niedziela, 30 czerwca 2013

53

53 - tyle lat w dzisiejszym dniu skończyłby. Dzisiaj, gdyby żył i dobrze by się czuł świętowalibyśmy całą rodziną jego urodziny. Zapewne upiekłabym tort i jakieś inne ulubione Jego ciasto. Z siostrą zrobiłybyśmy jakąś sałatkę a M. zapewne przyrządziłaby z mięsa coś pysznego. Cieszyłby się z Nas, że ukończyliśmy dobrze rok na studiach, że siostra na bardzo dobrze obroniłaby licencjat, z dumą i wielką miłością patrzyłby na raczkującego wnuka i tańczyłby z H. przy ich ulubionych dziecinnych piosenkach. Tak wyglądałby dzień. A jak naprawdę wyglądał? Udałyśmy się na mszę a potem na Jego grób. Po powrocie do domu każda z Nas udała się w swoje miejsce by w ciszy powspominać, wylać pare łez, przeżyć jakoś ten szczególny dzień. Nawet nikogo nie było, nigdzie nie pojechałyśmy. Na pare minut zajrzał brat by mama mogła wypełnić formularze, papiery. Nie rozmawialiśmy nawet o Nim, nie wspominaliśmy wspólnie. Bo jeszcze jest za wcześnie, jeszcze za bardzo boli rozłąka z Nim. Po zakończeniu spraw pogrzebowych próbujemy wrócić do normalności ale normalnością nie można tego nazwać. Przechodzimy z kąta w kąt. Omijamy się. Błądzimy. Jesteśmy jak cienie. 

Dla mnie teraz najbardziej przerażająca jest cisza w domu. Straszna cisza i wielka pustka. Brakuje mi Jego głosu, Jego zapachu, Jego oddechu, Jego śmiechu, Jego żartów i Jego niebieskich oczu.

Od dnia śmierci do dnia pogrzebu żyłam na tabletkach uspakajających, bo bez nich nie dałabym rady, zwłaszcza w środę i o godzinie 15, wtedy kiedy na zawsze musiałam się z Nim pożegnać. Miał mnóstwo osób, mnóstwo kwiatów, mnóstwo miłości i życzliwości, morze łez. Nawet niebo w tym szczególnym dniu płakało, przez cały dzień. Uspokoiło się dopiero następnego dnia. I ja po trochu się także uspokoiłam. Przestałam brać tabletki, bo chcę na swój własny sposób przeżyć to wszystko, jakoś wrócić do świata żywych bez pomocy jakikolwiek chemii. Do mnie to jeszcze do końca nie dociera, nie potrafię w to wszystko uwierzyć. Nie potrafię nazwać swoich uczuć. Jedynie wiem, że w sercu panuje wielka pustka. Tak jak wcześniej już pisałam, razem z Nim umarła część mnie i chyba ta najważniejsza część.

Na dzień dzisiejszy wiem, że nie potrafię dalej piec. Nie wiem czy kiedykolwiek się odważę upiec jakieś ciasto, które nie będzie powodowało bólu i braku tchu z nadmiaru emocji i łez. Potrzebuję czasu i to dużego czasu. Najpierw muszę się dostosować i umieć żyć na nowo, tylko że tym razem bez Niego, bez tej najważniejszej osoby, która dała mi życie, wychowywała, kochała i pokazała co jest w życiu najważniejsze - że bez rodziny, bez wsparcia i miłości nie ma wartościowego człowieka; że ważna w życiu jest punktualność, praca, pasja, życzliwość, szacunek do osób starszych i otwartość na innych ludzi a także bezinteresowna chęć niesienia pomocy potrzebującym osobom.

Nie umiem powiedzieć jaka będę za dwa dni, tydzień, miesiąc, za rok. To pokaże czas i sposób w jaki potrafiłam się pogodzić z Jego ostatecznym odejściem. Teraz próbuję wrócić do prowizorycznej normalności i się po prostu nie załamać.

2 komentarze:

  1. On zawsze będzie w Tobie...i nie tylko chodzi o pamięc i serce Twe..ale oto, ze zawsze jesteśmy tak do rodziców podobni..tyle z nich mamy..nawet jak nam się wydaje , że nie. On zyje w nas, we wnukach..Mamtroszke lat i widzę mego tatę w swoich zachowanich..patrzę na siostrezńca i widze Jego oczy..On jest...i będzie....

    OdpowiedzUsuń
  2. Trafiłaś samo w sedno... Akurat ja jedna z rodzeństwa jestem (byłam) najbardziej podobna (wewnętrznie i zewnętrznie) do Taty.... Każdy Kto znał Jego, a mnie nie widział nigdy na oczy i przy pierwszym spotkaniu mówił, że jestem czysta jak Tata, kropla w krople... Zauważam również duże podobieństwo małego H do Niego :) Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń