piątek, 11 października 2013

Jesień i działka

Nawet nie wiem, kiedy do naszych progów zawitała jesień. 
Nawet nie wiem, kiedy i jak minęła wiosna. 
Nawet nie wiem, jakie było lato. 
Tak naprawdę mogę powiedzieć, że otworzyłam oczy, rozejrzałam się wokół, kiedy jesień na dobre rozgościła się u Nas.
Dzisiaj rozejrzałam się wokół domu, na działce.
Po raz pierwszy zobaczyłam piękno dnia.
Wschód słońca. Coś niebywałego, coś pięknego i kolorowego. Zalało barwami czerwoności i barwą pomarańczy. 
Poranny przymrozek, który mi nie przeszkadzał.
Słońce w południe.
Drzewka w sadzie.
Spadające orzechy.
Liście na trawie i ich zbieranie.
Własne winogrono, które dopiero teraz mogło być przez Nas zebrane. Wcześniej jakoś nie było okazji. Nie powiem, że wiele owoców zostało zmarnowanych, wiele zostało zjedzonych przez ptaszki i inne owady.
Pomimo lęku wysokości odważyłam się wejść na dach domowego szajerku, który jest domem kociaków i wszystkich domowych rupieciów, na którym rozgościła się winorośl. Tam na dachu najwięcej było ładnych, soczystych winogron. Zbierałam, myślałam i uśmiechałam się i korzystałam z słońca.
Dobrze wiedziałam, że jakby On byłby z Nami to, dawno winogron byłby zebrany. Nie pozwoliłby tak długo czekać. Wiedziałam również, że dostalibyśmy, Ja i Ona, opieprz, że tyle zostało zmarnowanych, że liście na trawie jeszcze nie zostały zebrane, że nie zostały zebrane orzechy, że jabłka spadły i nikogo nie ma, żeby je zebrać, że spłuczka tak nie działa, jak powinna. Takich małych rzeczy jest multum. Na te rzeczy przyjdzie jeszcze czas. Małymi kroczkami ale to przodu.
Jednak dzisiaj się nie smuciłam. 
Dzisiaj po raz pierwszy, naprawdę zagościł mi uśmiech na twarzy, szczery uśmiech. Bawiłam się będąc na świeżym powietrzu i w między czasie rozmawiając z Nią.
Zdaję sobie sprawę, że to mógł być pierwszy i ostatni tak, ważny dzień.
Dzisiaj było inaczej niż zawsze. Chociaż na parę godzin. Jednak bardzo ważnych godzin, gdzie się rozluźniłam.
Pomimo tego wszystkiego, wiem, że zapłacę za to zdrowiem. Już czuję gardło. Zapewne doprawiłam swoje zapalenie gardła. Ale to, co. Ale to, nic. Ważne, że w tym dniu inaczej się czułam. 

W tym dniu czułam Jego obecność, poprzez słońce, spadające liście, szczek psów. Inaczej mówiąc, czułam Go poprzez otaczającą mnie rzeczywistość, otaczającą mnie przyrodę. Wiem, że jest wokół Nas, że patrzy i czuwa, że jest z Nami. Szkoda tylko, że nie osobiście.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz