piątek, 29 listopada 2013

Złośliwość rzeczy martwych, sen no i dodatkowy, pusty talerz.

Dawno nie pisałam. Wiem. Jednak, nie chcę nic na siłę. Nie chce opisywać byle czego, byle jakich myśli i przelanych emocji. Tak naprawdę nie chcę nic przyśpieszać. Chcę, żeby wszystko biegło swoim własnym rytmie, żeby słowa same się napisały, tak od serca, a nie, że muszę coś wyskrobać. Dlatego zdarzają mi się przerwy, te ciche dni, od bloga, od Was, ode mnie samej i swoich, własnych myśli.

Jak przysłowie mówi: złośliwość rzeczy martwych. W ostatnim miesiącu w 100 % się sprawdziło. Po kolei jakaś rzecz w domu, w niewyjaśnionych okolicznościach nie działa bądź całkowicie się psuje. Z większością jakoś dajemy sobie radę. Pozostaje jednak ta część, w której obecność i pomoc innych osób jest uzasadniona, bez której nie dałybyśmy sobie rady. Zastanawiam się co się za chwile popsuje, jaką rzecz będzie trzeba wymienić/ zastąpić i czy damy sobie z nią radę. Zobaczymy. Jednak wierzę, że się nie poddamy. Trzeba stawić czoło, uspokoić się i pójść dalej, pomimo iż to nadal, niewyobrażalnie boli.

W ostatnim czasie głupoty mi się śnią. Większość nie pamiętam, jednak jakby przez mgłę dochodzą do mnie emocje, wrażenia wywołane właśnie, niektórymi scenami snu. Pamiętam, że śniły mi się wypadające zęby i płynąca krew (boję się tego, co to oznacza). Innym razem była jakaś kłótnia, erotyczna scena, jakiś wpadek, prześladujące zwierzęta - zwłaszcza sarny. Dzisiejszej nocy śnił mi się On. Żywy. Ubrany jak zawsze elegancko - w krawacie, w białej koszuli i szaroczarnym garniturze. Pamiętam, że z całą rodziną byliśmy na jakimś spotkaniu. Byli Jego koledzy z pracy, najlepszy przyjaciel, znajomi ludzie. On stał za Nami. Wyprostowany i bardzo uśmiechnięty. Jakby znowu chciał przez to powiedzieć, że jest z Nami, że Nas pilnuje, dogląda, że jest dumny, że nadal jako rodzina istniejemy, że się wspieramy i codziennie o Nim pamiętamy. Nie wyobrażam sobie domu bez Niego, bez Jego zapachu, rzeczy, tego wszystkiego co pozostało, co pozostawił opuszczając Nas na kolejne leczenie. Nie wyobrażam sobie, żeby dom taki nie istniał. Z tymi wszystkimi rzeczami, z Jego zdjęciami poustawianymi na meblach czuję, że jest, że nie odszedł, że lada chwila wejdzie, przywita się, opowie jak minął dzień, co robił przez ten czas, kiedy nie było Go z Nami, co zobaczył, pokaże zrobione zdjęcia i film. Ja nadal w to wierzę. Tak sobie z tym radzę. Optymistycznie nie patrzę w przyszłość, wiedząc, że w tej przyszłości Jego nie będzie, nie przeżyje tego wszystkiego co my przeżyjemy i doświadczymy.

Nadal, kiedy spotykamy się wszyscy razem, na wspólnym obiedzie wyjmuje szósty talerz. Zawsze byliśmy w szóstkę, nawet kiedy ktoś albo odchodził bądź przychodził do Naszego domu. Od lipca, niestety jesteśmy tylko w piątkę. Jednak wyjmując potrzebne rzeczy, krojąc coś na części, ustawiając wszystko na stół pozostaje ten szósty talerz. Nawet, wtedy kiedy M. powie, że jest dobrze, że dobrze pokroiła ciasto, podzieliła Nasz wszystkich Ja się buntuję, nie dociera do mnie prawda, łudzę się. Myślę, że tak pozostanie przez dłuższy czas, że nie zmienię swojego nastawienia i że zawsze będę się buntować, w środku krzyczeć, nie rozumiejąc innych, nie rozumiejąc samej siebie.

1 komentarz:

  1. "Każda śmierć sta­je się ofiarą, aby ożyli in­ni po­wołani do życia i do tru­du w cza­sie, który Bóg im naznaczył. " Anna Kamieńska

    OdpowiedzUsuń