Ma trzy, urocze córki - najstarsza - J. - nastolatka,  młoda dama w trzeciej klasie gimnazjum, Z. - trzynastolatka i szóstoklasistka i N. jubilatka, jedenastolatka. E. kazdego dnia przychyla dziewczynkom niebo, aby niczego im nie zabrakło, bo w bardzo młodym wieku straciły ojca. Kilkanaście lat temu w wypadku stracił życie ojciec, który kochał bardzo mocno swe cztery kobitki. Dlatego też jestem dumna z E. 

Tym bardziej nie chciałam nic kupować, bo wydawało mi się to zbyt banalne, chciałam coś dać od siebie, coś prosto płynącego z serca, coś co w wykonaniu wydaje się trudnym zadaniem, a po wykonaniu cieszy oczy, dlatego też wymyśliłam, że zrobię kartkę urodzinową i świeczniki ze słoiczków (będą pokazane w następnym poście).

Tylko, że ta kartka nie miała być zwykła (bo takie można kupić, a mi osobiście źle wychodzą), dlatego też wymyśliłam kartkę - pudełko. Bo niedawno widziałam na polubionej stronie na fb turotial - jak się ją tworzy, dlatego nie zastanawiając zaczęłam pracę.


Obawiałam się tego, że mi nie wyjdzie, że się nie spodoba, że w czymś tam przekombinuje. Krok po kroku realizowałam plan. W głowie miałam inny pomysł na kartkę - pudełko, a w ostateczności jeszcze inaczej mi wyszła, jednak cieszę się z efektu i jestem z siebie dumna, że odważyłam się na takie coś. Po mówiąc szczerze, po raz pierwszy robiłam kartkę urodzinową, a tym bardziej pierwszy raz podjęłam się zrobienia pudełko - kartki. Chyba najtrudniejsze było skompletowanie materiałów (z czego, w jaki sposób poukładać, jak poprzyklejać, żeby było dobrze). 

Wiedziałam jedno, że kolorystyka ma być oryginalna i rzucająca się w oczy, bo E. lubi bardzo jaskrawe kolory, a przede wszystkim ubóstwia czerwień:










Idąc za ciosem zrobiłam jeszcze jedną kartkę, tym razem była to kartko-książka.


Kartko - książka sprezentowana została młodej jubilatce - jedenastolatce N.

N. uwielbia zieleń, dlatego też barwa ta była dominującym kolorem. N. uwielbia także zwierzęta, balony i kwiaty, dlatego też na książko - kartce umieściłam to wszystko co lubi. A że byłam fotografem na jej komunii świętej w tamtym roku, to w najważniejszym miejscu umieściłam Jej zdj.






Wiem, uwielbiam wyzwania. Wyzwania, które sama sobie zadaję, dlatego starałam się bardzo, żeby te kartki urodzinowe wyszły mi jak najlepiej. Lubie rzeczy nowe, lubie się uczyć i poszerzać swoje horyzonty. Uwielbiam ręcznie wykonane rzeczy. Uwielbiam sama wykonywać, ponieważ wtedy nie myślę, a skupiam się na wykonywanej czynności, dlatego też sprezentowałam to, co wyszło spod moim rąk.

Tym bardziej cieszę się każdym Ich zachwytem, każdą pochwałą, każdym uśmiechem (tym na twarzy jak i w oczach), każdym cennym słowem, bo wiem że im się podoba.

Wybrałam dobrze. 

Ale szczerze to bardzo mocno napracowałam się przy tych kartkach i ze zdobytą wiedzą bardzo podziwiam tych wszystkich, co zajmują się tym na co dzień, bo już wiem, że to nie jest łatwa praca, że wymaga pomysłu, precyzji, czasu, a przede wszystkim wkładane w to serce.

czwartek, 4 lutego 2016

Ulotne wspomnienie

Czytając kolejną już książkę w tym krótkim i nowym miesiącu przed moimi oczami stanęła scena, która rozegrała się praktycznie trzy lata temu. Wydaje się tak dawno temu, ale paktycznie odczułam jakby rozegrała się dopiero co wczoraj... Gdybyś tylko wiedział, jak tamte emocje, które wtedy wyczytałeś z jednego słowa "dobrze" będą nadal we mnie siedziały, a ja nadal będę otaczać się niewidzialnym murem, byś pewnie nie uwierzył... Byłam wtedy tak krucha, ale jednocześnie tak bardzo zamknięta w sobie... Uciekałam i (chyba) tylko Ty wtedy to usłyszałeś, a przede wszystkim zobaczyłeś... Tak masz rację... chyba nigdy nie byłam w tłumie, którego akurat opuszczałam.. chociaż nie, przez mały moment naprawdę czułam, że jestem, że to było moje miejsce, bo przecież dogadywałam się praktycznie z każdym. Lubiłam tę moją otwartość, lubiłam siadać na początku, zostawiając obok puste miejsce dla Kogoś i przysłuchując się gwarowi, ktory panował w sali, obserwując innych, czuć, że jestem częścią czegoś, co było dla mnie "wtedy" ważne, ale gdybym wiedziała, co mnie w przyszłości czeka, inaczej na wszystko bym reagowała. Zwłaszcza nie otwierałabym swej duszy tak bardzo jak w tamtych ulotnych chwilach, podczas 45 minut wsłuchując się w to, co mówcy chcieli nam przekazać... Jednak z biegiem czasu wiem i przyznaję Ci rację, pomimo tego wszystkiego co myślałam, zawsze byłam obca, inna, dziwna, milcząca, zamyślona... Wiem, ze odróżniałam się od reszty, pomimo że chciałam być wchłonięta w tłum, nieodróżniająca się zbyt bardzo... Ale zawsze, praktycznie na każdym wykładzie czułam na sobie wzrok, wzrok ich wszystkich, którzy obserwowali nie tylko mnie, ale także Ciebie... co za ironia losu, dwie osoby, które chciały wtopić sie w tłum, tak bardzo odróżniali się się od nich wszystkich... wrażliwcy, rozumiejący więcej niż mogli zrozumieć....

Listopadowy dzień, trzy lata temu nie różnił się od innych dni, jak zwykle wychodziłam jako pierwsza, albo ostatnia (zależało to od mojego nastroju). Pamiętam, że wtedy chciałam jak najszybciej ucieć od ludzi, od pytań, od rozmów, od uśmiechów, bo krwawiłam, wewnątrz siebie krwawiłam, a nie chciałam się przy wszystkim załamać, nie chciałam by zobaczyli moje łzy, a przecież chciałam uchodzić za bardzo twardą osobę, która pozbierała się po wszystkim. I nagle zobaczyłam Ciebie, Twój uśmiech, to jak się na sekundę zatrzymałeś, uśmiechnąłeś się i zadałeś najprostsze pytanie świata.. jednak dla mnie najtrudniejsze, bo jak zawsze słysząc je nie wiem, co odpowiedzieć, bo jak ma się odpowiedzieć na "co słychać" nie powodując współczucia i litości widocznej w oczach osób, którzy zadają to jedne pytanie... przecież nie można, że to d..., że nie dajesz rady, że chcesz, aby czas dało się cofnąć.... zostało jedynie udawać, przybrać maskę pozoru, uśmiechnąć się nie patrząc w oczy i odpowiedzieć 'dobrze' bez momentu zająknięcia, bez drżenia w głosie... więc tak uczyniłam i miałam wielką nadzieję, że uwierzysz w to... ale Ty widziałeś więcej, wiedziałeś więcej, jednak nie dałeś po sobie poznać, że mnie przejrzałeś. Sam uśmiechnąłeś się i poszedłeś dalej z innymi, pędząc na swój wykład, próbując sie nie spóźnić bardziej, niż zawsze*...

I wiesz co, dopiero dzisiaj uświadomiłam sobie, jak stanęła mi ta scena przed oczami, że nie podziękowałam Ci... Dlatego teraz Dziękuję, że 'prawie' uwierzyłeś, nic nie mówiłeś, nie wypowiedziałeś przeklętych słów, które od czerwca slyszałam 'przykro mi' 'rozumiem co czujesz' 'czas leczy rany' itp. tylko uśmiechnąłeś się... Wtedy nie rozumiałam, ale dzisiaj czytając Twoją relację z tamtej chwili, ponownie rozumiem, ponownie czuję, i tęsknie za Twoimi postami... Dzisiaj zrozumiałam, co wtedy wyczytałeś, bo czytałeś ze mnie jak z otwartej księgi: "Są chwile, kiedy przestaje się mówić, żeby zbudować klosz. To sytuacja o tyle beznadziejna, że, odcinając zdrowy rozsądek i wierząc w sukces ucieczki przed światem, zapominamy, że łzy zostają wewnątrz nas"

*(dopiero teraz dotarło do mnie dlaczego tak się wyróżnialiśmy spośród tłumu: ja siedząca zawsze przed czasem, Ty spóźniający się praktycznie zawsze i siadający obok, na pustym miejscu, który praktycznie zawsze otaczał moją osobę)

poniedziałek, 1 lutego 2016

Przeczucie

Od jakiś kilku tygodni chodzi za mną dziwne przeczucie, tak jakby coś miało się strasznego stać. Tak jakby moja podświadomość miała przygotować na jakieś złe wieści. Tym bardziej jest to niepokojące, że w nocy bardziej wole czytać książki, niż iść spać, bo nawiedzają mnie koszmary. Śni mi się krew. Śnią mi się pułapki. Śni mi się strach i poczucie zagubienia. Śnią mi się puste pokoje, drzwi bez numerów, a także to, że czegoś usilnie szukam, ale w ostateczności, nie mogę tego czegoś odnaleźć. Śni mi się, że zgubiłam cenną dla mnie rzecz i nie wiem, gdzie to mam poszukać.  Śni mi się On, ale jakiś taki rozmazany, ze słowami: "Że dam sobie radę", bez uśmiechu, ani bez nadziei w oczach. 

Boję się. Bo kiedyś już takie 'złe' przeczucia miałam, a było to kilka dni przed Jego chorobą i ostatecznym odejściem..

Informacje napływające z okolicy i od znajomych utwierdzają mnie, że bomba ze złą informacją nadal tyka i że  w pewnym, nieodpowiednim momencie wybuchnie, tylko że ja nadal nie będę na to przygotowana, pomimo moich przeczuć.

Idąc drogą widzę mgłę, która mnie pożera. 
Zawrócić się nie da. 
Pozostało tylko nadal iść, rozglądając i upewniając się, że ma się pod sobą odpowiedni grunt.