wtorek, 27 sierpnia 2013

Powrót



Tego mi było trzeba. Chwilowe oderwanie od dnia codziennego. Chwilowe oderwanie od myśli. Chwilowe oderwanie od problemu.

Kilka dni temu powinnam się na to odważyć. Jednak strach, lęk i wielki paraliż to mi nie umożliwił.

Dzisiaj miałam odwagę. Wsiadłam w samochód i pojechałam przed siebie. Dokładniej pojechałam do 'swoich dziadków', czyli do DPS. Dawno mnie tam nie było. Spowodowane było to szkołą - planem, Jego chorobą i Jego odejściem i minimalne pozbieranie się po tym wszystkim.

Jadąc tam miałam mocno ściśnięte serce, w głowie milion myśli, ręce mi się trzęsły. Patrzyłam przed siebie. Nie patrzyłam na drogę, po tą znam już dawno temu na pamięć. Może i wzięła w górę panika. Jednak na krótko chwilę i nawet nie żałuję tego, że Tam się wybrałam.

Wchodząc przez drzwi Domu nie wiedziałam jak zareagować, czego mam się spodziewać, jak to będzie.
A jak było? Było fantastycznie.

Nie potrafiłam ukryć emocji, które mną targały, ani trzęsących się rąk. Po jakiś 5 minutach powolutku się uspokoiłam. Było jak zawsze. Było widać radość w Ich oczach. Słowa: miło Cię widzieć, dzięki, że przyjechałaś; stęskniłem się za Panią; dawno Pani nie było mocno mnie podbudowały.

Wiem jedno, że w tym Domu jestem mile widziana, że zawsze są dla mnie szeroko otwarte drzwi, że bez względu na okoliczności mam Tam swoje dobre duszyczki, które będą ze mną, obok mnie.

Zakasałam rękawy i zaczęłam z Nimi majsterkować. Jak zawsze czegoś nowego się nauczyłam. Nauczyłam się, że ze zwykłego papieru można wyczarować coś fantastycznego. Potrzeba tylko chęci, fantazji i materiału. Nauczyłam się także, że zwykła, taka banalna praca może zająć umysł. Usiadłam w kącie, wzięłam co mi potrzeba i czarowałam. Nie myślałam. Nie układałam w głowie. Układałam coś w rękach.

Zwykłe, mocne przytulenie, takie bez słów, w którym wystarczy tylko spojrzenie w oczy a przede wszystkim spojrzenie w duszę, głęboko - także pomogło. Jedynie Pani Dyrektor i dziewczyny naprawdę zobaczyły co czuję, że jeszcze nie opyłgłam z tego wszystkiego, zobaczyły głębiące się we mnie wszystkie emocje.

Po raz pierwszy nie wstydziłam się łamiącego głosu ani trzęsących się rąk i drgawek na ciele podczas opowiadania o Nim. Po raz pierwszy mogłam przestać udawać.

Obecność bez słów. Obecność, która pomogła. Obecność, dzięki której nie myślałam. 

OBECNOŚĆ, KTÓRA WSZYSTKO ROZUMIE.

Po raz kolejny Dziękuję, że mam w pobliżu swoich Wielkich Aniołów Stróżów :*

czwartek, 22 sierpnia 2013

Dwa miesiące

To już dwa miesiące a mi wydaje się jakby to, było wczoraj. Czas ucieka mi przez palce. Dobrze się nie obejrzę a przed sobą mam już piątek, zamiast poniedziałku, który przed sekundą się rozpoczął. Nie ogarniam. Nie oceniam. 

Nawet nie mam sił ani otwartego umysłu na naukę.
A przecież lada chwila będzie wrzesień a co za tym idzie 12 dzień tego miesiąca, czyli mój ostatni egzamin w tej sesji. (nie - nie zdałam, tylko nawet do niego nie przystąpiłam w pierwszym terminie, który miał się odbyć dwa dni po Jego odejściu - nie miałam nawet głowy, żeby być razem z Nimi, nawet o tym nie pomyślałam, nie mogłam. Wtedy myślałam o Nim, o rodzinie, o sobie, dlatego został mi on przesunięty na wrzesień). Tak. Jedna chwila, która zmienia bieg wydarzeń. Odwlekam to, co nieuniknione. Wiem. Muszę. Na pewno się zbiorę. Jednak nie wiem, kiedy to nastąpi.

