wtorek, 31 grudnia 2013

Podsumowanie

No to nastał ten czas. Dzisiaj jest Sylwester, czyli rok od założenia bloga. Podsumowuje to teraz, bo obawiam się, że wieczorem nie będę mieć czasu. Pamiętam pierwszy wpis. Był on bardzo nieporadny. Nie wiedziałam co mam napisać, jak ująć słowa, żeby było dobrze. Obecnie nie mam z tym problemu. Przez ten rok nauczyłam się wiele, doświadczyłam wiele, opisałam wiele. Przez ten rok umieściłam 116 postów (z dzisiejszym to 117), w których znalazła się radość, szczęście, przemiana, zdrowie, smutek, pogodzenie się z kruchością życia, podniesienie się z dołka, rodzina, dziecko, no i Wy. Dzięki temu rokowi poznałam wiele fajnych ludzi, przeczytałam wiele zaskakujących historii. Dzięki pisaniu odkryłam siebie, swoją duszę, swoją cząstkę. Przez ten rok przeczytałam różne książki, które pomogły mi się otworzyć i zrozumieć świat, który nas otacza. Przez ten rok wydoroślałam, zmieniłam się, dojrzałam psychicznie, marzyłam, dążyłam do celu. Nauczyłam się, że rodzina jest najważniejsza, to dzięki niej człowiek istnieje, wie jaki jest. Zrozumiałam, że rodzina jest z Tobą zawsze, że pomimo, niektórych zdarzeń potrafi się zjednoczyć, być i współgrać. Teraz wiem, że na rodzinie mogę polegać, ufać i opiekować się nią. 

Jutro mamy Nowy Rok, 2014, który dla mnie jako studentka jest bardzo ważny. W 2014 roku obronie magistra, przestanę być uczniem szkoły wyższej, przechodzę na wyższy szczebel. Dlatego życzyłabym sobie, żeby wszystko poszło dobrze, żeby obrona była fantastyczna, żebym odnalazła pracę, którą będę lubić. Chciałabym również, żeby wszystkie moje postanowienia odnalazły światło dzienne, żebym znowu się nie pogubiła, jako osoba, żebym odnalazła nadzieję i znowu nauczyła się marzyć i realizować swoje postanowione cele.

A Wam Życzę Szczęścia, żeby Nowy 2014 rok był o niebo lepszy od poprzedniego, żebyście mieli milion powodów do uśmiechu każdego, kolejnego dnia, żebyście żyli każdą daną Wam chwilą, nie tracili z oczu tego najważniejszego. 

Do siego roku Moi Kochani. :*

sobota, 28 grudnia 2013

Święta, zmiany i spotkanie

Święta, Święta i po Świętach. Tak, od lat jest mi wpajane. Tak, od kilku lat, sama mawiam. Przygotowania do Świąt spędzone w napięciu, oczekiwaniu i nadmiernym myśleniu. W domu wyczuć można było wielką zadumę. 

Wtorek - Wigilia - przedpołudnie - przygotowania do wieczerzy i na kolejny dzień. Spędzone na rozmowie, wspomnieniach, opowiadaniach. Odwiedzenie Jego miejsca. Zaduma. Łzy same płynące. Zostawienie obietnicy, że już więcej nie będzie łez (jedynie te przypadkowe), że się człowiek pozbiera i pójdzie na przód. Tak, jakby chciał. Wieczór - gęsta atmosfera, rodzina, łzy, życzenia bez słów, łamanie się opłatkiem, także bez słów, bo słowa nie chciały przejść przez gardło, bo za mocno się wszystko przeżywało. Bo to pierwsza Wigilia bez Niego, bez człowieka, który był podporą, dumą i wielką nadzieją. Najważniejsze, że w tych chwilach była Rodzina - cała, My i Ona, no i H. H. - brzdąc urozmaicił nam te chwile. Widok jego radości i szczęścia w oczach, rozpakowywanie prezentów, zabawa, kręcenie kółesiami, domaganie się jedzenia, śmiech, przytulenie, wyciąganie rączek - coś bezcennego- to H. skupił swoją całą uwagę. Może to i lepiej. I wiara w to, że On na to wszystko patrzył z Góry i Uśmiechał się do Nas.

Kolejne dwa dni spędzone pod hasłem Rodziny - spotkań - tych samych osób, co zawsze, co święta. Były śmiechy, rozmowy, wspomnienia, zaduma, zatrzymanie się nad Jego osobą. Wiadomo, że pierwszy i drugi dzień świąt były takie same, jednak z drugiej strony całkowicie inne. Brakowało Jego. Brakowało Jego Głosu i Jego anegdot. Co każde spotkanie rodzinne słyszeliśmy te same historie, znaliśmy je na pamięć, z niektórych śmialiśmy się, z innych krzywiliśmy twarze, czasem mieliśmy ich dość. Teraz chciałabym, żeby te historie opowiadał na okrągło. Bo teraz właśnie ich najbardziej brakuje i będzie brakować.

Cieszę się, że tegoroczne Święta Bożego Narodzenia przeżyliśmy, daliśmy radę, jako Rodzina, jako wspólnota, że na Nowo zbliżyliśmy się do siebie, że przede wszystkim czuć było Jego, że był z Nami w sercu, umyśle i naocznym 'pustym miejscu' przy wigilijnym stole.

Czuję, że może być inaczej. Czuję, że nadchodzą we mnie zmiany. Czuję i widzę coraz bardziej światełko w tunelu, gdzie na samym końcu stoi Nadzieja na lepsze jutro.

Postanowiłam, że muszę zadbać o Rodzinę, a przede wszystkim zadbać o własną osobę. Pomyśleć o swoim życiu, o zmianie, na nowo nauczyć się marzyć i (jak pewna osoba życzyła) nabrać więcej nadziei i ją wokół siebie rozprzestrzeniać.

Wiem, że minęło już/dopiero pół roku. W moim życiu będzie kolejnych takich bolesnych, smutnych pół roku. Myślę, że najważniejszy w tym wszystkim jest to, żeby nie zatracić siebie, odnaleźć pasujące puzzle, dojść do siebie i mieć odwagę na najważniejszy krok w swoim życiu.

Nie mówię, że się z tym wszystkim pogodziłam, przeszłam do dnia codziennego, zapomniałam o tych ważnych momentach. Pamiętam dobrze i zachowam te obrazy do końca życia. Nadal boli, gdy wspominam, gdy o Nim myślę. Tylko uczę się, że On by tak nie chciał. Chciałby, żebym się realizowała. Chcę, żeby był dumny. Uczę się, że On zawsze będzie ze mną - w tych nadchodzących ważnych chwilach mojego, dalszego życia. Uczę się, że będzie zawsze, gdzie ja się udam. Uczę się, że On jest, nie odszedł, ponieważ mam Go w sercu, umyśle i najwspanialszych wspomnieniach, które w każdej chwili mogę odtworzyć, nieważne gdzie jestem i co robię.

Zdaję sobie sprawę, że jednego dnia zrobię krok do przodu, a następnego dnia cofnę się o dwa do tyłu. I na zmianę tak będzie. Już się z tym pogodziłam i tylko pozostało mi nie poddawać się i nie załamywać rąk, nawet wtedy, kiedy wszystko pójdzie nie tak, jakbym chciała. Dzisiaj jedna osoba powiedziała, że ważne jest dobre myślenie. I coś w tym jest.

