poniedziałek, 30 września 2013




Dzisiaj jest 30 września, czyli 3 miesiące i 8 dni minęło. 

Jutro zaczyna się wszystko od nowa. Znane twarze. Ja jednak obca. Może lepiej napisać wyobcowana. Inna. Nie taka, jaką mnie zapamiętano z maja. Nie mówię o zewnętrznej zmianie, tylko o tej wewnętrznej, tej najważniejszej. 

Może jutro się uśmiechnę ale tylko ustami, nie oczami. 
Może to będzie sztuczny uśmiech. 
Może to będzie prawdziwy uśmiech. 
Nie wiem. 

Wiem jedno, że Boję się jutrzejszego dnia.
Boję się, że ludzie mnie przytłoczą.
Boję się, swojej reakcji.
Boję się, swojego zachowania.
Boję się, jak będzie.

Wczoraj też było inaczej niż zazwyczaj, niż co roku, na początku zbliżającego się października, zbliżającego się wyjazdu. Zawsze to z Nimi przyjeżdżałam. Mogłam wtedy zabrać co chciałam, co mogłam. Zawsze dla mnie liczyła się podróż i czas spędzony z Nimi. W mieszkaniu zawsze czekała Ona. Podczas rozpakowywania Oni z Nią rozmawiali, dogadywali się przy filiżance kawy i kawałku ciasta. Wczoraj sama przyjechałam. Nie samochodem a autobusem - z jedną walizką i plecakiem. Zabrałam co musiałam a nie co chciałam. Wcześniej niż zawsze. Nikt na mnie nie czekał. Nie było rozmowy. Nie było ciasta ani kawy. Była jedynie cisza, pustka i wielka samotność.

Wczoraj było inaczej niż zawsze. Wczoraj przyjechałam z uczuciami złości i wielkiego niezrozumienia. Zawsze mówiłam, że nie warto rozstawać się w gniewie. Jednak teraz nie potrafiłam, tak, jak zawsze. Ona chyba nie chce albo nie może mnie zrozumieć. Nie potrafi zrozumieć tego co się ze mną dzieje. Nie chce szczerze porozmawiać. A ja tak, dłużej nie mogę. Dłużej nie wytrzymam z zbierającymi się wewnątrz negatywnymi emocjami.

Czy ja za dużo od Nich wymagam?
Chciałabym, żeby mnie zobaczyli a nie tylko omijali.
Chciałabym, żeby ze mną porozmawiali, bez przymusu, tylko z własnej chęci.
Chciałabym, aby obiecali, że będzie dobrze, że damy sobie radę jako rodzina a nie jako pojedyncza jednostka.
Chciałabym, aby mi pomogli się z tym uporać.
Chciałabym, aby mnie zrozumieli.

Ja mam dziwny charakter. Nie potrafię sama wyciągnąć do nich dłoń, poprosić o pomoc. Nie umiem prosić. Nie chce prosić. Bo to by oznaczało poddanie się. A ja nie chcę się poddać. Chcę walczyć ale nie sama, nie z wiatrakami.

Po ulicach mijam obcych ludzi, odcięta od nich słuchawkami. Nie patrzę już im prosto w oczy. Uciekam wzrokiem. Już nie ma śladu po tym, co kiedyś wypracowałam. Zastanawiam się, czy w tym tłumie jestem przez kogoś zauważona jako człowiek a nie jako obca osoba?

A może by tak najlepiej było jakbym jednym, zdecydowanym, krokiem weszła pod nadjeżdżający samochód. Skończyłaby się ta cała pustka.

Nie wiem, co w tej chwili jest dla mnie najlepsze. 

Wiem jedno.
Chcę uciec.
Ale nie wiem dokąd.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz