czwartek, 25 kwietnia 2013

Miłość swe humory ma ...


Jeden koncert.
Kilkanaście piosenek.
Dwa towarzyszące tańce.
Jeden bis.
Kilkanaście wspaniałych osób.
Jedno granie na gitarze.
Milion wszystkich emocji, i tych pozytywnych i tych negatywnych, które pozostają do końca życia.
Ciarki, które towarzyszyły od samego początku.
Wielokrotne zamykanie oczu i wczuwanie i wsłuchiwanie się.
Wielokrotne zdziwienie się a zarazem wielki podziw.
Uśmiech.
Spojrzenie w drugie oczy.
Lekarstwo na wszystkie zmysły.
Wkroczenie w duszę, umysł, serce.
Kilkanaście sposób pokazania, czym jest miłość - jej odsłona.
To jest po prostu "Miłość swe humory ma".

środa, 24 kwietnia 2013

Kadr z życia

Równe trzy lata temu. Pamiętam ten dzień, każdą godzinę spędzoną, tak jakby wydarzył się on zaledwie wczoraj. Ten dzień był jednym z najgorszych dni, które mogłam przeżyć w tak krótkim życiu.

Zaczęło się niewinnie i bardzo spokojnie. Akurat był najcieplejszym dniem kwietnia w tamtym okresie. Powinnam mieć zajęcia, ale w ostatniej chwili zostały one odwołane. Z koleżankami wykorzystaliśmy go w pełni, będąc na słońcu i ogrzewając się promykami ciepłego wiatru. Pare razy wymieniłam ważne dla mnie imię, ważnej dla mnie osoby i sytuacje związane z Nią. Towarzyszyło nam pełne rozluźnienie, rozmowy, wybuchy śmiechu. W radosnymi nastrojami, każda udała się do swoich mieszkań.

Dochodziła godzina 17. Akurat umówiona byłam ze znajomą, że razem pójdziemy na mecz, który miał rozgrywać się na boisku, obok mojego mieszkania. Jak zawsze wyszłam wcześniej, żeby się nie spóźnić. Jeszcze się przespacerowałam i usiadłam na ławce nieopodal boiska. 

W pewnym momencie, na ułamek sekundy, zerwał się mocny wiatr, słońce zaszło za chmury, zrobiło mi się zimno, aż musiałam zapiąć kurtkę. Dzięki mocnemu wiatrowi, kurz pomieszany z piaskiem zerwał się nad ziemią. Nie dało się nic widzieć. Ta anomalia pogodowa szybko odeszła, tak jak przyszła. Można było znowu się wygrzewać na słońcu.

Podeszłam do znajomej i zawodników obu drużyn. Pogadaliśmy chwilę. I w następnej sekundzie świat poderwał mi się spod nóg. Poczułam wibracje telefonu. Kiedy wzięłam go w rękę ujrzałam domowy numer. Niczego nie przeczuwając i nie dziwiąc się, że dzwonią do mnie o takiej porze, bez konkretnej przyczyny odebrałam. Słowa, które usłyszałam pamiętam do dnia dzisiejszego. Nie da się ich zapomnieć. Co jakiś czas dźwięczą mi  w uszach.

Świat zawirował mi przed oczami. Poczułam kłujący ból w pierwsi i szczypanie w oczach. Podtrzymałam się przed płaczem, przed publicznością, która mnie otaczała. Nie potrafiłam wydobyć żadnego słowa. Tylko słuchałam przez telefon, co mają mi do powiedzenia.

Po skończeniu rozmowy, z gulą w gardle wydukałam o co mniej więcej chodzi i udałam się do mieszkania. Po drodze nie wytrzymałam. Ciurkiem leciały mi łzy. I tak było przez cały wieczór, noc i poranek. Z trudem zebrałam się, umyłam, spakowałam i udałam się na dworzec, na powrotny autobus do domu. Przez całą drogę przed oczami przewijały się wspaniałe kadry z życia, które spędziłam z wyjątkową osobą, która opuściła mnie i moją rodzinę.

Do dnia dzisiejszego nie potrafię się z tym pogodzić, nie potrafię tego zrozumieć a zarazem wybaczyć sobie, że nie zdążyłam pożegnać się i powiedzieć jak ważny był dla mnie, nie zdążyłam wypowiedzieć tych najważniejszych słów i podziękować, że przez tyle lat był ze mną i po części opiekował się mną.

Wiem jednak i tym sobie tłumaczę i zarazem pocieszam się, że nie odszedł na zawsze, że pozostał  w moim sercu, w moich wspomnieniach.

Czasem czuję jego obecność wokół siebie. Czuję, że jest przy mnie, że mnie wspiera, opiekuję się mną i spogląda z góry na mnie. Czuję to poprzez promyk słońca na niebie, poprzez leni wiatr, biały śnieg, uśmiech innych osób i w zachowaniu małego chłopczyka, który bardzo Go przypomina.

Czytając jedną z książek Cathy Glass natknęłam się na pewien cytat, który bardzo pasuje w tym i innych wypadkach, kiedy pewnego dnia tracimy Kogoś, Kogo bardzo Kochamy i bardzo Cenimy a zarazem bardzo tęsknimy za tą Konkretną Osobą.

"Gwiazdy to dziury w niebie, przez które świeci na Nas Miłość Tych, co już odeszli. Spójrz w gwiazdy, uśmiechnij się i nie smuć się."

piątek, 19 kwietnia 2013

Nieoczekiwana rozmowa

Siedząc i czytając na parkowej ławce, nagle z daleka zaczęła uśmiechać się do mnie niebieskooka dziewczynka. Z dziecięcą determinacją, krok za krokiem podeszła do mnie z tym swoim zniewalającym uśmiechem. Nie było sposobu, żeby nie odwzajemnić uśmiechu. Można było zatopić się w Jej dużych oczach i długich rzęsach.

Po chwili, za Zuzią, bo tak miała na imię, podszedł Pan. Jak się okazało był to, Jej dziadek. Na pierwszy rzut oka można się pomylić. Sądziłam, że to był Jej tata, a tu taka niespodzianka.

Beztrosko zaczął ze mną rozmawiać. Widać było, w Jego oczach, że był bardzo dumny ze Swojego 13-miesięcznego Słoneczka, bo tylko tak się do niej zwracał. Dowiedziałam się, że niedawno zaczęła chodzić, że w ogóle nie raczkowała, że lubi jeść, że uwielbia tańczyć i nikogo się nie boi, a do nieznajomych się uśmiecha, tak jak do mnie.

Zuzię posadziłam koło siebie na ławce, bo pokazała mi swoimi małymi rączkami. Z wdzięczności dostałam od Niej kolejny uśmiech. Mała mówiła do mnie, swoim własnym językiem. Zaczęłam odpowiadać, za co zostałam nagrodzona wybuchem śmiechu i słodkim zmarszczeniem noska.

Dziadek opowiadał o wczorajszym dniu, że spędził z wnuczką dwie godziny w Myślęcinku, podczas którego Zuzia spała. Cały czas, z miłością wpatrywał się w dziewczynkę.

Fenomen piosenki "Ona tańczy dla mnie" - Zuzia, ponoć uwielbia tylko przy tej melodii, godzinami tańczyć, a także wydobywać po swojemu "oooooooo". Wyobrażając sobie tą małą, w takiej sytuacji na mej twarzy pojawił się, od ucha do ucha, szeroki uśmiech.

Po chwili maleńka zaczęła na ławce się kręcić, co oznaczało, że chciała ustać na własne nogi. Wzięłam ją i postawiłam na ziemi, z rozbrajającą miną pomachała mi na do widzenia i słodko powiedziała "papa". Ja również Jej pomachałam. Niepewnie idąc do przodu, na chwilę się zatrzymała, odwróciła głowę w moją stronę i jeszcze raz uśmiechnęła się. Ten uśmiech będę pamiętać przez dłuższy czas.

Dziecko - najwspanialsza istota, jaka może się nam przytrafić. Kochają bezinteresownie, łakną świata, nie boją się niczego, potrafią przewrócić się i natychmiast wstać i zapomnieć o tym co się zdarzyło, poznają świat w taki sposób jak chcą.

Powinniśmy pamiętać, każdego dnia o tych maleńkich osóbkach i czerpać całkowitą satysfakcję, że mamy taką możliwość przebywać w Ich otoczeniu, w Ich świecie. Przede wszystkim powinniśmy kochać Ich całym, swoim sercem i pokazywać, że są dla Nas Ważni.

środa, 17 kwietnia 2013

Interpretując Siebie

Kim jestem? Jaka jestem? Dokąd zmierzam? Czy to, co robię ma sens? Czy jestem sobą? Czy ufam innym ludziom? Czy wybaczyłabym zdradę? Czy znam siebie?

Na te i inne pytania, codziennie udzielam sama sobie pytania.

Kiedyś dowiedziałam się przypadkiem, że za dużo mówię niepotrzebnych rzeczy, a także, że jestem ambitna. Te dwie chaotyczne od siebie sprawy mocno utkwiły mi w pamięci.

Jestem zwykłą dziewczyną, pochodzącą z małego miasteczka, która uwielbia to co robi, która kocha zwierzęta, książki, muzykę, pieczenie, drugiego człowieka. 

Jestem poniekąd o-sobą romantyczną, bujającą w chmurach, szukającą swojej życiowej ścieżki. 

Jestem o-sobą, która nienawidzi się spóźniać, dlatego zazwyczaj minimum jest pół godziny wcześniej (coraz bardziej myślę, że mam na tym punkcie wielkiego hopla), nie lubię jak inni ludzie, którzy są ze mną umówieni, spóźniają się. 

Jestem o-sobą, która ceni każdą chwilę spędzoną z najbliższymi osobami.

Jestem o-sobą, która uważa, że warto spędzać takie chwile, bo nie wiadomo, kiedy może zabraknąć danej osoby i później będzie się żałować, że powiedziało sie coś nie odpowiedniego, albo zabrakło wypowiedzi budującej, zabrakło tych najważniejszych słów. 

Jestem o-sobą, która potrafi czytać między wierszami. Szybko wyłapuje gest, ruch, mimikę twarzy i rąk, która mówi o człowieku więcej niż by sam człowiek nam chciał powiedział. 

Jestem o-sobą, która uważa, że w oczach można zobaczyć duszę człowieka, jego historię, to kim jest, to jaką tajemnicę w sobie nosi.

Jestem o-sobą, poniekąd spontaniczną. Zazwyczaj coś robię, mówię, nie zastanawiając się nad późniejszymi konsekwencjami. Także jestem, poniekąd rozważna.

Jestem o-sobą, która o niektórych osobach, rzeczach, sytuacjach może mówić bez końca.

Jestem o-sobą, która ponad wszystko stawia dobro drugiego człowieka niż swoje.

Jestem o-sobą, która lubi pomagać, wspierać innych, pomimo iż nieraz nie potrafię sama sobie pomóc.

Jestem o-sobą, która umie i potrafi słuchać innych ludzi.

Jestem, poniekąd o-sobą bardzo zamkniętą w sobie. Nie opowiadam wszystkiego o sobie, każdemu napotkanemu człowiekowi.

Jestem o-sobą, która na pierwszy rzut oka wie, czy z daną osobą się polubi, czy znienawidzi, czy do danej osoby się otworzy, czy nadal będzie zamknięta.

Jestem o-sobą, która początkowo nie ufa. Z czasem, kiedy sytuacja się rozwinie moje zaufanie wzrasta, bądź znika. Kiedy, ktoś mnie zawiedzie, odtrąci, zdradzi, nie potrafię drugi raz, tak samo zaufać. Wtedy podchodzę do tej osoby z wielkim dystansem i nieufnością.

Nie raz pytam się, czy wybaczyłabym zdradę drugiej połówki. I za każdym razem odpowiadam sobie, że nie. NIE WYBACZĘ nigdy zdrady, bo uważam, że to nie tylko zdrada cielesna, ale także duchowa, emocjonalna. Brak zaufania między dwoma najważniejszymi osobami. Zerwanie wszelkich nici, tego co łączyło dwie osoby. Przede wszystkim zerwanie przyjaźni i miłości.

Jestem o-sobą, która bardzo tęskni za niektórymi osobami, rzeczami, sytuacjami.

Jestem o-sobą, która często wspomina swoją przeszłość.

Jestem o-sobą bardzo systematyczną i bardzo zorganizowaną. Nie lubię bałaganu w rzeczach, w notatkach. Lubie planować, mieć wszystko pod kontrolą.

Jestem o-sobą, która na pierwszym miejscu stawia wygodę i swobodę. Nie lubię sukienek, butów na obcasie. Lubię trampki, płaskie buty, spodnie i lubię mieć związane włosy w kitek.

Jestem o-sobą, która nie lubi chodzić na zakupy, łazić po sklepach, centrach handlowych. Nie lubię się przebierać, wybierać. Wolę iść do jednego, konkretnego sklepu i tam załatwić wszystko.

Jestem o-sobą, która ma bzika na punkcie  torb, torebek.

Jestem o-sobą, która ma bzika na punkcie motorów. Uwielbiam ich ryk, wolność, swobodę i wiatr we włosach.

Jestem o-sobą, która ma bzika na punkcie truskawek, lodów w rożku.

Jestem o-sobą, która ma bzika na punkcie karmelu a także toffi pod różnymi postaciami.

Jestem o-sobą, która wielokrotnie zmieniała w swoim życiu decyzje powiązane z przyszłością. Powiązane z tym, czym chciałaby się kiedyś zajmować.

Jestem o-sobą, która teraz wie co chciałaby robić. Ale znając siebie, wiem, że to jeszcze się może wielokrotnie zmienić.

Jestem o-sobą, która poznała siebie, która zna swoją wartość, która wie Jaka Jest, co może i co potrafi.

Jestem o-sobą, która nie boi się być szczęśliwa.

Jestem o-sobą, która odbiera świat każdą swoją komórką, każdą częścią swojego ciała.

Jestem o-sobą, która nigdy nie podporządkuję sie drugiemu człowiekowi. Nie chcę, nie lubię i nie umiem. Lubię chodzić swoimi, własnymi wyznaczonymi ścieżkami.

Jestem taka, a nie Inna, i dobrze mi z tym.
Po prostu Lubię być SOBĄ!!!

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Tysiące myśli na minutę.

Wielki bałagan w głowie. Nie potrafię uporządkować myśli, które tak, jak szybko wylatują pociski z karabinu, tak i one wlatują mi do umysłu. Ujarzmić, chociaż na krótki moment może jedynie długi spacer, od którego, coraz bardziej uzależniam się. Dzień bez spaceru jest dla mnie dniem straconym.

Dzisiaj utwierdziłam się, że nie istnieje jedna prawda o Nas. Jest ich wiele. Ciągle analizujemy, interpretujemy swoje życie. A te interpretacje mieszają się i nakładają się na siebie. Czy to jest dobre, czy złe, zostawiam już Wam na zastanowienie się i na odpowiedź w swoim, indywidualnym i prywatnym świecie.

Tak naprawdę to nie znamy siebie w 100%. Każdego, kolejnego dnia poznajemy siebie na nowo. Zależne jest to od napotkanych na swojej drodze ludzi, od sytuacji, wydarzeń, pomocnej dłoni drugiego człowieka. Jest nas tylu, ale czy znalazłyby się choć jeden, który bezinteresownie chciałby się zatrzymać, uśmiechnąć, porozmawiać, podać dłoń, przytulić, pomóc?

Tysiące myśli na minutę i nic ponad to........

czwartek, 11 kwietnia 2013

Jak robi Koń?

Jak określić, jednym słowem Dzisiejszy Dzień? Przychodzi mi na myśl, tylko słowo Fantastycznie.

Początek był fatalny. W nocy przespane, dobre tylko pół godziny i przewracanie się z boku na bok. Za dużo myślę, za dużo układam, za dużo analizuje i za dużo jest spraw, z którymi nie potrafię się pogodzić i je zaakceptować. Nie potrafię wcisnąć sobie w głowie, przycisk STOP i RESETUJ!

W żółwim tempie wygramoliłam się z łóżka i jakoś przetrwałam do południa. Potem jednak coś się wydarzyło, coś się zmieniło, pomimo iż byłam nie wyspana dostałam jakieś magicznej mocy, siły, energii. Zdałam sobie sprawę, że tą energią są Inni LUDZIE, kontakt z nimi, rozmowa, śmiech, żarty, ich obecność, ich życzliwość.

Po raz pierwszy w tym semestrze nie usiadłam, czekając na zajęcia, tam gdzie zawsze, tam gdzie inni, po raz pierwszy usiadłam na schodach, samotnie słuchając muzyki przez słuchawki podłączone do telefonu. Kiedy słucham muzykę, całkowicie się wyłączam, nie reaguję na to co dzieje się wokół mnie. Potrafię nie zauważać znajomych, mijając ich na ulicy. Kiedy słucham muzykę jestem tylko ja i słowa wlatujące do mojego ucha, duszy, umysłu oraz moja wyobraźnia interpretująca tekst. Wszystko to przerwała rozmowa ze znajomą, która zatrzymała się i zagadnęła. Mijały kolejne minuty. Dochodziły kolejne osoby. Słychać w oddali było tylko śmiech. W pewnym momencie wzrok mój przykuła pewna osoba, siedząca na zewnątrz, która nie weszła do środka, tak jak inni. Wolała pozostać tam, gdzie była. Nikt nie zatrzymał się i nie zagadnął. Każdy omijał. Jednak wiem, że tej osobie to nie przeszkadzało, bo wiem, że lubi być sam, bo lubi rozmyślać, czerpie z tego dużo satysfakcji. W pewnym sensie bardzo mnie przypomina. Nie chodzi o wygląd, sposób ubierania, czy sposób mówienia. Chodzi przede wszystkim o sposób odbierania rzeczywistości, sposób odbierania innych osób. Dwie różne indywidualności, które nie potrafią, nie chcą i nie umieją dostosowywać się do innych ludzi. Kochające chodzić własnymi ścieżkami. Próbujące szukać własnego szczęścia i odbierające świat każdą komórką własnego ciała.

Zajęcia, fantastyczne zajęcia, które coraz bardziej uwielbiam, kocham i rozumiem. Zajęcia, po których wychodzę uśmiechnięta, po których boli mnie brzuch i szczęka o śmiechu. Zajęcia, które uświadamiają mi, że coś potrafię, że coś mogę zrozumieć, załapać i umieć coś w logiczny sposób wytłumaczyć. Chociaż pewnie, nie każdemu to się podoba, że ciągle, coś mówię na głos, nie pytana. Ale taka już jestem. Jeżeli tego nie akceptują, nie chcą mnie poznać, zrozumieć, polubić, to już ich problem. Już się nie przejmuję krytyką, już mnie to nie boli. Nie dołuję się tym wszystkim. Bo już wydoroślałam. Zrozumiałam, że ważne jest to Jaka Ja sama jestem, jak ja sama siebie oceniam, akceptują, rozumiem. Ludzie gadali i będą gadać. To wychodzi z naszej natury.

Spacer i dziesięciominutowy odpoczynek na parkowej ławeczce, rozmowa, śmiech.

Test, w którym wyszło, że nie jestem na czasie, że nie znam się na nowej technice, portalach, stronach i internecie.

Nie oglądam dużo telewizji, już mnie to nie ciekawi, nie interesuje. Wybierając film/serial/dokument, który emitowany jest w tv a książkę, zawsze wybiorę książkę. Może jestem staroświecka ale dobrze mi z tym jest.

Rozmowa. Nowości, które zaskakują. Nowości, które odkrywają po raz kolejny nową stronę człowieka, poznając go. Zawsze będzie mnie to zaskakiwać, bo uwielbiam poznawać, odkrywać kolejny, jak ważny element w życiu, ciele, umyśle, duszy drugiego człowieka.

No i Spektakl - "Jak robi Koń?"
Coś niebywałego, coś nowego, coś innego, oderwanego od normalnej rzeczywistości. Odkrycie, że drzemie we mnie także nuta artystyczna.

Jaki świat jest mały. Dzisiaj po spektaklu dowiedziałam się, że jestem "sławna", że o mnie mówią, chwalą mnie, pamiętają mnie. Dowiedziałam się, że etykietka "Hela" zostanie już na zawsze. Nie jestem zła, wściekła wręcz jestem uradowana. "Hela" przypomina o fantastycznych chwilach spędzonych z fantastycznymi ludźmi. I dzięki takim wspomnieniom wiem, że Żyję, wiem, że istnieję, że zostawiłam po sobie minimalny ślad.