Dlatego spisuję na kartce swoje postanowienia na nowy rok. Spisuję to, co chciałabym w sobie zmienić. I wierzę, że mi się uda i że On zawsze będzie trzymać za mnie kciuki.

"Wyraźnie czuję nacisk powietrza w płucach, zaczyna mnie kłuć w boku i ten ból - fantastyczne odczucie czysto fizyczne, łatwe do umiejscowienia, uświadamia mi, że mimo wszystko jeszcze Żyję"
"Głos Serca" J. Picoult

Można powiedzieć, że zaczęłam realizować swój plan. I dzisiaj wyszłam do ludzi. Dzisiaj było spotkanie klasowe po kilku latach. Pomimo, że większość nie przyszła i była mała garstka to nie żałuję. Dumna jestem, że w ostatniej chwili nie zrezygnowałam i że pojechałam, pośmiałam się, porozmawiałam, pomimo, że w podświadomości miałam małe wyrzuty sumienia, że nie wypada, że za prędko itp. Fajnie było, krótko ale fajnie.

niedziela, 22 grudnia 2013

"Czasem słowa nie mieszczą w sobie uczuć, które próbujemy w nie wlać" *

Mogłabym napisać list do Mikołaja. Mogłabym napisać list do Pana Boga. Mogłabym napisać list, w którym bym umieściła swoje życzenia, podziękowania, swoje uczucia. Jednak tego nie zrobię, bo i po co, jak wiem, że moje najskrytsze marzenie, nigdy się nie spełni. Wiem już teraz, że nie będzie tak jak kiedyś, nie przyjdzie, nie podzieli się opłatkiem, nie uśmiechnie się. Po co mam robić sobie nadzieję, że może stanie się cud. Cuda może i się zdarzają, jednak nie mnie. Jedynie mogłabym w swoim liście umieścić to, żeby te nadchodzące święta zostały przeżyte w spokoju, gronie rodziny i we wspomnieniach związanych z osobami, które nie powrócą. Podziękowałabym za Nich, za rodzinę, że jeszcze istnieje, że na nowo uczymy się nawzajem. Podziękowałabym za moich Aniołów Stróżów.

W ostatnim tygodniu zajęć na uczelni nie było mnie. Po prostu na nie, nie poszłam. Nie pojechałam do Bydgoszczy. Zostałam w swoim bezpiecznym pokoju pełnym wspomnień. Szczerze mówiąc uciekłam od uczelni, od ludzi w niej przebywających. Nie chciałam Im pokazać swoją słabość, swoją zadumę, swój smutek i swoje łzy. Uciekłam, bo wiedziałam, że nie dałabym radę wysłuchać tych wszystkich życzeń, tego Wesołych Świąt, uścisków, uśmiechów. Samej trudno mi by było wypowiedzieć tych kilka słów. Dlatego nie chciałam jeszcze bardziej rozbijać siebie, swojego serca. Dobrze jest tak, jak jest. Spotkam się z nimi dopiero w Nowym Roku. Mam nadzieję, że wtedy ze mną będzie lepiej, że do tego czasu pozbieram się na nowo.

Dzisiaj, dokładnie o 16.45, dwa dni przed Wigilią mija pół roku, dokładne 6 miesięcy. Nawet nie wiem, kiedy przeminęły. Ten szczególny dzień, wydaje mi się jakby był dopiero wczoraj. Pamiętam każdy szczegół, każdą łzę, każdą emocję. Pamiętam te wszystkie myśli, tą czarną dziurę, którą miałam, którą przeżywałam,  i która ciągnie się do dnia dzisiejszego. Im dalej tym gorzej, tym bardziej wszystko odczuwam. Im dalej, tym bardziej próbuję ukrywać to, co mam w środku, tylko to staje się coraz bardziej trudne. Coraz bardziej nie potrafię ukryć tego, co przeżywam, coraz bardziej trudniej jest ukryć łzy, gromadzące się na wierzchu, które nie potrafią utrzymać się na wodzy i płyną po zimnym policzku. Najgorzej jest, kiedy nadchodzi wieczór, kiedy sama leżę na łóżku, w ciemnym pokoju i wszystko wraca z dwojoną siłą. Nawet już pieczenie straciło swoją magię, swój urok. Rok temu w tym czasie pachniało wypiekami, dzisiaj oddalam tę czynność tak długo, jak mogę. W głowie jeszcze nie mam listy ciast, które muszę upiec. Kiedy patrzę na H., brzdąca, który jest szczęśliwy i poznaje świat każdą swoją komórką, to mu zazdroszczę. Tak, zazdroszczę tej Jego niewiedzy, tego szczęścia, błogiego uśmiechu, radości i niewinnych, dziecinnych psot. I współczuję, że tak krótko mógł przebywać w towarzystwie swojego dziadka.

Nie wiem, jak to będzie za te dwa dni. Nie wiem, jak to przeżyjemy. Wiem jedno, że w te dni będziemy razem. I to jest najważniejsze.


W ten szczególny czas chciałabym wam Życzyć spokojnych, wesołych Świąt Bożego Narodzenia, spędzonych w gronie tych najbliższych. Życzę magicznej atmosfery, która kojarzy mi się z rodzinną miłością, bliskością, zaufaniem i szczerością. Życzę szczerych uśmiechów. Życzę, żeby nie zabrakło rodzinnego śpiewu kolęd i łamania się opłatkiem. Życzę również tego, aby te Święta były kojarzone ze szczęściem i rodziną. Życzę, aby przez czas Świąt nie zgasł Wam uśmiech, żeby te Święta były najlepszymi Świętami, jakie przeżyliście w swoim, dotychczasowym życiu.


*********************************************************************************************
* "To, co zostało" Jodi Picoult


niedziela, 15 grudnia 2013

Uśmiech?

"Wiem jak ułożyć rysy twarzy, by smutku nikt nie zauważył."

Szymborska W.


Nikt nie wie, Nikt nie zauważa, albo nie chce zauważyć, ile kosztuje mnie jeden uśmiech. Uśmiech, który jest gorzki, bez wyrazu, z uciekającymi oczami.

Miniony weekend spędzony był pod znakiem takiego uśmiechu. Rodzinne spotkania, które były bardzo dziwne, przygnębiające, z wielką dozą dystansu do siebie, do osób, które można powiedzieć, że są (a może były) bliskie. Z całą pewnością czas, zrobił swoje. Czas, który zniekształcił czyste relacje.

Co można komuś powiedzieć, jak ostatnio się widziano i zamieniło się kilka słów równy miesiąc temu. Przecież cały czas o pogodzie, o duperelach nie można mówić. Po kilku minutach wspólne tematy się kończą, a zaczyna się dziwna, gęsta atmosfera.

Może, dlatego nie lubię takich, rodzinnych wizyt, gdzie w każdej sekundzie brakuje duszy towarzystwa, gdzie najmniejsze słowo przypomina o tych czasach, które już się nie powtórzą.

Przypominam obrazy i porównuję do obecnych, minionych chwil. Zmiany są bardzo widoczne. Zmiany, do których nie umiem się przystosować, ogarnąć i przetrawić.

