środa, 24 kwietnia 2013

Kadr z życia

Równe trzy lata temu. Pamiętam ten dzień, każdą godzinę spędzoną, tak jakby wydarzył się on zaledwie wczoraj. Ten dzień był jednym z najgorszych dni, które mogłam przeżyć w tak krótkim życiu.

Zaczęło się niewinnie i bardzo spokojnie. Akurat był najcieplejszym dniem kwietnia w tamtym okresie. Powinnam mieć zajęcia, ale w ostatniej chwili zostały one odwołane. Z koleżankami wykorzystaliśmy go w pełni, będąc na słońcu i ogrzewając się promykami ciepłego wiatru. Pare razy wymieniłam ważne dla mnie imię, ważnej dla mnie osoby i sytuacje związane z Nią. Towarzyszyło nam pełne rozluźnienie, rozmowy, wybuchy śmiechu. W radosnymi nastrojami, każda udała się do swoich mieszkań.

Dochodziła godzina 17. Akurat umówiona byłam ze znajomą, że razem pójdziemy na mecz, który miał rozgrywać się na boisku, obok mojego mieszkania. Jak zawsze wyszłam wcześniej, żeby się nie spóźnić. Jeszcze się przespacerowałam i usiadłam na ławce nieopodal boiska. 

W pewnym momencie, na ułamek sekundy, zerwał się mocny wiatr, słońce zaszło za chmury, zrobiło mi się zimno, aż musiałam zapiąć kurtkę. Dzięki mocnemu wiatrowi, kurz pomieszany z piaskiem zerwał się nad ziemią. Nie dało się nic widzieć. Ta anomalia pogodowa szybko odeszła, tak jak przyszła. Można było znowu się wygrzewać na słońcu.

Podeszłam do znajomej i zawodników obu drużyn. Pogadaliśmy chwilę. I w następnej sekundzie świat poderwał mi się spod nóg. Poczułam wibracje telefonu. Kiedy wzięłam go w rękę ujrzałam domowy numer. Niczego nie przeczuwając i nie dziwiąc się, że dzwonią do mnie o takiej porze, bez konkretnej przyczyny odebrałam. Słowa, które usłyszałam pamiętam do dnia dzisiejszego. Nie da się ich zapomnieć. Co jakiś czas dźwięczą mi  w uszach.

Świat zawirował mi przed oczami. Poczułam kłujący ból w pierwsi i szczypanie w oczach. Podtrzymałam się przed płaczem, przed publicznością, która mnie otaczała. Nie potrafiłam wydobyć żadnego słowa. Tylko słuchałam przez telefon, co mają mi do powiedzenia.

Po skończeniu rozmowy, z gulą w gardle wydukałam o co mniej więcej chodzi i udałam się do mieszkania. Po drodze nie wytrzymałam. Ciurkiem leciały mi łzy. I tak było przez cały wieczór, noc i poranek. Z trudem zebrałam się, umyłam, spakowałam i udałam się na dworzec, na powrotny autobus do domu. Przez całą drogę przed oczami przewijały się wspaniałe kadry z życia, które spędziłam z wyjątkową osobą, która opuściła mnie i moją rodzinę.

Do dnia dzisiejszego nie potrafię się z tym pogodzić, nie potrafię tego zrozumieć a zarazem wybaczyć sobie, że nie zdążyłam pożegnać się i powiedzieć jak ważny był dla mnie, nie zdążyłam wypowiedzieć tych najważniejszych słów i podziękować, że przez tyle lat był ze mną i po części opiekował się mną.

Wiem jednak i tym sobie tłumaczę i zarazem pocieszam się, że nie odszedł na zawsze, że pozostał  w moim sercu, w moich wspomnieniach.

Czasem czuję jego obecność wokół siebie. Czuję, że jest przy mnie, że mnie wspiera, opiekuję się mną i spogląda z góry na mnie. Czuję to poprzez promyk słońca na niebie, poprzez leni wiatr, biały śnieg, uśmiech innych osób i w zachowaniu małego chłopczyka, który bardzo Go przypomina.

Czytając jedną z książek Cathy Glass natknęłam się na pewien cytat, który bardzo pasuje w tym i innych wypadkach, kiedy pewnego dnia tracimy Kogoś, Kogo bardzo Kochamy i bardzo Cenimy a zarazem bardzo tęsknimy za tą Konkretną Osobą.

"Gwiazdy to dziury w niebie, przez które świeci na Nas Miłość Tych, co już odeszli. Spójrz w gwiazdy, uśmiechnij się i nie smuć się."

1 komentarz:

  1. Na pewno jest gdzieś blisko i na pewno czuwa.
    Ja w to wierzę.

    OdpowiedzUsuń