Dzisiaj pójdę spać z szerokim uśmiechem na twarzy. Ten dzień nie był zmarnowany. Ten dzień był po prostu Fantastyczny!!


środa, 10 kwietnia 2013

Impuls, no i zielone trampki.

Co to jest impuls? 
Jest to, co robimy w danej chwili, w danym momencie, bez zastanowienia się, czy to da nam jakieś pozytywne, czy negatywne skutki, czy to co robimy ma jakiś sens w tej a nie innej sytuacji. W życiu każdego człowieka przeplatają się właśnie takie impulsy. Czasem są niebywale dobre, dające szczęście, ale również występują te, o których z czasem chcielibyśmy zapomnieć, wymazać z podświadomości, chcielibyśmy, żeby nigdy się nie wydarzyły. Ale czasu nie da się cofnąć. Trzeba konsekwentnie iść do przodu, przełknąć porażkę i pójść dalej z wysoko podniesioną głową!!

Czasem zdarza się, zredukować swój impuls do bardzo małego punkcika. Jednak później żałujemy, że nie wykonaliśmy danej rzeczy, nie wykorzystaliśmy w pełni danej nam sytuacji. I myślimy później 'co by było gdyby...', i to w pewien sposób jest złe. Trzeba brać z życia wszystko to, co spotyka nas na naszej drodze, trzeba w pełni wykorzystać swoje życie, żeby później, z biegiem lat nie żałować, a tylko uśmiechnąć się pod nosem i rozkoszować się daną chwilą, która jest tylko jednym z wielu wspomnień, Naszego, tak krótkiego życia.

Dlatego teraz, staram się brać z życia jak najwięcej, bo wiem, że mi wolno, że mam czas (chociaż, nigdy nie wiadomo, kiedy zabraknie nam tego czasu), bo wiem, że mogę realizować swoje najskrytsze marzenia.

Dawno nie pisałam. Wiem. Ale musiała być, tak długa przerwa, w której musiałam wszystko, znów, na nowo przemyśleć swoje życie.

Po usłyszeniu, w rozmowie telefonicznej, że nic mi nie jest, że można uznać, że jestem zdrowa, że to co mam ani się nie powiększyło, ani się nie zmniejszyło, w pierwszej chwili spadł mi tzw. kamień z serca, ale potem to już było gorzej. Zamiast w pełni cieszyć się (chociaż byłam szczęśliwa z zaistniałej sytuacji) to znowu na nowo analizowałam. Tak. Ja uwielbiam analizować i to jest moje największe przekleństwo w moim popieprzonym charakterze. Analizowałam, czy na pewno to są moje wyniki, czy to prawda a może sen, że może sobie wszystko wymyśliłam. Przecież wyników nie widziałam jeszcze na oczy. Może bliska mi osoba chciała tylko mnie pocieszyć, przygotować na najgorsze. Jednak, kiedy zobaczyłam, utwierdziłam się w przekonaniu, że to jednak jest prawda. Prawda, która nie do końca mnie zadowala. Pomimo iż mogę uznać, że jestem w 99% zdrowa to zawsze pozostaje ten 1 %. A co będzie, jeżeli to w każdej chwili może się powiększyć, że lekarze w porę się nie dowiedzą i będzie za późno na jakikolwiek próbę ratowania życia, a co będzie gdyby.... i tak na okrągło.

Musiałam w pewnym momencie przestać o tym myśleć, bo bym zwariowała na dobre. Stwierdziłam, że co ma być to będzie, że nie można tak dalej, że trzeba inaczej na to spojrzeć, że trzeba się czymś zająć, że trzeba na nowo odbudować swoje Szczęście, które tak naprawdę już miałam w sowich rękach, na które tak ciężko pracowałam w ostatnich tygodniach.