Do świąt (Wigilii) zostało niecałe 9 dni. Czy ja 'to' przetrwam, czy dam radę? Po raz kolejny boję się. Jedynie czego chciałabym to jest to, żeby tych tegorocznych świąt nie było. Tak, to byłoby dla mnie, w tej chwili najlepsze.

środa, 11 grudnia 2013

"A kiedy tęsknię"

Nie lubię takich dni, jak dziś. Nie lubię zostawać dłużej w Bydgoszczy, niż to jest konieczne. Nie lubię samotnych wieczorów, bo podczas takich chwil, nad moją głową gromadzą się ciężkie, czarne chmury - Ja, wieczór, muzyka, myśli, wspomnienia i czas, który mija z dwojoną siłą.




wtorek, 10 grudnia 2013

Anioł Stróż

Dzisiaj stało się coś dziwnego. Dzisiaj poczułam namacalnie rękę swojego Anioła Stróża. Inna osoba powiedziałaby, że zwariowałam, że nie istnieje żaden Anioł Stróż, że to wytwór mojej wyobraźni. Jednak ja twierdzę i jestem przekonana, że dzisiaj uratował mnie mój Kochany Anioł Stróż. Do tej pory uśmiech nie schodzi mi z twarzy. Nie czuję się wyróżniona, nie podniosło mi się ciśnienie. Tylko jeszcze do końca nie mogę uwierzyć w to, co się stało. Siostra by powiedziała, że w 'czepku jestem urodzona' bądź 'głupi ma zawsze szczęście'.

Zdarzenie miało miejsce w okolicach 16.15. Dodam tylko, że nie padał deszcz, ani śnieg. Szosa nie była oblodzona. Na ulicach nie ma już żadnego śladu po weekendowym opadzie śniegu. Idąc do centrum handlowego zatrzymałam się przed światłami, bo akurat czerwone dla pieszych było. Kiedy z czerwonego zrobiło się zielone światełko ruszyłam przed siebie. Nie zrobiłam nawet dwóch kroków jak poczułam jakąś bańkę, ścianę przez którą nie mogłam przejść, stanęłam jak wryta, w sercu natomiast poczułam ciepło i miłość, która rozprzestrzeniła się na całe ciało. Po sekundzie (myślę, że nawet ta sekunda nie minęła) milimetr przed moimi stopami zatrzymał się samochód, który był prowadzony przez kobietę. Maska samochodu - moje nogi, moje nogi, a maska samochodu. Rozejrzałam się o co chodzi, babka na mnie spojrzała przepraszającym wzrokiem, jeden facet za mną skomentował "panienko naucz się dobrze jeździć', inny zaś zagadał do mnie "nie wzrosło Pani ciśnienie". Ja na to, że nie. Pokręciłam głową, przepuściłam samochód, który omal mnie nie przejechał, przeszłam przez pasy, zatrzymałam się na chwilę, podniosłam głowę ku niebu z cichym głosem, z radością i z ciepłem w sercu powiedziałam do samej siebie, tylko trzy słowa: "Dziękuję Ci Tato".

Możecie uznać, że to głupie. Jednak wierzę, że to On uratował mnie, że jest moim Aniołem Stróżem, że pilnuje mnie, strzesze. 

Jedna sekunda wystarczy by Twoje życie zmieniło się. Jedna sekunda wystarczy by stracić życie. Jedna sekunda wystarczy by zrozumieć, że życie jest jedno. Dlatego dbaj o nie jak należy i ciesz się każdym dniem.

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Różnie bywa

W życiu różnie bywa.
Śmiejemy się, a za chwile płaczemy. Uśmiechamy się, a za rogu wystaje już, w gotowości smutna mina. Powinniśmy kochać życie, pogodzić się z losem, z tym co mamy. Chociaż, czasem nie wiemy, czy na 100% chcemy tak żyć, czy nie. Brakuje nam odwagi na zmianę, na wypowiedzenie pewnych słów. Milczymy. Trwamy w takim chaosie. Boimy się tego co nowe, nieuchronne. Tchórzymy w pewnych sytuacjach. Żałujemy, że coś zrobiliśmy, bądź nie zrobiliśmy. Myślimy. Analizujemy. Nie cieszymy się. Narzekamy. Robimy coś z przymusu, a nie z własnej chęci, nie dla przyjemności. Czegoś Nam brakuje. Kogoś Nam Brakuje. Jesteśmy samotni, chociaż mamy przyjaciół. Uciekamy przed czymś, przed kimś. Dokądś dążymy. Biegniemy za nieuniknionym. Łapiemy chwile ulotne. Gdzie w tym wszystkim Ty jesteś? Ty i Twoja osobowość. Ty i Twoje marzenia. Ty i Twoja rodzina. Czy w tym wszystkim jesteś sobą, czy przybierasz taką samą twarz co inni, żeby nie zostać odrzuconym? Czy w tym wszystkim masz swoje zdanie, głośno je wyrażasz? Czy nie stajesz się człowiekiem, bez marzeń, bez emocji, bez uczuć, wypluty przez społeczność? Czy to wszystko jest Ważne? Tak! Jest bardzo Ważne. Musisz stać się sobą, znaleźć swoją własną, niepowtarzalną indywidualność. Nie patrzeć na innych. Być, Żyć, Kochać.

W życiu różnie bywa. 
Wiem, to. Doświadczyłam na własnej skórze tą różnorodność, huśtawkę tych barw. Tęsknię za tymi czasami, tymi kolorowymi chwilami. Nie chcę być odpowiedzialna za wszystkich. Chcę być odpowiedzialna, tylko za siebie. Za dużo na mnie spadło. Przerasta mnie to wszystko. Brakuje mi sił. Chcę znowu poczuć się sobą. Odnaleźć swoje prawdziwe Ja. Nie podoba mi się to, Kim teraz jestem. Jestem wrakiem człowieka, pomimo iż się uśmiecham, wstaje, rozmawiam, śmieję się. Ponownie się zamykam. Zatrzaskuję bramę do swojego serca. Zbieram potrzaskane części. Bandażuje. Sklejam wszystko do kupy. Ale, czy to wszystko będzie pasować do siebie, czy nie zabraknie tego najważniejszego elementu, jakim jest miłość i szczęście. Próbuje. Kiedy One zaczynają płakać, krzyczeć na siebie, ja uciekam do swojego świata, zmieniam tok myśli. Boję się o Nią. Strach przezwycięża. Smutek przezwycięża. Pustka przezwycięża. Wariuje. Szaleje. Buntuje się. 

W życiu różnie bywa.
Potrafię komuś doradzić. Potrafię komuś pomóc. Potrafię kogoś wysłuchać. Potrafię kogoś rozśmieszyć. 
Tylko Nie potrafię doradzić sobie. Nie potrafię sobie pomóc. Nie potrafię siebie wysłuchać. 
Tak łatwo jest się pogubić. Tak trudno jest odnaleźć siebie.
Tak wiele jest wylanych łez.


piątek, 6 grudnia 2013

Zima

Nadeszła, przypomniała o sobie, zapukała do Naszych okien. Po raz kolejny zaskoczyła. Tak, to właśnie jest zima - jeszcze nie kalendarzowa, a jednak Ona. Na drogach ślisko jak diabli. Na całe szczęście, był tylko jednen, niewielki poślizg. Mam nadzieję, że jutro rano, jak otworzę oczy, nie ukaże mi się na horyzoncie, że jesteśmy zasypani. Lubię zimę, ale taką bardzo białą, mroźną ze słońcem na nieboskłonie. W południe sypało tak, że świata nie było widać. Zdarzały się również takie chwile, gdzie słońce wyszło i ukazało swoje piękno. A poniżej są zdjęcia z tych krótkich, ale jak pięknych minut.




czwartek, 5 grudnia 2013

"[...] Są na świecie dobre okna w dobrym mieście, i ta wiara, że w człowieku - człowiek jest. [...]"

Wielkimi  krokami zbliża się rocznica bloga. W tym szczególnym dniu nie będzie fajerwerk, tortu, ani hucznej zabawy. W ten dzień pozostanie tylko refleksja nad rokiem, który przeminął, nad życiem, nad sobą, nad ludźmi, których spotkałam, poznałam, w których zostawiłam jakąś cząstkę siebie. 

Pamiętam ten ostatni dzień, gdzie w jednej sekundzie zamykamy stary rok, a zaczynamy nowy. Wtedy w głowie mamy wiele przemyśleć, życzeń, postanowień. Nie wiemy, czy wszystko co postanowiliśmy zrealizujemy, tak jakbyśmy chcieli, czy nawet część z nich w ogóle ruszymy. Zakładając wtedy ten blog nie myślałam, że przez taki okres będę prowadzić, będę pisać, otwierać część siebie - część, która znana jest 'tylko' Wam i mnie samej. Ta część, nigdy nie została wypowiedziana na głos. Przyszedł taki moment, że musiałam 'to' wszystko wylać z siebie i w ten sposób jestem tutaj i teraz.

Był taki moment, że chciałam przestać pisać, bo kogo może obchodzić moja osoba, moje przeżycia, emocje. Jednak po dłuższej nieobecności musiałam wrócić, bo zrozumiałam, że to jest to, co chcę kontynuować, nawet, gdyby nikt tych moich wypocin nie przeczytał.

Przez ten rok zdarzyło się bardzo wiele. Były chwile triumfu, szczęścia, śmiechu, przyjaźni. Były również i te chwile szare, smutne, ciężkie, trudne - chwile, do których nie byłam przygotowana. Jednak takie jest życie, które składa się właśnie i z radości i ze smutku. Ważne jest, żeby się nie poddawać i małymi kroczkami iść przed siebie.

Zakładając bloga nie wiedziałam, czy będę zdrowa, czy to co mam w głowie, jest tym 'czymś' co wymaga hospitalizacji, czy można o tym 'czymś' zapomnieć. Miałam w sobie sprzeczne uczucia, sprzeczne emocje, sprzeczne myśli. Nie wiedziałam, czy będzie dobrze, czy dam radę, czy wyzdrowieję. Wymagany był wyjazd do Torunia na głębsze badania. Na całe szczęście wyniki były dla mojego zdrowia pozytywne i można było zapomnieć o całej sytuacji. Jednak zawsze pozostaje ten strach, ten jeden %, gdzie myśli same kierują się na tory: a może coś zostało przeoczone, ten ból musi z czegoś wynikać, lekarze się nie znają, lekarze coś przeoczą i będzie za późno. Staram się jak najmniej o tym 'czymś' myśleć, bo przecież ważne jest, że Żyję, funkcjonuję, uczę się, poznaje ludzi, doświadczam, mam rodzinę, mam dom. To wtedy było najważniejsze. Dzięki pisaniu jakoś się z tym uporałam. Wylałam wiele z siebie. Dałam radę i się zmieniłam. Przyszedł taki moment, że poczułam się szczęśliwa, ze wiedziałam co che zrobić, miałam plany, byłam otwarta na wszystko, poznawał w tamtym okresie fantastycznych ludzi, do których mam sentyment i miło ich wspominam. Następne mijające miesiące mocno mnie zaskoczyły. Przyszły te chwile, z których nie potrafię się pogodzić, uporać się, zapomnieć, które dały mi mocno do myślenia, zastanowienia się, nad zmianą, nad sobą. Ostatnie miesiące były niełaskawe. Próbuję się podnieść, pójść do przodu, realizować się. Tylko przy tym wszystkim pozostaną w głowie obrazy mijających miesięcy, obrazy, które będą żyły razem ze mną, które wiem, że nie przeminą, jednak (mam taką nadzieję) zminimalizują ból po wielkiej stracie, wielkiej pustce w sercu i w duszy. 

Dzięki temu blogowi poznałam wielu fantastycznych i wyjątkowych ludzi, którzy pozwalają się poznać, które otworzyły drzwi i okna w swój wirtualny świat, które na swój własny sposób uczą mnie, pokazują jak żyć, jak się cieszyć. Dzięki Wam wiem, że Nie Jestem Sama. Wiem, że każdy z Nas ma jakiś swój bagaż życia, pomimo wieku, miejsca zamieszkania, kultury, pracy, refleksji na dany temat.. Wchodząc tutaj, w świat bloga, nie mogę się doczekać tego, czym się ze mną podzieliliście. Dzięki Wam poprawia mi się nastrój, gości uśmiech na twarzy. Swoimi słowami, zdjęciami, wierszami, opowieściami dajecie mi dużo do myślenia, refleksji, podtrzymujecie na duchu. Jestem tutaj dzięki Wam. Dlatego chciałabym Wam zadedykować dwie ważne dla mnie samej piosenki. Pierwsza widnieje już na początku, czyli "Dni, których jeszcze nie znamy" Grechuty i "Nie jesteś sama" Seweryna Krajewskiego


poniedziałek, 2 grudnia 2013

Cichy głosik.

Zawsze jak wracam autobusem do Bydgoszczy słucham radia, bądź czytam książkę. Zdarza się również drzemka. Zawsze siadam na tym samym miejscu (pisałam już o tym tutaj). Zazwyczaj patrzę przez okno, obserwuję migoczący krajobraz i rozmyślam, przysłuchując się sunącej przez słuchawki muzykę, rozmów innych ludzi i własnych myśli.

Wczoraj było tak samo. Przez równe trzy godziny jazdy leciało radio. Przez równe trzy godziny padał deszcz. Przez równe trzy godziny rozmyślałam.

W pewnym momencie w słuchawkach usłyszałam jakieś trzaski, muzyka ucichła. A cichy głosik w mojej głowie podpowiadał mi, żebym zmieniła stację. Cichy głosik podpowiadał, że nie warto czekać, że trzeba w tej jednej sekundzie, szybko, bez żadnych chwil zwłoki. I po raz kolejny, mój cichy głosik nie zawiódł mnie, a po raz kolejny mnie zadziwił. 

Po zmianie, w czasie rozmyśleń o Nim usłyszałam muzykę i słowa, której jeszcze nie słyszałam. Melodia*, tekst były dla mnie obce, ale bardzo znajome. Głos, przecież to wokalista zespołu, który cenię, który jest mi bliski sercu, którego cenię za słowa, za prawdę, za przeżycia, za emocje. Podczas wsłuchiwania się, usłyszałam tak naprawdę wszystko co dotyczy mnie, mojego obecnego życia. W pewnej chwili miałam przeświadczenie, że to naprawdę są Jego słowa, a nie głos wokalisty, że przyszedł do mnie, że sfrunął z tych swoich chmur, że próbuje się ze mną w jakiś sposób skontaktować, że chce żebym się uporała, że to jakby słowa od Niego ułożone w piękny list, który trafia prosto w rozszalałe serce. Nie wiem, może wariuję, może szaleję, może moje zmysły już mnie zwodzą, ale naprawdę w tamtej chwili tak się czułam. Czułam to wszystko całą sobą, całym sercem, umysłem.

To już ponad 5 miesięcy, a ja nadal stoję w miejscu, nie ruszyłam dalej, a wręcz przeciwnie cofam się w przeszłość. Przeszłość, która z jednej strony jest szczęśliwa, a z tej drugiej boląca, szara i bez żadnych oznak życia. Czy tak ma wyglądać moje życie? Chcę coś zmienić, poukładać życie "żeby miało jakiś sens", tylko że jeszcze nie odnalazłam pasujący puzzel, nie odnalazłam odpowiedni drogowskaz życia. Czuję, że nadchodzi ten moment zmiany "czegoś" w życiu. Boję się, że mogę przeoczyć, nie zauważyć pomocnej dłoni.


* wspomniana melodia jest w poście poniżej, a także tutaj

sobota, 30 listopada 2013

Ulotna chwila

Czy, czasem zatrzymujemy się i zastanawiamy się nad własnym losem, nad światem i otaczającą nas przyrodą? Czy czasem, patrzymy na innych ludzi? Czy ich zauważamy na ulicy, w domu, w rodzinie? Czy jesteśmy tacy, jacy chcielibyśmy być? Czy jesteśmy bezinteresowni? Czy z własnej woli pomagamy innym? Czy skoczylibyśmy za kimś w ogień? Czy pamiętamy o tych, z którymi urwał się nam kontakt? Czy chcielibyśmy, znowu nawiązać z tymi osobami jakąś nić porozumienia? Czy pamiętasz o wyrządzonych przez siebie krzywdach? Czy niedawno kogoś, za coś przeprosiliśmy? Czy się uśmiechamy? Czy dążymy do celu, swoich marzeń? Czy pracujemy w wyuczonym zawodzie? Czy jesteśmy zadowoleni ze swojej pracy? Czy oddajemy się swojej pasji? Czy myślimy nad swoim życiem? Czy nie jesteśmy obojętni? Czy jesteśmy, naprawdę osobą tolerancyjną? Czy mamy dobry kontakt ze swoimi sąsiadami? Czy rozmawiamy z ukochanymi? Czy widzimy ich naprawdę? Czy coś zmienilibyśmy w swoim życiu? Czy Kochasz? Czy jesteś Kochany? Jaki byłby nas ostatni dzień, gdybyśmy wiedzieli, że za chwilę nas już nie będzie? Czy skorzystałbyś z tej wiedzy? 



Pytania takie można by jeszcze, bez końca zadawać. Na część z nich przechodzimy bez odpowiedzi. Na część mamy krótką odpowiedź. Na inne zaś musimy się dobrze zastanowić. Najważniejsze jest, żeby w odpowiednim momencie zatrzymać się i zanalizować swoje dotychczasowe życie, zmienić coś co nam od dłuższego czasu nie pasuje. Ważne jest, żeby w tym wszystkim nie zgubić własnego 'Ja', żeby pozostać sobą, a nie tym kimś, co promuje społeczeństwo, żeby być zgodny ze swoimi przekonaniami i wartościami.



Ważne jest, żeby zauważać piękno dnia, chwile ulotne, piękne chwile spędzone z rodziną i na łonie natury. Dobrze jest dostrzegać słońce w pochmurny dzień, śpiew ptaka wieczorną porą, spacerującego kota, szczek psa, ryk samochodu, powiew wiatru w bezchmurny dzień, kolor kwiatów, zachody i wschody słońca, odgłosy rozmów, uśmiech przechodnia, dobre słowo drugiego człowieka. Ważne jest, żeby dać sobie pomóc w odpowiednim momencie.


Ważne jest, żeby każdy dzień przeżywać tak, jakby był naszym ostatnim dniem. Nawet jeżeli jest nam trudno, kiedy nie potrafimy się pogodzić z przemijaniem, nieuchronnością i kruchością życia. Ważne jest, żeby nie żałować swoich decyzji.


Życie składa się z sekund, chwil, które w mgnieniu oka przemijają, których nie powtórzymy.  

DLATEGO PATRZ KAŻDEGO DNIA NA PIĘKNO, KTÓRE UKRYTE JEST W NATURZE ORAZ W DRUGIM CZŁOWIEKU.

***********************************************************
zdjęcia zrobione przez moją osobę w okolicach godziny 16, jakieś dwa tygodnie temu, na moście, na wylocie z Bydgoszczy w stronę Torunia.

piątek, 29 listopada 2013

Złośliwość rzeczy martwych, sen no i dodatkowy, pusty talerz.

Dawno nie pisałam. Wiem. Jednak, nie chcę nic na siłę. Nie chce opisywać byle czego, byle jakich myśli i przelanych emocji. Tak naprawdę nie chcę nic przyśpieszać. Chcę, żeby wszystko biegło swoim własnym rytmie, żeby słowa same się napisały, tak od serca, a nie, że muszę coś wyskrobać. Dlatego zdarzają mi się przerwy, te ciche dni, od bloga, od Was, ode mnie samej i swoich, własnych myśli.

Jak przysłowie mówi: złośliwość rzeczy martwych. W ostatnim miesiącu w 100 % się sprawdziło. Po kolei jakaś rzecz w domu, w niewyjaśnionych okolicznościach nie działa bądź całkowicie się psuje. Z większością jakoś dajemy sobie radę. Pozostaje jednak ta część, w której obecność i pomoc innych osób jest uzasadniona, bez której nie dałybyśmy sobie rady. Zastanawiam się co się za chwile popsuje, jaką rzecz będzie trzeba wymienić/ zastąpić i czy damy sobie z nią radę. Zobaczymy. Jednak wierzę, że się nie poddamy. Trzeba stawić czoło, uspokoić się i pójść dalej, pomimo iż to nadal, niewyobrażalnie boli.