Wszyscy myślą, ze jestem najsilniejsza z całej rodziny. Gówno prawda. Nikt nie patrzy na mnie. W moje oczy. Nie widzą drugiego dna. To, że nie płaczę (nie potrafię), to, że nie krzyczę (nie umiem) nie oznacza, że tego nie przeżywam. Przeżywam i to mocno, jednak tylko na swój porąbany sposób. - Jestem milcząca, więcej pieczę, więcej przesiaduję w necie w poszukiwaniu przepisów, więcej jem (tak, znowu zajadam stres. A już tak dobrze szło), więcej przesiaduje w swoim pokoju, nigdzie nie wychodzę, rzadko się uśmiecham (jedynie H. wywołuje mój uśmiech), jestem zamyślona, powstrzymuje się od gorzkich słów, które mogą zranić innych. Już tak mam. Wszystko duszę w sobie. Wiem, że wykańczam samą siebie ale inaczej nie umiem.

Czy to jest normalne?
Czy ja jestem normalna?
Czy dam radę?
Czy będę wstanie na nowo się otworzyć?
Może, ale kiedy?

To już dwa miesiące.
Kiedy to minęło?

piątek, 16 sierpnia 2013

?

Czy to naprawdę się stało?
Czy to, jest możliwe?
Czy to, tylko jest sen?
Zły sen?
Koszmarny sen?

Niech Ktoś mnie uszczypnie.
Najlepiej niech Ktoś mnie w końcu z tego obudzi.

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Książka

"Ci, którzy odchodzą pierwsi, mają dużo lepiej. Ci, którzy zostają, muszą być bardzo silni, żeby przeżyć samotność"
A. Ficner - Ogonowska "Zgoda na szczęście"

Podczas czytania ostatniego tomu książki rodzimej autorki A. Ficner - Ogonowskiej  "Zgoda na szczęście" powróciły demony przeszłości, tzn. demony, które towarzyszyły mi podczas Jego pobytu w szpitalu, podczas Jego krótkiej, niespełna 1,5 miesięcznej choroby. Kartkując kolejne słowa wyobraźnia nie podawała mi obrazu książki lecz obraz Jego, leżącego pod aparaturą.

Wszystkie emocje opisane w powieści idealnie odzwierciedlały moje emocje w tamtym czasie - lęk, strach, obawa, wycofanie, nadzieja, płacz, odwaga, wsparcie, bliskość i tak na okrągło.

Do samego końca była nadzieja, która każdego dnia malała, która była na wyczerpaniu. Wierzyłam, że będzie dobrze. Jednak tak się nie stało.

Zawsze już będę mieć przed oczami Jego obraz - przed, w trakcie intubacji, i w tych trzech dniach, kiedy mieliśmy szansę z Nim porozmawiać. Jeszcze wtedy nie mieliśmy pojęcia, że to będzie Nasza ostatnia rozmowa, Nasze ostatnie wypowiedziane słowa, Nasze ostatnie pytania, na które już nie usłyszeliśmy odpowiedzi.

Do końca swego życia przypominać sobie będę Jego ostatni uśmiech i towarzyszące słowa: będzie dobrze, musi być, nie ma innej opcji. - żeby było to takie proste, jak te 8 słów ...

Życie strasznie jest przewrotne. Jednego dnia chodzisz, żyjesz, cieszysz się tym co masz na wyciągnięciu ręki. Natomiast drugiego lekarze wszystko robią by utrzymać Cię przy życiu. Jednego dnia masz się dobrze, następnego umierasz. Jednego dnia jesteś szczęśliwy, drugiego dnia zamyka się wieczko Twojej, Naszej trumny.

Gdybym wiedziała, że tamta sobota będzie ostatnia to bym inaczej się pożegnała, innych słów użyła, inaczej się zachowała. Żałuję, że nie powiedziałam, żeby walczył, tak jak mówiłam żegnając się przed powrotem do domu każdego dnia, oprócz tego najważniejszego. Nie wybaczę sobie, że może za mało czasu przebywałam w szpitalnym pokoju, obok Jego łóżka. 

W tamtą sobotę skróciliśmy Nasz pobyt u niego o pół godziny, żeby zdążyć z zakupami i odwiezieniem mnie na dworzec. Konkretna godzina, do której nie można było się spóźnić, nawet jedną minutę. 

Gdybyśmy zostały dłużej, gdybym nie musiała wtedy wracać do Bydgoszczy, gdybym...... Jednak czasu nie da się cofnąć i trzeba żyć z tą jedną świadomością, z tym żalem.

Ich powrót do domu, który zawsze trwał 1,5 godziny w jedną stronę. I taki czas każdego dnia przebywałyśmy, żeby z Nim blisko być. TO miejsce od Naszego domu znajdowało się 80km. Tam miał najlepszą opiekę jaką mógł mieć. Nawet najlepsza opieka, najlepsi lekarze w okolicy nie zdołali Mu pomóc. Nie było ratunku. Trzeba się z tym pogodzić, chociaż to tak bardzo boli.

Ból ten nigdy nie zginie. Może zostać złagodzony ale zawsze, w mej duszy będzie miał szczególne miejsce. Miejsce, w którym nie ma dla niego żadnego ewakuacyjnego wyjścia.

niedziela, 11 sierpnia 2013

Pancerz, klatka i potężny mur


"[...] pustka - jej nie można było uzbroić. Logicznie. Przecież  pustki nie można zabezpieczyć, zwłaszcza gdy nie dostrzega się wyraźnie jej granic."
A. Ficner - Ogonowska "Zgoda na szczęście"

Miało być inaczej.
Miałam o czymś innym napisać.
Miałam użyć innych słów, innych zdań, inaczej wszystko określić.

MIAŁAM

Wszystko się zmienia.
Tak diametralnie, że mój umysł nie potrafi tego wszystkiego sklasyfikować, ocenić, zdefiniować, przeżyć, zamknąć w bazie pamięci.


Stoję na rozdrożu dróg i nie wiem, w którą stronę mam iść. 

Czy to musi być aż tak trudne i tak mocno pokręcone?

Zatapiam się w swoim pancerzu.
Zatrzaskuje drzwi w swojej klatce.
Szczelnie buduję mur, bez żadnej skazy, dziury, rysy.
Bez możliwości uwolnienia się od tego wszystkiego a zwłaszcza od czarnych myśli.

Nie potrafię pójść na przód nie myśląc o przeszłości.
Nie potrafię postawić kreski między przeszłością, teraźniejszością a przyszłością.

Chcę się uwolnić.
Rozbić pancerz, w którym się duszę.
Zburzyć, coraz większy mur. 
Znaleźć pasujący klucz.

Czy ktoś mnie kiedykolwiek uwolni?

sobota, 10 sierpnia 2013

Dziwny nastrój

"Wyglądało na to, że życie wciąż wymagało od niej konkretnych zmian. Testowało jej elastyczność, najlepiej jak potrafiło. Teraz to ona musiała być silna. Musiała stanowić solidne oparcie dla Nich"
Ficner - Ogonowska "Zgoda na szczęście

Po upalnych dniach przyszły dwa deszczowe a zarazem burzowe dni. Grzmoty, błyskawice idealne odzwierciedlały mój podły nastrój, to co nosiłam w sobie, to o czym nikomu nie mówiłam, to z czym walczyłam. Sama sobie dziwie, że mam w sobie tyle siły i pokłady tolerancji. Z drugiej strony jestem dumna, że nie łamie mi się głos, kiedy o Nim rozmawiam, kiedy innym, którzy jeszcze nie słyszeli dokładnej historii jego choroby opowiadam o tej całej gehennie, którą przeżyliśmy. Niespełna półtora miesiąca jeżdżenia - szpital, dom, uczelnia, dom, szpital, uczelnia i w między czasie byle jaka nauka i tak na zmianę. Nigdy tego nie zapomnę. Nigdy nie pozbędę się tego przeraźliwego strachu, który wtedy czułam. Nigdy nie pozbędę się tej wielkiej pustki, która pozostała. Nigdy się z tym nie pogodzę. Nigdy tego nie zrozumiem.

Jakoś mój umysł nie potrafi pojąć tej całej sytuacji. Widzę te litery układające się w jego imię, nazwisko, lata życia i datę śmierci ale jakoś nie mogę pojąć, że to właśnie o Niego chodzi. Dla mnie, przecież On wyjechał w długą podróż i za chwilę wróci, za chwilę opowie co widział, co jadł, co robił, za chwilę zobaczę Jego uśmiech.

Mam dość współczującego wzroku,. Mam dość słów wypowiadanych przez innych ludzi. Mam dość przytulania przez obce osoby. Mam dość zachowania innych ludzi, którzy boją się, że jesteśmy jak bańka mydlana, jak baranek z cukru, że za chwilę możemy pęknąć, że możemy się rozpuścić i rozpaść się jak domek z kart. Mam dość udawania. Mam dość tolerancji. Mam dość wszystkiego i wszystkich.
Nie myśleć, nie widzieć, nie czuć.

Chcę jednego. 
Tylko, że to nie może być dane. 
Nie da się cofnąć czasu, zmienić bieg wydarzeń.
Szkoda.

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Pojedyńcza łza

 Noc wycięta z szyby każdy dzień na niby
jakby tak musiało być ....
Na krawędzi dnia pęka pierwsza łza,
 może właśnie tak traci się
Na krawędzi dnia pęka cały świat,
Może właśnie, tylko tak.
(fragment 'Na krawędzi dnia' Kasprzycki R.)


Wczorajszy dzień był bardzo emocjonalny, od samego ranka do samej nocy. Podtrzymywałam się przed tym, żeby się nie poryczeć, żeby się nie załamać, żeby nie pokazać, ze nie mam już sił, że męczy mnie już wysłuchiwanie i wałkowanie tematu Jego choroby, odejścia i pozostawienie w domu wielkiej pustki.

Dzisiaj, mimowolnie poleciała jedna, zabłąkana łza, na sekundę załamał się głos. Wystarczyło zamknąć powieki i zebrać się w sobie, uspokoić i powrócić do rytmu dnia.

Powtarzanie sobie, że dasz radę, musisz dać, musisz być tą twardą, tą bardziej wytrzymałą, z głową na karku, bez pokazywania jakikolwiek emocji.

Jakbym chciała gdzieś wyjechać, odetchnąć, nabrać sił, zregenerować się, nie myśleć, nie martwić się, nie kombinować, nie wysłuchiwać, nie patrzeć, nie czuć, zapomnieć, być szczęśliwą, czerpać radość z nowego dnia - choć na jeden dzień, pół dnia, godzinę. Z dala od tego wszystkiego.

Potrzebuję dystansu.
Potrzebuję zmiany.
Potrzebuję nowego powietrza.
Potrzebuję bliskości.
Potrzebuję zrozumienia.

Są takie poranki, że nie mam sił nawet na wstanie, na zjedzenie porządnego śniadania, na udawanie, że przecież jest wszystko ok, inaczej ale ok.

Jednak trzeba zdobyć się na ruch i zacząć na nowo udawać. Przybierać maskę. Każdego dnia malować uśmiech na twarzy. Uciekać wzrokiem, żeby nikt nie mógł Cię przejrzeć.

To teraz jest moje, nowe życie.
Wielka, prowizoryczna MASKA.


czwartek, 1 sierpnia 2013

Ludzie


Ludzie powiadają: czas leczy rany.
Ale to nieprawda.

Ludzie powiadają: musicie jakoś żyć.
Jednak nie dają recepty na dalsze życie.

Ludzie powiadają: myślę, że rozumiem Twój ból.
Jednak myślę, że to nieprawda. Każdy na swój własny sposób przeżywa pewne sytuacje. Ci, którzy nie stracili w swoim życiu ważnej osoby, nie wiedzą jak to jest, nie wiedzą co się czuję, jakie się ma myśli, jak każdego nadchodzącego dnia atakują Cię wspomnienia, jak w nocy nie możesz spać, dręczony przez koszmary i lęki. 

Ludzie nie patrzą na Ciebie.
Ludzie unikają Twojej osoby.
Bo nie wiedzą jak się mają zachować, co powiedzieć, co zrobić.
Boją się Ciebie. Boją się tego, że w pewnej chwili możesz się rozpłakać. Boją się Twojej woli walki, walki do życia, walki do funkcjonowania.

Ludzie powiadają, że przecież nie odszedł na zawsze.
Może to i prawda, ale... Zawsze jest jakieś Ale.

Ludzie powiadają, że przecież zrobiliście wszystko, żeby Go ratować.
Jednak każdego, kolejnego dnia utwierdzam się, że to nieprawda. Utwierdzam się, że mogliśmy zrobić więcej. Szybciej zauważyć pewne rzeczy. Szybciej otworzyć oczy, na niektóre sytuacje. Nie pozwolić, żeby był tak skryty, żeby coś powiedział.

Ludzie Cię oceniają.

Ludzie Cię obserwują.

Ludzie Cię nienawidzą.

Ludzie Cię kochają.

Ludzie Ci współczują.
Jednak współczucie to za mało.

Samotna w czterech ścianach. Siedząca na parapecie i oglądająca sunące po niebie chmury. Rozmyślająca. Patrząca wstecz na swoje życie. Coraz bardziej utwierdzająca się w swoim przekonaniu, że z tej dziewczyny, którą była jeszcze ponad pół roku temu praktycznie nic nie pozostało. Szczęście, które trzymała w tamtym czasie w jednej sekundzie roztrzaskało się w drobny mak. Dziewczyna, która teraz siedzi na parapecie - nic nie czeka, nic dobrego, nic nadzwyczajnego.

Patrząc na fale, które wiatr otula na pobliskim stawie chce się w nie głęboko zanurzyć i nigdy więcej nie wypłynąć. Chce nie oddychać. Chce utonąć tak jak teraz tonie pośród swoich myśli, uczuć, samotności.

Czy mam szansę na normalnie życie?