I w pewnym momencie przypomniały mi się słowa pewnej, ważnej mi Znajomej, że "teraz możesz odetchnąć z ulgą i realizować swoje marzenia" a także (chyba najważniejsze słowa) "Pamiętaj, DOBRYCH LUDZI ZAWSZE SPOTYKA DOBRO". Tak więc, zaczęłam, maleńkimi kroczkami realizować swoje marzenia. Zaczęłam prowadzić blog kulinarny, w którym podaje, sprawdzone przeze mnie przepisy. Nie jest to blog teoretycznie, czysto kulinarny - że są przepisy na zupy, dania główne, tylko blog ten poświęcony jest przede wszystkim mojej PASJI, czyli pieczeniu ciast, ciasteczek itp.

PASJA - czym ona jest?
Jest przede wszystkim tym, w czym człowiek realizuje się, wie, że będzie to robił do końca życia, że nigdy to mu się nie znudzi, że kocha to co robi, że wkłada w to całe swoje serce i raduje się, kiedy mu to wychodzi. I właśnie dla mnie taką pasją jest pieczenie. Praktycznie piekę od 3 lat, ale to było tylko dla rodziny i na niektóre okoliczności, wtedy nie wkładałam w to całego serce, tylko część. Ale w ostatnim roku, który był dla mnie bardzo, ale to bardzo emocjonalny, zatraciłam się w pieczeniu. Podczas dodawania jednych do drugich składników, które dawały jednolitą i bardzo pachnącą całość zrozumiałam, że tylko przy tym relaksuję się, wkładam swoje serce, że widzę się w tym na przyszłość – że mogę połączyć swoją przyszłość właśnie z cukiernictwem, połączyć pracę zawodową z wykształcenia z pracą, która wynika z pasji. Niektórzy pytają się, czy to nie męczy mnie i dziwią się, że potrafię siedzieć parę godzin nad wyrabianiem ciasteczek, czy innych słodkości i nie narzekać, a ja wtedy odpowiadam (pytam), czy Ty się nie męczysz przy np. obcinaniu trawy, czy sadzeniu różnych kwiatów, jeżdżeniu na rowerze, bieganiu, pisaniu itp.? Bo wiem i zarazem rozumiem, że to jest ich pasja, że przy tym określonym zajęciu relaksują się. Właśnie kiedy robię to, co kocham wyłączam się ze świata zewnętrznego, przestaję myśleć o tym i o tamtym. Mam zajętą głowę przez chociaż parę minut czymś innym.

Pamiętam, jak na pierwszych zajęciach Pan od Logiki zadał nam zaskakujące pytanie: Z czym nam wiąże się słowo „CIASTKO”? Jakie jest nasze pierwsze skojarzenie właśnie z tym słowem? Dziewczyny ( bo mam w grupie same kobitki) opowiadały, że widzą duże ciastko z lukrem, z polewą, że widzą kawiarnię i spotkanie przy kawie z najlepszą przyjaciółką. A moje pierwsze skojarzenie? Moim pierwszym skojarzeniem/ wyobrażeniem były produkty, z którego przygotowuje się owe ciastko i sam sposób przygotowania. W pierwszej chwili zdziwiłam się, że tylko to mi przyszło do głowy. Jednak koleżanka odpowiedziała mi, że to musi być jakiś znak, że to nie tylko jakaś, zwykła pasja, ale to jest coś więcej. I chyba to jest prawda, to coś więcej niż zwykłe pieczenia dla rodziny -  to już mi nie wystarcza. Chcę czegoś więcej. Chcę się realizować. Chcę się dokształcać. Jednak ponad wszystko chcę zrealizować swoje największe marzenie i coraz bardziej jestem przekonana, że to mi się uda, jeżeli po drodze, nie zgubię się na nowo.

No i dlaczego zielone trampki? To jedyna, pozytywna i kolorowa rzecz, którą ujrzałam dzisiejszego dnia podczas spaceru. Owe zielone trampki było widać z daleka. Owe zielone trampki spowodowały szeroki uśmiech na mej twarzy. Spowodowały, że przypomniałam sobie wspaniałe chwile swego dzieciństwa. Zielone trampki przypomniały, że powolnymi i małymi krokami przychodzi do nas Wiosna, która kojarzona jest z nowym zapałem, nowym powietrzem, nową, budzącą się do życia przyrodą a także nowym, długim i bardzo wyczekiwanym spacerem w pobliskim, miejskim parku. Owe zielone trampki poprawiły mi humor.