W ostatnim czasie głupoty mi się śnią. Większość nie pamiętam, jednak jakby przez mgłę dochodzą do mnie emocje, wrażenia wywołane właśnie, niektórymi scenami snu. Pamiętam, że śniły mi się wypadające zęby i płynąca krew (boję się tego, co to oznacza). Innym razem była jakaś kłótnia, erotyczna scena, jakiś wpadek, prześladujące zwierzęta - zwłaszcza sarny. Dzisiejszej nocy śnił mi się On. Żywy. Ubrany jak zawsze elegancko - w krawacie, w białej koszuli i szaroczarnym garniturze. Pamiętam, że z całą rodziną byliśmy na jakimś spotkaniu. Byli Jego koledzy z pracy, najlepszy przyjaciel, znajomi ludzie. On stał za Nami. Wyprostowany i bardzo uśmiechnięty. Jakby znowu chciał przez to powiedzieć, że jest z Nami, że Nas pilnuje, dogląda, że jest dumny, że nadal jako rodzina istniejemy, że się wspieramy i codziennie o Nim pamiętamy. Nie wyobrażam sobie domu bez Niego, bez Jego zapachu, rzeczy, tego wszystkiego co pozostało, co pozostawił opuszczając Nas na kolejne leczenie. Nie wyobrażam sobie, żeby dom taki nie istniał. Z tymi wszystkimi rzeczami, z Jego zdjęciami poustawianymi na meblach czuję, że jest, że nie odszedł, że lada chwila wejdzie, przywita się, opowie jak minął dzień, co robił przez ten czas, kiedy nie było Go z Nami, co zobaczył, pokaże zrobione zdjęcia i film. Ja nadal w to wierzę. Tak sobie z tym radzę. Optymistycznie nie patrzę w przyszłość, wiedząc, że w tej przyszłości Jego nie będzie, nie przeżyje tego wszystkiego co my przeżyjemy i doświadczymy.

Nadal, kiedy spotykamy się wszyscy razem, na wspólnym obiedzie wyjmuje szósty talerz. Zawsze byliśmy w szóstkę, nawet kiedy ktoś albo odchodził bądź przychodził do Naszego domu. Od lipca, niestety jesteśmy tylko w piątkę. Jednak wyjmując potrzebne rzeczy, krojąc coś na części, ustawiając wszystko na stół pozostaje ten szósty talerz. Nawet, wtedy kiedy M. powie, że jest dobrze, że dobrze pokroiła ciasto, podzieliła Nasz wszystkich Ja się buntuję, nie dociera do mnie prawda, łudzę się. Myślę, że tak pozostanie przez dłuższy czas, że nie zmienię swojego nastawienia i że zawsze będę się buntować, w środku krzyczeć, nie rozumiejąc innych, nie rozumiejąc samej siebie.

poniedziałek, 25 listopada 2013

Nieznajomy

Są pewne słowa,  które ranią.
Są pewne gesty, które bolą.
Są pewne zachowania, które krzywdzą.

Jest pewien tłum.
A w nim, jest pewien Nieznajomy.
Ten sam.
A, jednak inny.

Są pewne zdania, na które nie wiesz co powiedzieć.
Zamyślasz się i analizujesz.
Nie dowierzasz.
Myślisz, że jest inaczej.
Inaczej myślałaś.
Inną znałaś prawdę.

A jednak.
Po raz kolejny pomyliłeś się.

 Ty, Mój Nieznajomy.
Jaka jest prawda?
Czy to, ma sens?

Chce wierzyć.
A, nie wiem w co.

Ty, Mój Nieznajomy.
Odpowiedz mi.
Opowiedz mi coś o sobie.
Daj się ponownie poznać.
Zwłaszcza z tej innej strony.

Ty, Mój Nieznajomy.
Nie odchodź.
Boję się.

Są dwie drogi.
Którą wybrać mam?
W którą wierzyć mam?

Zapada Noc.
A Ja nadal nic nie wiem.
Zdaję się na intuicję.

Próbuję im, nie ufać.
Próbuję ...
Jednak, czy to ma Sens?
Ty, Mój Nieznajomy.

Gubię się w swoich analizach.
Gubię się we wspomnieniach.
Ty, Mój Nieznajomy.

Jestem Sama.
I jest On.
Mój Znajomy.
Z jednej twarzy.
A jaka jest druga twarz?

Odpowiedz mi.
Ty, mój Nieznajomy.

Jest jeden obraz.
Bardzo wyraźny.
Są słowa, 
które wciąż dźwięczą w głowie,
które nie dają spokoju.

Czy to, co dziś wiem -
Jest Prawdą?
Czy Oni kłamią?
Czy tylko chcą, Cię oczernić?
Nie znając Cię,
Ty, Mój Nieznajomy

Cząstka mej duszy.

czwartek, 21 listopada 2013

Magia Świąt?

Długo zastanawiałam się nad tym postem. Długo zastanawiałam się nad tymi słowami. Zastanawiałam się, czy w ogóle mam zacząć ten temat, czy po prostu zostawić to, tak jak jest, nie rozrywając przy okazji swojego serca, wspomnień, czy zostawić to, tylko dla siebie. Wiem, że gdybym nie wylała z siebie tych potok słów, zdań byłoby ze mną gorzej, bardziej bym się jeszcze zamknęła. Za słowami mojej koleżanki, która we wtorek przed ostatnimi zajęciami, widząc mnie samotną, rozmyślającą na korytarzu przed aulą, wypowiedziała parę słów, które do mnie trawiły, jak grom z jasnego nieba: "Czasem nie warto! Nie warto myśleć!" I chyba miała rację. Dlatego zamiast myśleć, wolę napisać, wylać z siebie to, co mnie dręczy.

Magia Świąt? Christmas?
Czy w ogóle jeszcze coś takiego istnieje?
Patrząc na wszystko co się dzieje w sklepach, w centrach handlowych, w telewizji mam nieodparte wrażenie, że ludziom, właścicielom tych firm zależy jedyni na kasie, na tym, żeby ludzie kupowali, a nie na atmosferze. Preludium wszystkiego jest to, że w miesiącu listopadzie, który jest miesiącem wielkiej zadumy, wspomnień o tych bliskich, których już nie ma z nami; zaraz po 1 wszędzie się ukazały rekwizyty świąteczne, zaczynając od słodyczy w sklepach, przez reklamy w tv, a kończąc na choinkach, mikołajach, gwiazdach poustawianych w witrynach sklepowych i na środku w centrum handlowym. Nawet dobrze się nie obejrzymy, a za chwilę, z głośników radia polecą świąteczne nuty. Wszystko to, przecież zabija magię świąt, tą doniosłą chwilę, chwilę, która powinna być przeznaczona dla bliskich a nie dla szału zakupowego. Czy nikt tego nie widzi? Nie czuję?

Pamiętam, że mając kilka/kilkanaście lat uwielbiałam święta. Uwielbiałam czas przed świętami. Atmosferę, zapachy świąteczne, które czuło się już od początku grudnia, od Mikołajek. Nigdy z siostrą nie mogłyśmy się doczekać Wigilii, pierwszej gwiazdki, rodziny, opłatka no i prezentów. 

W ten szczególny dzień, w dzieciństwie grałam z rodzeństwem w statki, bądź inne gry planszowe. Od południa czuło się zapachy smażonego karpia, sałatek i potraw przygotowywanych na ten wieczór i na następne świąteczne dni. Tak było kiedyś.

Od 17 roku życia nie cierpię świąt, nie wierzę w Mikołaja, nie czuje tej magii, doniosłej atmosfery, może dlatego, że w tamtym roku wydarzyło się coś, co mnie mocno zmieniło, gdzie musiałam szybko wydorośleć, pogodzić się z przemijaniem, nieuchronnym czasem i kruchością życia. Z tamtych świąt pamiętam płacz, namacalne puste miejsce i obraz przewijający się w głowie - obraz ostatniego tchnienia osoby, która była jak mama, która wychowała mnie wraz z rodzicami, która była ze mną od samych urodzin, aż do marca 2007 roku.

Analizując teraz siebie, swoje emocje, swój organizm, myśli, wspomnienia, już wiem, że te wszystkie negatywne emocje, uczucia, które nie chciałam przeżywać, a zakopałam głęboko i zatrzasnęłam mocnymi drzwiami, które dopiero teraz wychodzą na światło dzienne, które potęgują mój ból, rozpacz, pustkę. Dopiero teraz, namacalnie czuję, widzę, słyszę. Obrazy, o których nie chciałam pamiętać przeplatają się z obecnymi obrazami, związanymi z Nim. Już sama nie wiem, które są prawdziwe, a które wymyślone; które się wydarzyły, a które ja sama sobie wyobraziłam. I wiem, że jeżeli to wszystko nie przetrawię, to nie zrobię tego przysłowiowego kroku na przód, nie zmienię się, nie opuści mnie ciemność.

Obecnie wszystko się zmieniło. Zmienił się bieg wydarzeń. Zmieniło się życie.
Wszystkie te drobiazgi związane ze świętami przytłaczają mnie. Chcę od nich UCIEC. Jednak się nie da, są na każdym kroku, na każdej stronie, gdzie spojrzę. Kiedy na nie patrze, wszystko w środku drży, wszystko się buntuje.

Tegorocznych świąt najbardziej się boję. Nie potrafię sobie ich wyobrazić, jako szczęśliwych, radosnych, z magiczną atmosferą. Gdy swoje myśli kieruję właśnie na te kilka, przyszłych dni, widzę tylko szarość, smutek i łzy. Te święta będą inne, niż zwykle. W te święta nie będzie Ich, na których najbardziej mi zależało. Nie planuję, co komu kupić, o upiec, jak zrobić, żeby było najlepiej. Bo, tak naprawdę sama nie wiem co jest dla nas, w tej chwili właściwe i jak to wszystko wspólnie, razem przeżyć.

Próbuję nie myśleć. Jednak, nie potrafię.

jedna z wielu, które obecnie mijam.
 
Stawiając ostatnią kropkę, już sama nie wiem, czy to, co napisałam jest tak, jak miałam ułożone w myślach.

poniedziałek, 18 listopada 2013

Spacer

Miał być film w Jej towarzystwie, w miłym towarzystwie. Miała być szczera rozmowa. Pozostał tylko samotny spacer ulicami Bydgoszczy. Za Jego powiedzeniem: "Umiesz liczyć, licz na siebie". Coś w tym jest. Ale nie o tym chciałam mówić. Chciałam jedynie pokazać, że Bydgoszcz także nocą może być piękna. Zdjęcia są mojego autorstwa. Jakość taka sobie, bo rozbione były aparatem z telefonu.




 

Sarny na jawie.

Dzisiaj, w tej chwili nie wiem, czy to, co się zdarzyło w poranek, gdzie kończyła się granica nocy a zaczynał się dzień, zdarzyło się naprawdę, czy tylko było moim wyobrażeniem, a może snem na jawie? Półprzytomna wstałam, jak co poniedziałek, by dojechać do miejsca, skąd ze znajomymi wyruszamy do Bydgoszczy. Po wczorajszym incydencie rewolucji żołądkowej, po przespanej jako - tako nocy i bolącym jeszcze żołądku wyruszyłam znaną mi drogą. W czasie jazdy, myśląc o przekraczaniu nadmiernie prędkości, uwielbieniu szybkiej jazdy, testowaniu swoich ograniczeń, mając na liczniku ponad 120, coś mnie tchnęło, żeby zwolnić, opuścić pedał gazu i dobrze rozejrzeć się przed siebie, przed krajobrazem, który roztaczał się przez szybę. Długo nie zastanawiając się, tak zrobiłam. Mając na liczniku mniej niż 60, jakieś 300 metrów przed samochodem, wychodząc z zakrętu zauważyłam na środku drogi sarnę, która biegła przed siebie, nie patrząc, nie martwiąc się, czy coś akurat nie jedzie. Bardziej zwolniłam zachowując bezpieczną  odległość. Tocząc się samochodem, wcale nie przyspieszając, kilka metrów przed maską ukazała mi się jeszcze nie jedna sarna, ale pięć. Biegły gęsiego, jedna za drugą, przekraczając granice swojej lekkości, zwinności i szybkości. Mocno zachamowałam i spojrzałam na prawo, na całe, przebiegające stado. Jedna z ostatnich saren swoim wzrokiem spojrzała na mnie tak, że aż dreszcze po mnie przeszły. Po kilku sekundach mogłam ujrzeć tylko ich białe tyły. Ostrożnie ruszając, nie testując już swojej granicy, bezpiecznie dojechałam w wyznaczone miejsce. Cały czas w głowie miałam to, że jakbym jechała, cały czas, ponad 100 km/h, nie miałabym nawet minimalnej szansy na wyjście z cało z kraksy nie z jedną sarną ale ze stadem. Nie miałabym nawet szansy w porę jak wyhamować, zatrzymać się w bezpiecznej odległości. A tak moje przeczucie, mój cichy 'anioł' można powiedzieć, uratował mi życie. Może przesadzam, ale tak się czułam i tak nadal się czuję. Żałuję jednego, że nie miałam przy sobie aparatu i nie mogłam uwiecznić tej chwili, uwiecznić je, żeby samej sobie udowonić, że to nie były tylko sarny na jawie, tylko prawdziwe zwierzęta z krwi i kości. Ten jeden incydent uświadomił mi, że mało staramy się, nie patrzymy tak naprawdę co jest przed nami, co mamy na wyciągnięcie ręki. Za mocno i za dużo testujemy swoje ograniczenia, swoje małe granice, nie dbamy o siebie, o swoje życie. Jeden ułamek sekundy swojej nierozwagi wystarczy by wszystko się zmieniło. Bezpowrotnie się zmieniło. Czy na gorsze, czy na lepsze? Tego, akurat nie wiem. Wiem jedno, że nieraz moje przeczucie się sprawdziło, nie tylko wobec mnie samej, ale również wobec innych osób. Nie po raz pierwszy, moje przeczucie, uratowało mnie przed czymś złym.

zdjęcie znalezione w sieci.

czwartek, 14 listopada 2013

MÓJ SERDECZNY KRAJ

Dzisiaj będzie inaczej.
Dzisiaj relacja z przecudownego koncertu.



Koncert, który odbył się w Moim Zespole Szkół upamiętniający 11 listopada i nie tylko. 
Ludzi tłum. 
Emocje górą. 
Fantastyczne wrażenia. 
Chór. 
Soliści. 
Niebywałe głosy. 
Dreszcze na ciele. 
Odskocznia od brudnej rzeczywistości. 
Przejście w świat muzyki, słów.
Szczery uśmiech.
Zrozumiały wzrok.
Przytulenia.
Zamknięte oczy.
Wzrok skupiony na scenie.
Polonez.


Kiedyś opisałam koncert pt.: Miłość swe humory ma"
Ten sam chór. 
Podobna publiczność.
Większa liczba osób.
Inne słowa.
Inna muzyka.
Jednak wrażenie podobne.
Podobne dreszcze na całym ciele.


Z całą pewnością mogę zagwarantować, że covery przebiły oryginalność. 
Z całą pewnością mogę powiedzieć, że o tych solistach, o tym chórze kiedyś cały świat usłyszy.
Teraz, kiedy mają po 16-18 lat i wywołują takie emocje, dreszcze. To, co to, będzie za te pare lat.


Z całym serduszkiem trzymam za Nich kciuki.
Uwielbiam taki dzień.
Uwielbiam taką muzykę.
Uwielbiam takie emocje.
Uwielbiam taki chór.
Uwielbiam tych ludzi.

A to tylko jest część tego, co się działo przez około 2,5 godziny.

poniedziałek, 11 listopada 2013

niedziela, 10 listopada 2013

Oszczędna w słowach

Od kiedy pamiętam, zawsze byłam oszczędna w słowach. Żeby ze mnie coś wyciągnąć trzeba się było naprawdę nagimnastykować. Wolałam słuchać, niż coś powiedzieć. O emocjach, sytuacjach, problemach wolałam nic nie mówić, pozostawiając to wszystko dla siebie. Wiem, że to było/jest nie zdrowe, ale taka już jestem. Próbowałam coś z tym zrobić, jednak nie do końca udało mi się z tego uwolnić.

Teraz, i tak samo jest.
Oszczędna we wszystkim.
Próbuję na swój własny sposób jakoś wytłumaczyć, powiedzieć co leży na sercu. Tylko, że to nie jest tak proste, jak się myśli. Jeżeli się na mnie spojrzy, zobaczy moje oczy to się ujrzy wszystko. Można wtedy czytać, jak z otwartej księgi, bez żadnych przeszkód, bez żadnych pozorów. Pomimo sztucznego uśmiechu, mechanicznych słów i uciekającego wzroku. Tylko, że niektórzy ludzie chcą tylko uwierzyć w uśmiech, słowa, które wypowiadasz, żeby nie usłyszeć prawdy, tej najważniejszej i bardzo bolesnej prawdy. Sporadycznie spotykamy osoby, które rozumieją nas bez żadnych, zbędnych słów, wystarczy im tylko minimalny rzut oka i wiedzą wszystko. Ważne jest, żeby mieć, chociaż jedną taką osobę, która nie wypowiada zdań, które i tak nic nie wnoszą do Twojego życia, nie ukoją Twojego bólu, a wręcz przeciwnie, spotęgują ten ból, smutek i brak wiary w swoje siły.

Z każdym, kolejnym tygodniem oddalam się od A. Od tej osoby, na którą zawsze mogłam polegać. Czuję, że większa jest moja wina. Uciekam od Niej. Nie potrafię być szczera ze samą sobą, a tym bardziej z Nią. Kiedy tylko wypowiadam parę słów na Jego temat pojawia się wokół nas dziwna atmosfera, dlatego wolę nic nie mówić i udawać, że jest dobrze. Dlatego nauczyłam się, że przy innych osobach ubierać obojętną maskę i mieć wszytko w d... . Nie potrafię także, w jasny sposób odpowiedzieć na proste pytania. Szukam wtedy słów, żeby w logiczną całość wyskrobać kilka zdań, nie narażając innych na większy dyskomfort. I tak oszukujemy się nawzajem, omijając pewne tematy, pewne terytorium naszych dusz, naszych zdań.

Czuję coraz większy wzrok innych ludzi, kiedy wykładowcy przypadkowo, zaczynają temat śmierci, żałoby, radzenia sobie po odejściu kogoś bliskiego. Przeważnie przybieram postawę obojętności, krzyżuję ręce, podnoszę wysoko głowę, i próbuję być silna, nie pokazując, że to wszystko dociera do najgłębszej rysy w moim sercu i duszy. Czasem również, pod nosem komentuję.

Na zajęciach przeważnie wałkuje się temat śmierci matki, że ona robi większe spustoszenie w psychice, w życiu, w człowieku. Ja jednak z tym się nie zgadzam. W życiu przeżyłam wiele odejść bliskich mi osób. Przeważnie się po nich pozbierałam. Jednak każda z nich zostawiła na moim ciele wiele niezagojonych blizn, nie wypowiedzianych słów, nie dotrzymanych obietnic. Moim zdaniem śmierć matki, jak i ojca, dziecka, męża, rodzeństwa, przyjaciela, babci, dziadka jest ważna, daje te same objawy, w podobny sposób przeżywamy żałobę, w podobny sposób wspominamy, w podobny sposób próbujemy na nowo ułożyć sobie życie i w podobny sposób jakoś żyjemy bez Nich, wiedząc, że przyszłość nie będzie już taka sama, jaka była teraźniejszość, kiedy mieliśmy Ich na wyciągnięcie dłoni, kiedy byli obok Nas. 


poniedziałek, 4 listopada 2013

GŁOS

"Wspomnienia są  jak wirujące ostrza: niebezpieczne, gdy podchodzi się za blisko"
Fawel Threse "Souvenir"


Jestem emocjonalnie wypluta. 
Nie rozumiem swoich relacji z najbliższymi. 
Ich nie rozumiem. 
Siebie nie rozumiem.

Wiem jedno, że coraz bardziej czuć wielką pustkę, która rozlewa się po całym ciele, zaczynającą się od serca.

Piątek był preludium wszystkiego.
Brakowało jednego człowieka.
Brakowało jednego świata.
Brakowało jednego uśmiechu.
Brakowało tego Głosu.

Mam dość tego wszystkiego.
Mam dość w kółko rozpamiętywania tego wszystkiego, tego co się zaczęło na początku maja a skończyło się w połowie czerwca.
Mam dość niewyjaśnionych spraw.
Mam dość niewypowiedzianych słów.
Mam dość współczującego wzroku.
Mam dość tętniącego życiem świata.
Mam dość szalejącego czasu.
Mam dość siebie.
Mam dość tego, że Ja żyję a nie On.

Układam w głowie słowa, które chciałabym przelać na papier. Jednak jak zawsze, gdy zaczynam pierwsze słowo zaczyna się pustka. Ułożone zdania, dzięki którym chciałabym być zrozumiana, w jednej sekundzie uciekają w nicość. Trudno jest pisać o tym co leży na sercu i w głowie, czego się samemu jeszcze nie zrozumiało. Chciałabym w jasny sposób jakoś to ogarnąć, poczuć równowagę między umysłem, duszą a sercem. Chciałabym siebie zrozumieć. Zrozumieć swoje uczucia, emocje, lęki.

"Wiersz, który próbowała skomponować, był poświęcony Jemu. Starała się w nim osiągnąć równowagę między zabarwionym irytacją smutkiem a wdzięcznością. Nie wychodziło jej to, bo złość i gniew, że Go straciła, wciąż były większe niż wdzięczność, że Go miała"
Fawel Threse "Souvenir" 

Dzisiaj od ponad 5 miesięcy, namacalnie usłyszałam Jego głos. Tak realnie żywy. Tak wybitnie Jego ton. Kilka słów, które przywołały niechciane obrazy; które wywołały atak płaczu, paniki, strachu. Głos, który również przywołał chwilowy uśmiech, wspaniałe obrazy spędzone w dzieciństwie i nie tylko. Najwspanialszy Głos - muzyka dla uszu, rozbitego serca. 

Szkoda tylko, że był to tylko Jego głos nagrany na sekretarkę domowego telefonu.

poniedziałek, 28 października 2013