sobota, 8 marca 2014

Wschód Słońca

Dzisiaj dla wielu Pań dzień ten jest wyjątkowy. Dzisiaj obchodzimy Nasze święto, tylko że Ja od kilku lat 8 marca kojarzę z czymś innym, niż tylko Dzień Kobiet, i niestety to nie jest szczęśliwa rzecz.

8 marca kilkanaście lat temu spowodował, że tak naprawdę, namacalnie dotknęłam śmierci. W wieku 17 lat byłam świadkiem jak ważna dla mnie osoba przekracza tą niewidzialną dla oka granicę, granicę życia i śmierci. Próbowałam ze wszystkich sił nie dać Jej tego uczynić, ale niestety nie udało się. Nie mogłam już nic zrobić, tylko pozwolić Jej godnie odejść. Patrzyłam i słyszałam prostą kreskę na monitorze. Nie mogłam uwierzyć. Przez wiele lat skrywałam wszystko, nie pozwalałam na wypuszczenie tych emocji, które wtedy odczuwałam, skrywałam wszystko w środku. Wiem, że to było zachowanie destrukcyjne, ale inaczej nie potrafiłam, to był mój, jedyny sposób. Przez pół roku nie mogłam wchodzić do pokoju, omijałam szerokim łukiem. Mój umysł nie mógł przestawić się, że Jej już nie ma i nie będzie. I do dnia dzisiejszego jakoś trudno to jest pojąć. Wszystkie emocje wychodzą na światło dzienne za sprawą Jego odejścia. Wszystko powraca z dwojoną siłą. Emocje, sytuacje mieszają się nawzajem. Wiem, że za wcześnie odeszli, że tak nie powinno być. Tylko, że... No właśnie.. Jak się z tym pogodzić... Jak przestawić umysł... Jak w to uwierzyć... Uwierzyć, że są w tym lepszym świecie... Że tak musiało być... Ludzie powiadają, że potrzeba czasu, tylko że z czasem dla mnie jest coraz bardziej trudniej... Nie myślę.. Tylko czuję... Tęsknię...

Jak siedemnastolatka, która dopiero co wkracza w życie dorosłe ma się przestawić, uwierzyć. Jak ma to pojąć, że na jej rękach ktoś odszedł, że nie potrafiła pomóc, pomimo że próbowała?

Ta cała sprawa do dnia dzisiejszego wywołuje silne emocje. Nadal jak przewijam tamte kadry ręce się trzęsą, serce boli, oczy zachodzą mgłą.

Nie pisałabym tego wszystkiego, gdyby nie to, że blog ten jest w pewnym sensie jakąś dla mnie terapią, sposobem na pogodzenie się z pewnymi rzeczami, wyzwoleniem tego wszystkiego co siedzi we mnie.

Wiem jedno, że tamta sytuacja bardzo mnie zmieniła. Bardziej stałam się zamkniętą osobą, bardziej wszystko odczuwam, bardziej stałam się wrażliwa i bardzo łatwo jest mnie zranić. Tamta sprawa pokazała mi jakie życie jest kruche, że liczą się sekundy, że nad niektórymi sytuacjami nie mamy żadnego wpływu.

Jadąc dzisiaj o 6 rano i rozmyślając o tamtych chwilach zrozumiałam, że ważne są wspomnienia, chwile spędzone z najbliższymi osobami, że nawet jeżeli ktoś odejdzie to pozostawia po sobie pewne ślady - zdjęcia, wspomnienia, słowa, które rozbrzmiewają w głosie; uśmiech, do którego zawsze możesz powrócić. Powinniśmy jak najlepiej pielęgnować rodzinne pamiątki, zdjęcia, wracać do nich.

Wschód słońca, dokładnie godzina 6.10

Może zdjęcia nie mają nic wspólnego z dzisiejszym wpisem, ale jakoś musiałam je wstawić, są jak świeże bułeczki w poranny dzień i wychwytuje w tym wschodzie słońca jakiś spokój i piękno.

2 komentarze:

  1. bardzo mnie poruszył Twój wpis. niektóre wydarzenia będą w nas tkwić na zawsze, może trochę przyblakłe, ale jednak.
    te fotki są dla mnie próbą wyjścia z mroku, próbą rozjaśnienia tych smutnych wspomnień. na pewno działają kojąco :D
    pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wspomnienia, niektórych wydarzeń raz będą intensywne, raz 'przyblakłe', ale wiadomo, że zostają z Nami do końca życia i to od nas zależy w jaki sposób z tymi wydarzeniami się pogodzimy. :)

      Miło mi, że w taki sposób odbierasz zdjęcia :)
      Pozdrawiam :*

      Usuń