poniedziałek, 18 listopada 2013

Sarny na jawie.

Dzisiaj, w tej chwili nie wiem, czy to, co się zdarzyło w poranek, gdzie kończyła się granica nocy a zaczynał się dzień, zdarzyło się naprawdę, czy tylko było moim wyobrażeniem, a może snem na jawie? Półprzytomna wstałam, jak co poniedziałek, by dojechać do miejsca, skąd ze znajomymi wyruszamy do Bydgoszczy. Po wczorajszym incydencie rewolucji żołądkowej, po przespanej jako - tako nocy i bolącym jeszcze żołądku wyruszyłam znaną mi drogą. W czasie jazdy, myśląc o przekraczaniu nadmiernie prędkości, uwielbieniu szybkiej jazdy, testowaniu swoich ograniczeń, mając na liczniku ponad 120, coś mnie tchnęło, żeby zwolnić, opuścić pedał gazu i dobrze rozejrzeć się przed siebie, przed krajobrazem, który roztaczał się przez szybę. Długo nie zastanawiając się, tak zrobiłam. Mając na liczniku mniej niż 60, jakieś 300 metrów przed samochodem, wychodząc z zakrętu zauważyłam na środku drogi sarnę, która biegła przed siebie, nie patrząc, nie martwiąc się, czy coś akurat nie jedzie. Bardziej zwolniłam zachowując bezpieczną  odległość. Tocząc się samochodem, wcale nie przyspieszając, kilka metrów przed maską ukazała mi się jeszcze nie jedna sarna, ale pięć. Biegły gęsiego, jedna za drugą, przekraczając granice swojej lekkości, zwinności i szybkości. Mocno zachamowałam i spojrzałam na prawo, na całe, przebiegające stado. Jedna z ostatnich saren swoim wzrokiem spojrzała na mnie tak, że aż dreszcze po mnie przeszły. Po kilku sekundach mogłam ujrzeć tylko ich białe tyły. Ostrożnie ruszając, nie testując już swojej granicy, bezpiecznie dojechałam w wyznaczone miejsce. Cały czas w głowie miałam to, że jakbym jechała, cały czas, ponad 100 km/h, nie miałabym nawet minimalnej szansy na wyjście z cało z kraksy nie z jedną sarną ale ze stadem. Nie miałabym nawet szansy w porę jak wyhamować, zatrzymać się w bezpiecznej odległości. A tak moje przeczucie, mój cichy 'anioł' można powiedzieć, uratował mi życie. Może przesadzam, ale tak się czułam i tak nadal się czuję. Żałuję jednego, że nie miałam przy sobie aparatu i nie mogłam uwiecznić tej chwili, uwiecznić je, żeby samej sobie udowonić, że to nie były tylko sarny na jawie, tylko prawdziwe zwierzęta z krwi i kości. Ten jeden incydent uświadomił mi, że mało staramy się, nie patrzymy tak naprawdę co jest przed nami, co mamy na wyciągnięcie ręki. Za mocno i za dużo testujemy swoje ograniczenia, swoje małe granice, nie dbamy o siebie, o swoje życie. Jeden ułamek sekundy swojej nierozwagi wystarczy by wszystko się zmieniło. Bezpowrotnie się zmieniło. Czy na gorsze, czy na lepsze? Tego, akurat nie wiem. Wiem jedno, że nieraz moje przeczucie się sprawdziło, nie tylko wobec mnie samej, ale również wobec innych osób. Nie po raz pierwszy, moje przeczucie, uratowało mnie przed czymś złym.

zdjęcie znalezione w sieci.

1 komentarz:

  1. Cześć, Cząstko w tak pięknych okolicznościach przyrody :)
    120 na liczniku nigdy nie miałam i chyba nie będę mieć, bo za słabo jeżdżę, żeby sobie pozwalać na takie ekstrawagancje ;)
    Intuicja to bardzo ważna rzecz. Tak naprawdę to mój barometr i kompas. Trzeba się nauczyć wsłuchiwać w jej głos, bo to bardzo pomaga w dokonywaniu życiowych wyborów. Nie pamiętam, aby mnie intuicja kiedykolwiek zawiodła. Rozum zawiódł, ale intuicja - nie.

    Piękne zdjęcia! Obejrzałam z wielką przyjemnością :)

    OdpowiedzUsuń